Recenzja serialu Ślepnąc od świateł - “sztywniutkie” arcydzieło warte abo do HBO - DM - 22 listopada 2018

Recenzja serialu Ślepnąc od świateł - “sztywniutkie” arcydzieło warte abo do HBO

Hollywoodzkie wytwórnie od lat wałkują głównie komiksy, dlatego co ambitniejsi i bardziej kreatywni twórcy przenieśli się do telewizyjnych seriali. U nas na razie pojawiły się tylko słabe reklamy z Tytusem, Romkiem i A’Tomkiem, ale za to w serialach coraz częściej nie mamy się czego wstydzić. Po bardzo dobrym "Rojście" i przed wyczekiwanym "1983", stacja HBO pokazała 8-odcinkowy "Ślepnąc od świateł" - polską produkcję na światowym poziomie, którą po prostu trzeba zobaczyć!

Czarne Ferrari Daytona sunące ulicami nocnego Miami przy dźwiękach “In The Air Tonight” Phila Collinsa to scena, która kiedyś wprowadziła istną rewolucję w telewizji i wyznaczyła standardy dla innych. Czarne BMW, którym jeździ Kuba - główny bohater "Ślepnąc od świateł" - pokazywane jest na ekranie często i w podobny, misternie dopracowany sposób, a to zaledwie tylko jeden mały szczegół czyniący ten serial świetnym!

Sonny Crockett jechał wtedy na nieuchronną konfrontację ze swoim wrogiem, bez pewności kto wyjdzie z tego cały. Kuba również zbliża się do punktu zwrotnego - przerwy lub ucieczki od dotychczasowego życia, bo właśnie kupił bilet w jedną stronę do Ameryki Południowej. Wyjazd jest jednak dopiero za tydzień. To bardzo dużo czasu, by wydarzyło się coś nieprzewidzianego, co może kompletnie zburzyć wszelkie plany - zwłaszcza, gdy jest się dilerem narkotyków.

Kuba nie jest jednak zwykłym dresem stojącym przed szkołami. Sprzedaje towar warszawskim wyższym sferom - celebrytom, politykom, znudzonym bogaczom. Słucha muzyki poważnej, zdrowo się odżywia. Poświęca sporo wysiłku, by nikt nie wiedział o nim zbyt dużo. Lubi być panem sytuacji i mieć wszystko pod kontrolą, dlatego bardzo niechętnie godzi się przechować tajemniczą, niebieską torbę, która zgodnie z przeczuciem, wywróci jego poukładane życie do góry nogami.


"Ślepnąc od świateł" według FSM-a

Nie tak dawno temu polski serial kojarzony był tylko z "Klanem", "Na wspólnej" czy "Ranczem". Brakowało produkcji-petard, które wywoływały emocje, o których się mówiło, które warto byłoby pokazywać na granicą. To wszystko się zmieniło, w dużej mierze dzięki HBO – "Pakt" czy Wataha to rzeczy warte uwagi, ale sporo uwagi wzbudził tez showmaksowy "Rojst". No i jest jeszcze "Ślepnąc od świateł".


Tak drapieżnego, dynamicznego i świetnie zrobionego serialu nakręconego u nas przez nas jeszcze nie widziałem. Książkę Żuczlyka przeczytałem, podobała mi się, miałem więc spore nadzieje związane z jej adaptacją i nie jestem efektem końcowym rozczarowany. Wręcz przeciwnie – osiem odcinków wrzuconych od razu pozwoliło oglądać produkcję we własnym tempie, podziwiać świetne zdjęcia, doceniać zacny soundtrack, rechotać się gdy jest śmiesznie i ekscytować, gdy jest gnój. Krzysztof Skonieczny nakręcił serialową petardę, w której nawet ten najsłabszy element – grający główną rolę debiutant i raper w jedne osobie – się obronił. Brawo!

"Ślepnąc od świateł" to ekranizacja bestsellerowej książki Jakuba Żulczyka. Fabuła nie jest może jakoś szczególnie oryginalna czy zaskakująca, ale potrafi nas odpowiednio wciągnąć i zaciekawić aż do samego finału. Największą siłą serialu są natomiast kreacje aktorskie oraz sposób w jaki jest sfotografowany. Zdjęcia, a raczej specyficzny styl artystyczny, mocno wyróżniają i wzmacniają odbiór wielu scen.

Każdy kadr jest tu dobrze przemyślany i doskonale ułożony, począwszy od wspomnianych sekwencji z samochodem, po choćby zwykłą rozmowę na basenie. Świetne zdjęcia dopełnia dobrze dobrana muzyka z przewagą polskich klasyków. Usłyszymy m.in. Mannam, Annę Jantar czy idealnie pasującego do treści "Tatę dilera" Kazika. Bardzo czekałem też na niezwykle klimatyczny utwór nawiązujący do tytułu i się doczekałem! Kawałek The Streets pojawia się pod koniec serialu, choć sam moment mógłby być nieco lepiej dobrany.

W takiej oprawie oglądamy dużo współczesnej Warszawy tuż przed świętami Bożego Narodzenia., ale jest to zupełnie inny obraz świąt, niż cukierkowo-zakupowa wersja z romantycznych komedii TVN-u. Stolica jest równie nowoczesna, co archaiczna. Są wymyślne dizajnerskie projekty i wystroje, a za chwilę obskurne bary rodem z lat 90. czy dom będący reliktem PRL-u. W mieście zawsze jest szaro i ponuro, ciemno lub pochmurno, co silnie kontrastuje z obrazami marzeń Kuby o beztroskim życiu w jakimś słonecznym, tropikalnym kraju.

Posępnemu klimatowi sprzyja także oparcie całej historii na obrazie tej zdegenerowanej części Warszawy, pełnej ćpunów, gangsterskich porachunków i szemranych interesów. Reżyser Krzysztof Skonieczny (który zresztą wcielił się w niezłą rolę rapera Pioruna) nie polega jednak na epatowaniu nadmierną ilością krwi i gore czy głupawym, wymuszonym humorze. Tutaj esencją są świetnie wykreowane postacie - konkretne, wyraziste, przekonujące, a często nawet przerażające.

Wśród nich prym wiedzie dwoje weteranów: Robert Więckiewicz jako szef gangu Jacek i jeszcze bardziej genialny w swojej roli Jan Frycz, czyli Dario powracający do stolicy po długiej odsiadce, by odbudować swoje imperium z lat 90. Obaj są porywczy i nerwowi, ale o ile Jacek jest w miarę rozsądny, tak Dario jest kompletnie nieprzewidywalny. Frycz połączył w tej kreacji Joego Pesci z "Chłopców z ferajny" oraz Jokera z "Batmana" Nolana, ale uczynił tę postać jeszcze bardziej przerażającą, a zarazem autentyczną.

 

Rewelacyjnie spisała się też Marta Malikowska jako Pazina - przyjaciółka Kuby oraz Janusz Chabior w roli bandziora Stryja - choć tu akurat wystarcza samo jego spojrzenie, żeby znokautować tą kreacją. Pełna emocji Pazina z kolei jest rozdarta pomiędzy lojalnością wobec Kuby, a chęcią ułożenia sobie życia w normalnej, stabilnej rodzinie i widać to w każdej minucie kiedy jest na ekranie. O każdej z tych postaci mógłby w zasadzie powstać spin-off i oglądałoby się go równie dobrze.

Na ich tle trochę blado, czy może raczej zbyt znajomo, wypada Cezary Pazura jako uzależniony celebryta, no i trzeba trochę się przyzwyczaić do debiutanckiego występu rapera Kamila Nożyńskiego w roli głównego bohatera. Jego pozbawiony wszelkich emocji głos jest ponoć zgodny z książkowym oryginałem, ale czuć trochę, że brakuje mu warsztatu. Zwykle słychać nieco irytujące, małe opóźnienie gdy zaczyna komuś odpowiadać, jakby zawsze przypominał sobie, co właśnie ma powiedzieć.

O wiele większą wadą serialu jest poboczny wątek Pauliny - wielkiej miłości Kuby - znacznie spłycony w porównaniu do książki, przez co niewyraźny i niepotrzebny, oraz trochę zbyt dużo surrealistycznych wizji czy snów głównego bohatera. We fragmentach z zalewaną tsunami Warszawą widać tradycyjne w rodzimych filmach, niezbyt dobre efekty CGI. W tym aspekcie nawet renoma HBO nie pomogła.

To jednak tylko małe szczegóły nie psujące odbioru całości. Dostaliśmy polską produkcję, która nie ma się czego wstydzić wśród największych hitów z HBO i Netflixa. Wiele tekstów z dialogów z pewnością stanie się kultowe, o ile już tak nie jest, bo przewijają się choćby na Twitterze. Nie pamiętam, żebym dla jakiegoś innego polskiego serialu zarwał dwie nocki z rzędu, bo po prostu nie mogłem wytrzymać z ciekawości! "Ślepnąc od świateł" nie oślepia, a błyszczy wśród innych naszych produkcji!

DM
22 listopada 2018 - 13:03