Bracia Coen i Netflix - recenzja filmu Ballada o Busterze Scruggsie - fsm - 18 listopada 2018

Bracia Coen i Netflix - recenzja filmu Ballada o Busterze Scruggsie

Ostatnie działania Netfliksa na rynku filmowym pokazują, że ktoś miał dosyć bycia kojarzonym z produkcjami ze średniej półki. Coraz więcej decyzji zakupowych i produkcyjnych powiązanych jest z dziełami naprawdę znanych twórców. Tylko w tym roku na platformie pojawiły się nowe dzieła Paula Greengrassa i Garetha Evansa, grudniu pojawi się Roma Alfonso Cuarona, a od dwóch dni Netflix chwali się świeżym produktem sygnowanym nazwiskiem Coen. Ballada o Busterze Scruggsie jest perłą w tegorocznej koronie streamingowego giganta.

Według oryginalnego komunikatu Netfliksa, Ballada początkowo miała być mini-serialem. Twórcy z kolei podobno od razu planowali zrobić ponad dwugodzinny film. Charakter produkcji byłby taki sam - nadal mamy do czynienia z sześcioma opowieściami osadzonymi na Dzikim Zachodzie, które nie są ze sobą powiązane fabularnie, ale dzielą ciekawe spojrzenie na kowbojski mit. Ktoś sobie dobrze wymyślił datę premiery - pół świata jest rozgrzane przez Red Dead Redemption 2, więc ochota obejrzenia czegoś w podobnym klimacie powinna być spora.

Coenowie ubrali swój film w formę rozdziałów z książki - po kolei poznajemy rozdziały, opisane tam wydarzenia i bohaterów. Każdy rozdział to nowelka w bardzo coenowskim stylu. Zaczynamy od utworu tytułowego z wyśmienitym Timem Blake'iem Nelsonem w roli Bustera Scruggsa, który kulom się nie kłaniał. Później spotkamy Jamesa Franco próbującego napaść na bank, Liama Neesona wożącego ze sobą kalekiego aktora, szukającego złota Toma Waitsa, podróżującą w karawanie Zoe Kazan i Brendana Gleesona w powozie jadącym do... No przecież nie powiem Wam dokąd, spokojnie.

Sześć filmowych nowelek łącznie trwa 130 minut i wydaje się to czasem adekwatnym - wydłużanie ich do formy odcinka serialu mogłoby przynieść negatywny skutek, więc podjętą przez reżyserów decyzję uznaję za słuszną. Wspomniana "coenowskość" przejawia się w umiejętnym łączeniu elementów komediowych z gorzkim finałem - ze szczególnym wskazaniem na dwa pierwsze rozdziały, dodawaniem melancholijnej powagi i ledwie wyczuwalnej szczypty klimatu opowieści niesamowitych. Wszystkie 6 historii celnie przedstawia USA pod koniec XIX wieku jako miejsce przepiękne, ale groźne i bezwzględne. Występują tu małomówni twardziele, marzyciele, chojracy i naiwniacy. I rzadko która postać trafia tam, gdzie sobie wymarzyła.

Ballada o Busterze Scruggsie nie nosi żadnych znamion filmu niskobudżetowego, "streamowego" - wszystko wygląda wyśmienicie (no, może oświetlenie ostatniego segmentu wygląda nieco zbyt teatralnie, ale zapewne takie było założenie), jest okraszone piękną muzyką, a zaangażowani aktorzy odwalili kawał dobrej roboty. Wyobrażam sobie, że seans w kinie zapewniłby jeszcze więcej frajdy, Coenowie nadal czują ducha Dzikiego Zachodu, co udowodnili osiem lat temu przy okazji Prawdziwego męstwa, a Balladą poprawili nie do końca udane wrażenie, jakie zostawił po sobie film Ave, Cezar!. Polecam serdecznie, daję osiem na dziesięć i dodatkowo pragnę podkreślić, że wszystko i tak wygrywa Tom Waits - ukłony!

fsm
18 listopada 2018 - 16:55