Recenzencie dałeś ciała - Rock - 10 maja 2011

Recenzencie dałeś ciała

Robota recenzenta gier, to miód i maliny. Nic dodać, nic ująć. Jak Wam ktoś napisze, że to ciężka, wymagająca i odpowiedzialna praca, to najwyraźniej potrzebuje żeby go poklepać po plecach i powiedzieć: „Wiem, wiem, masz bardzo trudne życie i doceniam twój ogromy wysiłek”.

Można obstawać przy tym, że praca recenzenta jest owszem odpowiedzialna. Wymaga jakieś wiedzy, punktu zaczepienia w geografii elektronicznej rozgrywki. Przydałoby się też trochę popkulturowego ogarnięcia, żeby kumać różne odniesienia, których sporo we współczesnych produkcjach. Poza tym jednak to czysta rozkosz.

Jeśli trafi się gra dobra, to po pierwsze przyjemnie się testuje, a po drugie równie przyjemnie o tym pisze. Jak trafi się tytuł marny, to sama rozgrywka co prawda przynudza, ale można się potem przejechać w tekście po deweloperach, co także dostarcza sporo satysfakcji. Tak przy okazji, to tutaj jest pewna pułapka, bo tak się składa, że masakrowanie nieudanych tytułów potrafi wciągnąć i zachęcić do powtarzania tego niezwykle satysfakcjonującego zajęcia, ale to dygresja i temat na inną dyskusję.

Teraz pora na sedno, czyli to, co każdy pismak lubi najbardziej, a więc rozprawianie o sobie i swoich „wybitnych” doświadczeniach. Otóż ja, przynajmniej w teorii (bo w praktyce uwielbiam), mam pecha recenzować gry MMO. Po pierwsze muszę im poświęcić sporo czasu. Przyjąłem sobie granicę 150 godzin, po przekroczeniu której zabieram się za pisanie. Trochę mało jeśli wziąć pod uwagę fakt, że taka gra ma starczyć na lata, ale z drugiej strony jest to usprawiedliwione, bo trzeba zdążyć z publikacją jeszcze wtedy, kiedy czytelnicy zastanawiają się nad zakupem. Co najgorsze jednak, moją pracę można bardzo dokładnie ocenić, bo jakość gry MMO szybciutko weryfikują subskrypcje.

Teraz pora na punkt kulminacyjny, czyli kajanie się pismaka, co dla odmiany powinno do gustu przypaść czytelnikom. Otóż zdarzyło mi się dać dupy w kilku przypadkach. Najbardziej porażający był chyba mój wypadek przy recenzji APB: All Points Bulletin, gdzie szarakowi przyznałem bodajże 70 punktów. W normalnych warunkach w grze singleplayer nikt, by na to nie zwrócił uwagi, ale tak się składa, ze APB po trzech miesiącach zaliczył gwałtowny zgon, co zdecydowanie poddało w wątpliwość trafność moich poglądów na temat gry.

Rzecz jednak w tym, że teraz po dłuższym czasie zgadzam się z tą oceną, no może odjąłbym parę punktów, ale to wszystko. Gra miała swoje dobre i złe strony. Na pierwszy rzut oka, po kilkunastu godzinach grania trochę odstraszała, jednak po kilkudziesięciu kolejnych można było odkryć kilka przyjemnych aspektów zabawy, szczególnie w otoczeniu zgranej ekipy. Moje 150 godzin wystarczyło, by nacieszyć się grą, nie wystarczyło natomiast by przewidzieć, że lada moment ten tytuł się tak widowiskowo wykopyrtnie.

Dzisiejszy tekst piszę między innymi dlatego, że sprawdzałem ostatnio w jakiej kondycji znajduje się DC Universe Online. Tytuł, który w stanie euforii oceniłem z kolei na 90 punktów. Oczywiście zasłużył, ale nie mogłem cholera przewidzieć, że deweloperzy wyprodukowali tylko tyle contentu, że będzie on zaspokajać potrzeby graczy przez około półtora miesiąca.

Moje doświadczenia okazały się tożsame z tymi, jakie można zaobserwować na oficjalnym forum gry. Z radosnych „To najlepsza gra jaką widziałem!” poprzez „Dziękujemy deweloperom DC!” i dalej „Kiedy nowy patch?”, aż po „Czemu serwery są takie puste?” i na końcu „Ratujcie DC, ta gra ginie!”. Na domiar złego Sony rozpoczęło solidną restrukturyzację firmy, która oczywiście dotyczy głównie zwalniania pracowników.

Wygląda mi zatem, że kolejna gra której przyznałem sporo punktów może niedługo zaliczyć zgon, no więc bądź tu mądry i zrób bracie rzetelną recenzję gry MMO. Pokładam pewne nadzieje w Rifcie, który powinien „posiedzieć” na ryku odrobinę dłużej.

W najbliższym czasie czekają nas kolejne produkcje MMO i z jednej strony się niecierpliwię. Chciałbym się dobrać do trybików i rozebrać te produkcje na części, ale zastanawiam się czy starczy mi odwagi, by oceniać je według wymagań, które sobie już wypracowałem, czy też profilaktycznie, na wszelki wypadek,  będę ciąć po punktach, by ustrzec się błędów?

Podsumowując, nie mam skłonności do marudzenia. Lubię to co robię i niewiele jest czynności, które mogą to przebić. Jak napisałem na starcie „Robota recenzenta gier, to miód i maliny. Nic dodać, nic ująć”. No chyba, że można potem moje wypociny zestawić z rzeczywistością, a wtedy już nie jest tak różowo… hehe (nerwowy śmiech)… cholera… ;]

Rock
10 maja 2011 - 11:41