Wrażenia z pierwszego epizodu The Walking Dead: The Final Season - Clementine i laleczka Chucky - DM - 19 sierpnia 2018

Wrażenia z pierwszego epizodu The Walking Dead: The Final Season - Clementine i laleczka Chucky

Clementine wróciła! Większa, starsza i jeszcze bardziej zaradna. Pierwszy epizod pożegnalnego sezonu The Walking Dead od studia Telltale Games udowadnia, że to ona jest prawdziwą bohaterką serii i nikt nie może jej zastąpić. Fabuła za to nie jest zbyt porywająca - pełni rolę długiego, nieco przegadanego wstępu z prezentacją nowych bohaterów i jak zwykle najciekawsza jest w niej końcówka. Sam pomysł na historię czy miejsce wydarzeń zapowiadają się dość ciekawie, ale jedna rzecz skutecznie psuła mi odbiór. To A.J. - mały towarzysz Clementine, który niestety ciągle kojarzył mi się z laleczką Chucky ze znanego horroru.

BEZ SPOILERÓW

Wszystko przez to, że A.J., choć jest małym chłopcem, zachowuje się i mówi jak dużo starsza osoba. Odniosłem wrażenie, że dosłownie nic w tej postaci nie zostało poprawnie wykreowane. Podrośnięty A.J. jest po prostu bardzo nienaturalny. Źle dobrano mu głos pod względem barwy i intonacji, źle zbudowane są jego wypowiedzi, no i obnosi się z rewolwerem jak postać u Quentina Tarantino. Nawet jeśli przyjąć, że dziecko przecież zupełnie inaczej dojrzewa w czasie apokalipsy, to i tak ciężko mi było zaakceptować teksty i zachowanie EjDżeja. Cały czas kojarzył mi się z laleczką Chucky - dorosłym gościem uwięzionym w ciele małego dziecka, a przez to kompletnie nie interesowała mnie więź pomiędzy nim, a Clementine - równie dobrze mogłoby go nie być.

A.J. nie jest zbyt przekonujący jako postać

Pierwszy epizod zatytułowany Done running jest poza tym skoncentrowany właśnie na bardzo młodych ludziach, gdyż trafiamy do budynku starej szkoły z internatem, w której schronienie znalazła grupa nastolatków, tworząca swoją małą społeczność bez żadnych “dorosłych” przedstawicieli. Przypomina to trochę celowe nawiązanie do klasycznego dzieła Williama Goldinga - Władca much, choć w grze mamy także dość silnie zaakcentowane postacie dziewczyn. Innym ciekawym skojarzeniem jest przywódca młodocianej grupy - Malcolm, który z jakichś powodów wygląda dokładnie jak Kiefer Sutherland w filmie Straceni chłopcy.

Malcolm do złudzenia przypomina Davida ze Straconych chłopców. Czyżby twórcy jakoś zapowiadali tym jego dalsze losy?

Dość krótka, bo około dwugodzinna historia w Done running, koncentruje się głównie na prezentacji nowego miejsca, nowych bohaterów i nabiera tempa dopiero pod koniec, kiedy wreszcie udaje się jej wzbudzić naszą ciekawość. Wybory jak zwykle nie mają większego znaczenia i prowadzą ostatecznie do wspólnego wyniku. Nawet te w czasie walki, czyli wybór powalenia zombiaka na ziemię lub zadźgania go nie daje poczucia swobody. Jeśli podejmiemy złą decyzję, to drugi zombie i tak nas dorwie. Po paru próbach zorientowałem się, że niezależnie jak będziemy biegać, to i tak w danej chwili zadziała tylko ta właściwa kombinacja powalania i dźgania.

Młodzieżowa ekipa nowej miejscówki kojarzy się z kolei z dziełem Władca much

Fabuła przez zdecydowaną większość czasu jest zbyt asekuracyjna i nudna. Clementine odwiedza tradycyjnie jakieś ruiny na odludziach, czasem pacnie zombie w mózg, trochę porozmawia i tyle. Jak na początek wielkiego pożegnania z główną bohaterką The Walking Dead, zabrakło mi tu pójścia na całość. Moglibyśmy chociaż zahaczyć o przedmieścia jakieś metropolii z drapaczami chmur, Clementine mogłaby choć na chwilę spotkać kolejnego głównego bohatera komiksu i serialu, zobaczyć klucz przelatujących śmigłowców - cokolwiek, co zmusiłoby nas do wspominania lub zastanawiania, co wywołałoby zdumienie.

Nie ma dźgania zombiaków, kiedy gra woli, żebyśmy ich powalili na ziemię. Choć niby mamy wybór, to właściwy jest tylko jeden.


Clementine jest wspaniała, fajna i w ogóle, ale nawet ona nie da rady pociągnąć historii, w której będzie tylko szukanie konserw i wojenka z kolejnym klonem Negana/gubernatora. Po tylu sezonach potrzeba już czegoś więcej. Telltale Games ma problem, bo sami ustawili sobie poprzeczkę na takim poziomie, że od kilku lat nie mogą jej przeskoczyć, ale to jest możliwe. Potrzeba tylko pójść o krok dalej, niż trzymanie się dotychczasowych schematów. Mam nadzieję, że po byle jakim wstępie The Final Season naprawdę się rozkręci.

Gra trochę wyładniała. Lepsze jest oświetlenie, tła czy wygląd postaci.
DM
19 sierpnia 2018 - 22:33