Mirror's Edge czyli podróż przez wnętrze miejskiego potwora - myrmekochoria - 10 września 2012

Mirror's Edge, czyli podróż przez wnętrze miejskiego potwora

Wielu recenzentów zarzuca ME, że nie posiada ona fabuły. Na pierwszy rzut oka faktycznie tak jest, ledwo zarysowana linia fabularna udająca thriller polityczny, która ma za zadanie skleić zdarzeniowo kolejny bieg. Moim zdaniem jednak nie tak powinno patrzeć się na ME. Domeną tej gry jest obraz i przez niego trzeba dotrzeć do fabuły. ME przypomina pod tym względem, także graficznym, komiks; epizodyczność, kolorystyka, niedomówienia itd.Przytoczę tylko moją ulubioną scenę, na którą mogę patrzeć godzinami. Na początku rozdziału „Ropeburn” znajduje się niewykończone piętro i kawałek ściany pomalowanej na czerwono, oświetla ją lampa, a drobinki kurzu błyszczą unosząc się w powietrzu.

ME idzie w dwie diametralnie różne strony, pokazuje nam surowe piękno niedokończonych wnętrz, strzeliste drapacze chmur, Shard wgryza się w błękit nieba zacierając jakąkolwiek granice, wilgotne wnętrze oczyszczalni ścieków, kolorowy przepych centrum handlowego, sterylne serwery przed stalową burzą pocisków, kawałki foli rozrywane kulami karabinów pękają odsłaniając panoramę miasta, odrapana lub osmolona winda i czarna siatka w siedzibie Pirandello Kruger tworzą doskonałą abstrakcyjną grafikę, znów pociski wgniatające się w drzwi windy tworzą wzgórki jak w pewnym filmie o uczniu szewca zrobionym z metalu, refleksy światła i wzbijający się kurz, dym ulatniający się z kominów, parująca woda, wnętrze kanałów wentylacyjnych oświetlane pomarańczowym światłem przechodzącym z wolna w magnete, fiolet i granat. Zachwyt nad kolorystyką i światem stworzonym przez człowieka jest obecny w prawie każdej lokacji, jednak ważniejsza jest chyba krytyka tego świata.

Intro informuje nas o tym, że miasto się zmieniło (protesty, które zostały zobrazowane podobnie jak protesty antyglobalistów) i to właśnie miasto jest głównym bohaterem, nie Faith. Zwiedzamy molocha stworzonego przez ludzi dla ich własnych potrzeb. Odwiedzamy oczyszczalnie ścieków, coś co panuje nad fizjologicznymi potrzebami człowieka. Następnie centrum handlowe, które zapewnia dobra materialne, fizyczne błyskotki. W końcu podróż prawie kończy się na głównym serwerze miasta, który, co tu nie ukrywać, urasta do duchowej rangi, zwłaszcza w grze, ale także w świecie obecnym. Nie byłoby może to tak bardzo przerażające gdyby istniały w mieście jakieś substytuty tj. jakakolwiek: Natura (widzieliście ME żywe rośliny, nie licząc sztucznych białych drzew itd.). Religia, nieważne jaka i nieważny jest do nie stosunek w tym wypadku. Sztuka, nie licząc całkiem „nowoczesnych” obrazów w wieżowcach, architektura jest sztuką, ale chodzi mi bardziej o przejaw jednostkowej duchowości.

Nie ma alternatywy dla mieszkańców miasta ME i właśnie przeciw temu buntują się Runners’i. Na świat bez pogranicza? Walczą przeciw korporacjonizmowi (Pirandello Kruger), przeciw jedynemu słusznemu stylowi życia, który pokrywa już ekonomicznie większość „cywilizowanych” krajów. Korporacje wkraczają na rynki państw rozwijających się, niszczą jakikolwiek opór z strony krajowych przedsiębiorców, bogacą się na głodowych pensjach, podtrzymują podział świata na biednych i bogatych – są w pewnym sensie złem wcielonym, ale tka naprawdę są tylko sumą wszystkich działań ludzkich, więc nie można za to winić żadnej transcendencji. Cywilizacja europejska nie przybywa zbrojnie, jak niegdyś, do Chin, Indii, Afryki, ale podbija je wyimaginowanym kursem walut, żądając w zamian pracy i podporządkowania się (zdaję sobie sprawę z tego, że ten akapit jest nieco histeryczny i wali patosem, ale co tam.). Nad całą grą unosi się także lekko zauważalny komentarz do przemiany demokracji w reżim totalitarny kontrolowany przez stronnicze media, prywatne firmy ochroniarskie i stałą inwigilacje obywateli. Przypomina Wam to jakąś sytuacje? ME zawiera sporną tezę o kondycji Stanów Zjednoczonych

Miasto jest bytem osobnym, nie podlega ani ludziom, ani ustrojowi społeczno politycznemu, jest tylko dzierżawione na krótki okres czasu przez ludzkie idee. Miasto zbudowane przez ludzi staje się wygodne i czyste, ale dla innych, którzy na nie pracują jest piekłem. Ludzie są jedynie trybikami w sprawnej machinie, być może miasto potrzebuje ludzi do przetrwania, ale warunki jakie stwarza w zamian za przetrwanie są w dłuższej mierze zabójcze. Zasady, które dyktuje metropolia nie są ludzkie, więc kruche ciało i psychika człowieka nie wystarczy, aby przetrwać w wytworze, który stworzyli sobie sami.

ME z jednej strony ukazuje piękno tętniącej pozornym życiem metropolii, to tak jak podziwianie surowej natury za brak litości i monumentalizm, z drugiej strony przedstawia co dzieję się za kulisami. Mechanizmy działania, powolne zniewolenie, dehumanizacje, dezinformację, potęgę mediów, aż wreszcie wskazuję, że jednak ktoś płaci cenę za futurystyczny obraz piękna. Zdecydowanie po raz wtóry nie zgodzę się, że ME nie ma fabuły. Jest ona opowiadana obrazami, aranżacją przestrzeni, kolorystyką, lokacjami. Indywidualności nie biorą w niej udziału są tylko elementami wielkiej maszynerii miasta, która istnieje na swoich zasadach.

ME to po trochę antyglobalistyczna podróż przez wnętrze potwora stworzonego przez ludzi, bardzo pięknego i zabójczego. Podróż przesycona detalem, surowymi wnętrzami, pięknem szczegółu, nowoczesną architekturą, doskonałymi kolorami, cudownym ambientem, który uspokaja zmysły podczas podziwiania pracy grafików.

 


myrmekochoria
10 września 2012 - 17:19