Kinect - wrażenia ze sprzętu i gier - K. Gonciarz - 7 listopada 2010

Kinect - wrażenia ze sprzętu i gier

Prędko, bo czasu mam mało. Pakujemy się na wyjazd do Warszawy, potem urlop - a że przez prawie dwa okrągłe dni miałem w domu Kinecta, który następnie powędruje do Dela żeby umożliwić mu zrobienie materiałów na tvgry.pl, teraz na szybko kilka moich notek na temat interfejsu, gier i startowego line-upu. Nie dostaliśmy gry Kinect Adventures, która jest częścią sklepowego bundle'a, więc pomijam ją.

1. Interfejs Kinect
Precyzja jest nadspodziewana. Trochę mnie dziwi, że po odpaleniu Kinecta z poziomu Dashboarda zostajemy przeniesieni do zupełnie innego menu - nie wiem, po co w takim razie ten ostatni update grafiki. Paskudny zresztą. Fajnie się steruje machając łapami, za to bardzo ograniczony zakres ma sterowanie głosem. Trzeba mówić referencyjnie, głośno, w odosobnieniu, z dyftongami i w ogóle. To jeszcze problem niewielki, gorzej że komend głosowych jest raptem kilka, a każda z nich przenosi nas na poziom menu (np. edytor avatarów) gdzie i tak głosem już nic nie zrobimy. Jednakże sekwencja "Xbox! Play disc!" już mi weszła na język. Genialne jest rozpoznawanie użytkowników i automatyczne ich logowanie - wystarczy, że staniemy w zasięgu wzroku konsoli, a ona już automatycznie załatwi formalności. Za samo to bym mógł zapłacić, bo bajer niesamowity. Największym minusem jest absurdalna ilość wymaganego przez Kinecta miejsca. Akurat salon mam duży, ale maksymalnie udało nam się z Natasią osiągnąć odległość 2,2m od telewizora. W niektórych grach wciąż marudzi - w Kinectimals nie bardzo da się wydać polecenie "leżeć" (wymaga położenia się na ziemi, czyli wyjścia kadru), a w Dance Central część ruchów wychodzi poza ekran (machanie rękami w powietrzu itp.). Sumarycznie jednak Kinect mnie zaskoczył na plus i jestem zdecydowany, że kupię sobie prywatny egzemplarz.

Zaskoczeniem jest "silniczek" Kinecta - skanując pomieszczenie, urządzenie obczaja cię z góry na dół jak Johnny5 z Krótkiego spięcia.

2. Kinect Joy Ride
Pierwsza gierka, jaką odpaliliśmy. Wyścigi z automatycznym gazem i hamulcem automatycznie wywołują u mnie facepalma, ale tym razem jest całkiem grywalnie. Różne konkurencje, obsługa prostych gestów (tricki robimy w powietrzu przez wychylanie ciała, power-upów używamy wyciągając rękę w lewo lub prawo), do tego słynna już "kierownica" - to naprawdę działa, i to w miarę precyzyjnie. Przynajmniej w stopniu wymaganym przez tę grę, niewielkim. Całkiem przyjemna zabawa, po godzinie mi się znudziło ale jak najbardziej na plus. Chętnie wrócę do.

graczu, graj w majtkach!

3. Kinect Sports
Obligatoryjny zestaw sportowych mini-gierek. Zaskakuje powrzucanymi z dupy motywami muzycznymi (Can't touch this, We  are the champions, motyw z Rydwanów Ognia). Fajne są konkurencje fikcyjne, jak np. kręgle na wyścigi. Same sporty bez większych emocji: piłka nożna ryzykowna w założeniach (automatyczny bieg, my tylko podajemy/blokujemy i strzelamy), siatkówka dużo gorsza niż w Sports Champions na Move (pełny automat, absurd), lekka atletyka oryginalniejsza, ale wciąż banalna. Więcej nie sprawdziłem. Brakuje mi tu jakiejś kariery, wyraźnej progresji dla pojedynczego gracza - nawet w Wii Sports był przecież ten mierzalny współczynnik umiejętności AI. Tutaj chyba nie ma nic, chociaż nie szukałem zbyt głęboko. Meh.

4. Dance Central
Konkret. Na przekór złośliwcom, Harmonix doskonale ogarnęło nowy interfejs i wykrywanie ruchów działa sprawnie, realistycznie. Wymagania są bardzo wysokie i już na normalnym poziomie trudności trzeba się zdrowo napocić, dosłownie. Gra oferuje to, co totalnie olało Sony w swoim Singstar Dance: każdy kawałek oferuje rozbudowany tutorial, w którym po kolei nauczymy się wszystkich ruchów. Każdy z osobna możemy spowolnić i powtórzyć dowolną liczbę razy. Fajny soundtrack, chociaż dziwię się, jak bardzo niektóre utwory zdominowały w tym roku gry muzyczne (Pitbull - I know you want me był w DJ Hero 2 i Singstar Dance, teraz jest tutaj; przykłady można mnożyć, wszystkie trzy gry powstały w oparciu o podobne klimaty). Świetna zabawa i mój faworyt pośród startowych tytułów na Kinecta. Przyjemne z pożytecznym brzmi banalnie, ale to działa. W ogóle, gra Harmonix bez czapeczek, przypinek i innych popierdółek do odblokowania - szok.

5. Kinectimals
Jej, wreszcie jakieś Tamagotchi z SYMPATYCZNYMI zwierzaczkami. Nie wiem, jak Was, ale mnie małpolud z EyePeta zawsze przerażał. Kociaczki z Kinectimals są słodziutkie i śliczne, ekipa z Rare uwypukliła to fajnymi filtrami obrazu, trochę taki Fable skrzyżowany z Banjo-Kazooie: Nuts & Bolts i bajkami Disneya. Przebijają się klimaty z Króla lwa (śmiszny lemur-narrator), cały czas robimy coś nowego. Gra nie pozostawia nas samym sobie na zasadzie "teraz rób cokolwiek aż kocur zrobi się głodny", ale wciąż organizuje jakieś zabawy. Możemy ulegać tym sugestiom, albo samodzielnie decydować o tym, co chcemy robić dalej. Jest fabuła, jest tajemnica (zwiedzamy wyspę, na której ukryto jakiś skarb), jest sklepik z lemurem-handlarzem. Czad. I największy strzał w stopę w tym roku na polskim rynku gier: brak pełnej polskiej wersji. Serio, Microsofcie, serio? Zrobiliście polskiego Crack-kurde-downa 2, a głosy z Kinectimals Was przerosły? Gra na całej linii wygrywa z EyePetem, ale polskie dzieci dostaną pod choinkę grę, którą zrozumieją. Sorry Computer Entertainment.

Pamiątkowe pluszaczki z E3 (otagowane jeszcze jako Project Natal Animals) wreszcie mają się z kim bawić. Zaraz, co?

I to tyle moich przygód z Kinectem. Żegnam Was, urlopu czas. Wpadnijcie do Wawy na imprezkę. Materiały z Kinecta Del przygotuje dla Was w tym tygodniu, obczajcie.

K. Gonciarz
7 listopada 2010 - 21:34