Wchodzi McConaughey do baru... Recenzja filmu Dżentelmeni - fsm - 18 lutego 2020

Wchodzi McConaughey do baru... Recenzja filmu Dżentelmeni

Guy Ritchie zaczął swoją filmową karierę od pokazywania cwaniaków-gangsterów z dziwnymi akcentami (Porachunki i Przekręt) i po 22 latach wrócił do źródła. Oczywiście po drodze w jego filmach było sporo elementów tego charakterystycznego stylu (np. Rock'n'Rolla, fragmenty obu Sherlocków Holmesów, ba - nawet niedoceniany Król Artur miał sporo gangsterskiego luzu), ale dopiero Dżentelmeni wyglądają jak trzeci odcinek sagi rozpoczętej przez Ritchiego pod koniec lat 90-tych. Dostajemy świetną intrygę, mądrze zaburzoną chronologię akcji, dobre dialogi, trochę montażowych sztuczek, przemoc na wesoło i gęstą, londyńską atmosferę.

Film zaczyna się pod koniec, bo tak jest ciekawiej. Do baru wchodzi grany przez Matthew McConaugheya Mickey Pearson. Mickey jest Amerykaninem, który w Wielkiej Brytanii zarabia fortunę nadzorując zbudowane przez siebie imperium marihuanowe. Wszyscy ludzie na szczycie muszą obawiać się ataków, szczególnie w tak niegościnnym otoczeniu jakim jest londyński półświatek i szczególnie, gdy pojawia się plotka, że "król trawy" zamierza abdykować. Jednak Mickey wygląda, jak by się niczego nie obawiał, aż tu nagle koleś, broń, strzał. Nie żyje? Dowiemy się za ok. 90 minut.

Dżentelmeni są filmem, który jest opowiadany przez jedną z postaci. Prawa ręka Mickeya, niejaki Ray (w tej roli Charlie Hunnam), zostaje odwiedzona przez prywatnego śledczego, cwaniaka i złotoustego krętacza Fletchera (świetny Hugh Grant), który zaczyna gadać. I gada, i gada, i gada, a Ritche pokazuje to wszystko widzom w wielce rozrywkowy sposób. Kamera fruwa, czas skacze, nowi bohaterowie pojawiają się, niektórzy giną, inni nie. Dzieje się. Zupełnie jak w Porachunkach, czy - szukając po drugiej stronie oceanu - w Pulp Fiction.

Siłą Dżemtelmenów jest doskonałe tempo, sporo krwawego humoru i dialogi, podawane z wyczuciem przez świetną obsadę. Poza wymienionymi wcześniej panami trzeba pochwalić gościnny występ Colina Farrella (który w końcu mógł mówić ze swoim osobistym, dublińskim akcentem). Tak, to bardzo męska okolica i w zasadzie jedynie Michelle Dockery (w roli "królowej") reprezentuje płeć piękną, ale nikt tu nie obiecywał niczego innego. Na Dżentelmenów do kina się idzie, by obserwować dżentelmenów w akcji.

Guy Ritchie nigdy nie był tytanem box office. Kasowymi hitami dużego kalibru okazały się 3 z 11 pełnometrażowych filmów (Aladyn i oba Sherlocki), cała reszta wypełnia skalę od "totalna porażka" aż po "zarobił, bo mało kosztował". I właśnie ta ostatnia kategoria to te dobre, gangsterskie filmu. Dżentelmeni są w tym gronie - zaangażowanie twórców, dobra historia i skromne wymagania gwiazd pozwoliły osiągnąć sukces (22 miliony budżetu stały się , póki co, 75 milionami uzyskanymi z biletów). Dżentelmeni to elegancki film o przestępcach, który szczerze polecam wszystkim fanom reżysera i stosownych klimatów. Nie będziecie zawiedzeni. Naciągane, ale jednak 8/10.

fsm
18 lutego 2020 - 17:09