Przyjemny restart przygód Człowieka-Pająka - eJay - 4 lipca 2012

Przyjemny restart przygód Człowieka-Pająka

Reboot Spidermana po jeszcze świeżej trylogii Raimiego to potężny skok na kasę albo wyraz totalnego niezadowolenia Marvela z pracy jaką wykonał autor Martwego zła. Biorąc pod uwagę czynnik box-office'owy stawiam raczej na to pierwsze. Odświeżona obsada, „zupełnie nowa historia”, nowoczesny styl, mroczniejszy klimat – tak przynajmniej wyglądały obietnice. A jaki jest efekt końcowy?

Średni, z przeważeniem na satysfakcjonujący. Niesamowity Spider-Man to fabularna kompilacja tego, co oferowały filmy o superbohaterach w ostatniej dekadzie. Ze świecą szukać tu zaskakujących rozwiązań, choć da się odczuć, że Marc Webb (reżyser) starał się wlać w obraz coś nowego. 500 dni miłości wyszły mu kapitalnie, a nutę charakterystycznej, lekkiej ekranowej chemii udało się przenieść na parę Peter-Gwen. Nowy pająk to właśnie taka romantyczna komedyjka ku pokrzepieniu serc, dopiero później akcja i dramat. Akcenty rozłożono trochę inaczej, podmieniono klocki, wyeksponowano nowe postacie i to wyszło filmowi na dobre. Webb danie główne zostawia na sam koniec, zgodnie z reżyserskim elementarzem nie szarżuje i nie kopie widza z półobrotu feriami efektów specjalnych, które kiedy trzeba - są doskonałe. Natomiast znikoma kreatywność zabija cały potencjał na bycie czymś lepszym.

Webb miał na tyle dziarski łeb, że upichcił ze sprawdzonego przepisu przyjemną sieczkę dla odbiorcy w każdym wieku. Niesamowity Spider-Man sięga swoimi ambicjami do kategorii kina odtwórczego, ale nieźle wyreżyserowanego, stąd pełna akceptacja nagromadzonych klisz oraz głupotek (czy każda zdolna 17-latka ma dostęp do największych tajemnic Oscorp?).

U Raimiego mierziła mnie także tandetna love story, w której zarówno Maguire jak i Dunst nie mogli się zupełnie odnaleźć. W nowej odsłonie przygód zamaskowanego nastolatka jest dokładnie odwrotnie. Wszelkiego rodzaju uśmieszki, wyznania, gesty, dialogi są podrasowane humorem, co nie wywołuje żenady.

Jeszcze przed premierą twierdziłem, że wybór Andrew Garfielda na Parkera to strzał w dziesiątkę i nie pomyliłem się. W odróżnieniu od starszego Maguire'a potrafi być niezwykle wiarygodny jako młodzieżowy nerd-skate oraz bohater targany wyborami. Szkoda, że scenariusz nie pozwolił mu lepiej rozwinąć skrzydeł, ale i tak przykrył czapką Tobeya. Fajnie uzupełnia go zarówno Emma Stone :* jak i Rhys Ifans, który w skórze Connorsa potrafi być kompletnie nieprzewidywalny.

W moim mniemaniu największą bolączką obrazu to brak uczucia, iż chciałoby się jeszcze do niego kiedyś wrócić. Film jest naprawdę dobry, ma solidnie wykonany efekt 3D (te ujęcia FPP – miód), ale to sztuka jednorazowego użytku. Raczej nie zostanę wielkim fanem wizji Webba, za to będę kibicować Garfieldowi, który jest Peterem Parkerem marzeń dla wyznawców Marvela.

OCENA - 6,5/10

Ciekawostka dla ciekawych -  Stan Lee ma zdecydowanie najdrożej wyglądające cameo.

eJay
4 lipca 2012 - 23:14