Czerwony balon nie pękł - recenzja horroru TO - eJay - 9 września 2017

Czerwony balon nie pękł - recenzja horroru TO

Przy okazji recenzji Mrocznej Wieży dla cyklu Filmag podkreśliłem, że największym grzechem twórców była szczątkowa ekspozycja. Mija dokładnie miesiąc od premiery adaptacji opus magnum Stephena Kinga, a tu do kin wjeżdża w rytmie cyrkowej nuty To – ekranizacja kolejnej powieści mistrza horroru. Tym razem jednak mamy do czynienia z obrazem, któremu zarzucić można tylko to, że pozostawia nas w oczekiwaniu na drugą część. Drogie dzieci, rozejść się. Klaun Pennywise bynajmniej czynić dobra i rozbawiać publiczności nie zamierza.

Witamy...

...w mieście Derry. To tutaj co roku ginie bez śladu 6 razy więcej osób niż w podobnych lokacjach, ze szczególnym naciskiem na dzieci. Na ulicach pojawiają się kolejne plakaty z wizerunkami poszukiwanych młokosów, a historia zapisała na kartach wiele dziwnych kataklizmów, w których życie straciło setki osób. Przeklęte miejsce? Taką wersję przynajmniej próbuje sprzedać Ben – sympatyczny grubasek oraz uczeń szkoły i czytelnik z miejscowej biblioteki.

Witamy...

...w Klubie Frajerów, odrzuconych przez środowisko kumpli, którzy spędzają w swoim towarzystwie wakacje i przy okazji trafiają na trop Pennywise'a. Wśród nich wyróżnia się Bill, który rok wcześniej stracił młodszego brata. A że sprawcą zamieszania był właśnie klaun – sprawa zatacza krąg. Do grupy trafia przypadkiem również nastoletnia Beverly, dla której banda dorastających chłopców jest niczym odtrutka na trudną sytuację w domu.

Powyższe „powitania” są symboliczne. Pokazują one bowiem kompletnie odmienną politykę fabularną od tej z Mrocznej Wieży. A przecież książkowy oryginał To nie jest byle nowelką i wydawałoby się, że siłą rzeczy muszą się pojawić pewne kompromisy. Jedynym z nich i w sumie w pełni akceptowalnym, zgodnym wręcz z filmowym oryginałem jest rozbicie historii na 2 rozdziały. Pierwszy z nich rozgrywa się w 1989 roku, w erze New Kids on the Block na listach przebojów oraz piątej odsłony Koszmaru z Ulicy Wiązów w kinach. Konsekwentne postawienie na wątek dzieci walczących ze złem wcielonym niesie za sobą całą masę zalet. Od uroczego, łobuzerskiego klimatu po niezwykle sympatyczną historię o dojrzewaniu.

Jak widać, sami twórcy mają ogromny szacunek do materiału wyjściowego. Dlatego nigdzie nie śpieszą się, dają bohaterom oddychać i rozmawiać, a przy tym nie gubią po drodze szczypty mistycyzmu oraz motywu zmagania się ze strachem. Bo choć Pennywise'a prawie w ogóle nie widać w pierwszej godzinie seansu, tak wyraźnie czuć, że klaun „gdzieś tam” na bohaterów czyha i nie daje o sobie zapomnieć. To jednak z początku mocno osadzone jest na wątkach obyczajowych, związanych z dorastaniem – w Klubie Frajerów pojawiają się pierwsze niesnaski, westchnienia do dziewuchy, przekleństwa na modłę „Twojej starej” itp. Mamy tutaj całą gamę znanych zagrywek, które sami kiedyś przeżyliśmy mając 12-13 lat na karku.

Film ogląda się wyśmienicie również z powodów aktorskich. Dzieciaki wpuszczają do skostniałej, horrorowej struktury sporo świeżego powietrza i emanują naturalnością, której zazdrościć mogłyby prawdziwe tuzy. W grupie rządzi prawdziwa chemia, bo każdy członek Klubu Frajerów jest na swój sposób charakterystyczny. Stwierdzę nawet, że dzieciaki sprawiły teraz producentom niemały problem albowiem w kontynuacji rozgrywającej się 27 lat później dorosła ekipa już na starcie będzie miała pod górkę z oczekiwaniami widzów.

Tak się rozpędziłem nad – nomen omen – świetnym wprowadzeniem oraz dzieciakami, a powinienem coś napisać o klaunie. Pennywise w nowej wersji jest przede wszystkim inny. Bill Skarsgaard miał pomysł na tę postać i wprowadził swój plan w życie już od pierwszej sceny. Niewątpliwie szwedzkiemu aktorowi pomogła w pracy jego fizjonomia, zwłaszcza oczy i usta. W przeciwieństwie do jajcarskiej kreacji Tima Curry z 1990 roku, Pennywise jest tutaj maksymalnie nastawiony na straszenie i twórcy rzadko dają mu okazję do zabawiania widzów. Nie brakuje w tym ciekawych, podrasowanych efektami specjalnymi scen, w których czarny charakter zaskakuje bohaterów i widzów. Jeżeli widzieliście już film i pamiętacie moment przeglądania starych zdjęć w garażu – wiecie o czym piszę :)

To kończy się obietnicą – Pennywise musi powrócić w następnej części, a wraz z nimi bohaterowie, dla których kolejne starcie po 27 latach będzie z pewnością innego rodzaju doświadczeniem. Ja moją recenzję również zakończę obietnicą. Obiecuję, że wizyta w kinie będzie dla Was przyjemnym doświadczeniem. Kawał świetnej rozrywki, podlanej klimatem lat 80-tych, wyreżyserowanej przez Andy'ego Muschettiego to na chwilę obecną jedno z większych zaskoczeń roku.

OCENA 8/10

eJay
9 września 2017 - 18:36