W co gracie w weekend? #320: Final Fantasy XIV: A Realm Reborn – Od Spiry poprzez Ivalice i Vana’diel aż po Eorzeę - squaresofter - 24 października 2019

W co gracie w weekend? #320: Final Fantasy XIV: A Realm Reborn – Od Spiry poprzez Ivalice i Vana’diel aż po Eorzeę

W poprzednich odsłonach W co gracie w weekend? mogliście poczytać o moich wrażeniach z ogrywania pierwszego MMORPGa Squaresoftu zatytułowanego Final Fantasy XI. Dla tych co nie wiedzą przypomnę tylko, że przez ostatnie kilkanaście lat obiecywałem sobie, że nigdy nie zapłacę abonamentu za grę sieciową. Czas potrafi zmienić człowieka, tak samo jak wraz z nim zmienia się branża gier wideo.

Kiedyś nie do pomyślenia było, aby gracze płacili producentom konsol za granie przez sieć. Gry często wychodziły całe a dodatkowe poziomy trudności, tryby gry i przedmioty odblokowywaliśmy grając. Dziś płacimy za to wszystko prawdziwymi pieniędzmi.

Jestem typem gracza wyznającego zasadę, że jako gracz wszystkiego trzeba w życiu spróbować. Nikt nie zrobi tego za nas a czas wywierający na wszystkim swoje piętno wciąż płynie nieubłagalnie.

Kupiłem kilka miesięcy temu Final Fantasy XI ze wszystkimi dodatkami na Steamie nie mając zamiaru grać w ten tytuł. Początkowo chciałem go tylko sprawdzić przez te dwie godziny i zażądać zwrotu pieniędzy od Valve. Nie będę przeiceż grał w jakieś MMO. Tymczasem w świecie Vana’diel spędziłem blisko trzy miesiące i wróciło wszystko to, za co pokochałem kiedyś serię Final Fantasy.

To było wspaniałe doświadczenie móc być częścią świata pełnego innych graczy, którzy uwielbiają Final Fantasy równie mocno co ja. Szkoda tylko, że zajrzałem do niego siedemnaście lat po premierze owej produkcji na PS2, gdy działają jeszcze tylko serwery w wersji pecetowej i spotkać można na nich jedynie największych pasjonatów Jedenastki.

W Vana’diel spędziłem 250 godzin, podczas których udało mi się zaliczyć jedynie wątek główny i liznąć kilka najważniejszych rozszerzeń. Podczas tego okresu powtarzałem jak mantrę, że nigdy więcej nie popełnię podobnego błędu i obiecałem sobie, że jeśli kiedykolwiek zabiorę się za Final Fantasy XIV, to zrobię to tylko wtedy, gdy będzie tętnić życiem.

Final Fantasy XIV debiutowało na PC w 2010r roku i nie był to z pewnością debiut, jakiego spodziewali się autorzy, którzy tak bardzo chcieli zrobić coś zupełnie innego od FXI, że po dziś dzień jest to najgorzej oceniania główna odsłona tej japońskiej serii z ponad trzydziestoletnimi tradycjami. Kiedyś czytałem, że pierwsza wersja Czternastki zamiast bawić to narzucała na graczy szereg ograniczeń, nie pozwalając im zbyt szybko robić podstawowych rzeczy takich jak awans na wyższy poziom. Zbiegło się to w czasie z premierą Final Fnatasy XIII, a więc gry, na którą czekałem bardzo długo i specjalnie dla niej kupiłem PS3. Nie wiedziałem jednak jeszcze wtedy jak wielki zawód przeżyję podczas przygód Lightning. Ówczesnemu szefostwu Square Enix o wiele bardziej zależało na opóźnieniu produkcji i wydaniu jej na X360 niż na dopracowaniu ich dzieła. Widać to chociażby po wymarłym świecie gry, w którym rzadko można było spotkać jakąś postać a zadania poboczne polegały praktycznie tylko na walce z wrogami po otrzymaniu stosownej misji od kamieni, których było bez liku. Niepojęte jest dla mnie to, że historia walecznej protagonistki doczekała się aż dwóch kontynuacji. O ile fandom Final Fantasy lubi się sprzeczać o to, który Final jest najlepszy, tak z całą stanowczością nie można tak powiedzieć o trzynastej części tej japońskiej marki jrpg.

O wiele ciekawszymi rpgami z Kraju Kwitnącej Wiśni okazały się w tamtym czasie Demon’s Souls oraz Xenobalde Chronicles. Na szczęście ktoś tam w Square Enix ruszył głową i uznał, że Final Fantasy XIV nie może zadebiutować na konsolach w pierwotnym stanie. Grę postanowiono przebudować od podstaw. Stery nad tym projektem otrzymał Naoki Yoshida, który wcześniej kojarzony był raczej z serią Dragon Quest.

Wymieniono praktycznie wszystkie osoby odpowiedzialne za najważniejsze stanowiska przy FFXIV. Nowy reżyser podjął szereg ważnych decyzji takich jak powrót do systemu prac, które są w serii Final Fantasy od jej pierwszej odsłony. Całkowicie przebudowano system walki, dodano opcje customizacji ekwipunku i zadecydowano o tym, że każdy gracz otrzyma dostęp do osobistego chocobo. Zadecydowano również o powstaniu oficjalnych forów poświęconych Final Fantasy XIV, na których gracze będą mogli wyrażać swoje opinie na temat aktualnego stanu gry. Były to pierwsze kroki, których celem miało być odzyskanie utraconego zaufania graczy. Ze Square Enix było tak źle w tamtym czasie, że ówczesny prezes firmy, Wada, publicznie przepraszał za stan gry. Firma musiała też zrewidować swoje prognozy zysków na rok 2011r. aż o 90%.

Final Fantasy XIV z wiele sugerującym podtytułem A Realm Reborn zadebiutowało na rynku ponownie w 2013 roku i spotkało się z o wiele cieplejszym przyjęciem niż pierwotna wersja gry. Od tamtej pory minęło już sześć lat a w tym roku do japońskiego MMORPGa ukazał się już trzeci dodatek zatytułowany Shadowbringers, którego recenzenci nazywają najlepszą rzeczą jaka spotkała serię Final Fantasy od niemal dwudziestu lat. Gracze mający z nim styczność wciąż  powtarzają, że owe rozszerzenie ma fabułę zbyt dobrą jak na produkcje z gatunku MMORPG.

Wszystko co robiłem przez kilka ostatnich miesięcy miało na celu sprawdzenie tego jak jest naprawdę. Przede mną jeszcze długa droga do Shadowbringers, ale w końcu mogę się pochwalić, że postawiłem ten pierwszy krok w kierunku wytyczonego wcześniej celu.

Eorzea jest zupełnie inna niż Vana’diel, ale ma swój klimat i jestem naprawdę uradowany tym, że logując się do gry widzę napis, że na serwerze jest pełno ludzi i muszę poczekać w kolejce na swoją kolej. Oznacza to, że ze znalezieniem graczy nie będę miał żadnych problemów i tak też jest. Gdziekolwiek się nie udam widzę jakiegoś gracza. Gdy odbieram jakieś zadanie z rąk zleceniodawcy inni gracze robią to samo. Jeżdżą po świecie gry samochodami (sic!), latają na wybranych stworach i co chwila pomagam im w potyczkach z większą grupą przeciwników (albo oni mi).

Raz gdzieś polazłem na drugim poziomie postaci, żeby się rozejrzeć po okolicy i tak się rozejrzałem, że nie zauważyłem jak dopadł mnie potwór na pięćdziesiątym poziomie. Padłem po jednym ataku. Chciałem już wracać do mojego ojczystego Ul’dah aż ktoś do mnie podbiegł i mnie ożywił. Gdy chciałem już mu już podziękować kolejny wysoko-poziomowy potwór zrobił ze mnie marmoladę. Na moje szczęście mój dobry samarytanin znów mi pomógł i mogłem mu wreszcie należycie podziękować.

Wtedy już wiedziałem, że to będzie to. Podczas gdy niereformowalni fanboje Jedenastki hejtują Czternastkę za niemal wszystko co zmieniono przy drugim MMORPGu w historii Final Fantasy ja, jak to zwykle u mnie bywa podczas obcowania z kolejnymi częściami tej serii, cieszę się tym, że gra jest o wiele dynamiczniejsza i bardziej przyjazna graczom, bo teraz już nie ma problemów z wykonaniem jakiejś misji, skoro wszystkie istotne informacje nanoszone są natychmiast na mapę.

Nie wiem jak długo wytrzymam jeszcze wykonywanie fetchquestów, ale gracze, którzy mieli już styczność z Czternastką jak jeden mąż powtarzają, że prawdziwa zabawa z nią zaczyna się w trzech rozszerzeniach. Jeśli wytrzymam z tym tytułem tak długo, to nie omieszkam się podzielić z Wami swoimi wrażeniami na ten temat. Na razie jestem na samym początku przygody, która ma szansę wciągnąć mnie na wiele, wiele miesięcy, wszak droga do tego co najlepsze nie jest usłana tylko różami, co doskonale pokazuje historia powstania niniejszej produkcji.

Do następnego razu, kupo!

squaresofter
24 października 2019 - 20:04