'kultowy Holy Motors'... nie ze mną te hasła hipsterze. Recenzja. - Papi - 21 stycznia 2013

"kultowy Holy Motors"... nie ze mną te hasła, hipsterze. Recenzja.

Wygrałem. W życiu wygrałem mało rzeczy. Raz czepek do pływania, którego nigdy w życiu nie użyłem. Byłem pewien, że wygrałem wypasiony zestaw bajek od Moniki i Kulfona za mój rysunek... po latach moja mama przyznała, że nagrody sama mi kupiła. Smutłem. Jednak kiedy wygrałem w internetowym konkursie wejściówkę na Holy Motors w poznańskim Kinie Muza- nie mogłem sobie odmówić przyjemności pójścia na ten film. Z wielką rezerwą podchodzę do filmów kultowych pół-roku po premierze i achów i ochów z ust nastoletnich posiadaczy okularów marki Ray-Ban... jednak chciałem być zachwycony. Szczęka miała leżeć na podłodze, a ja znowu przeżyłbym ekscytację kinem ambitnym, puszczanym na festiwalach filmowych, w tych ślicznych, uroczych kinach, pełnych dymu papierosowego, rozmów po seansie aż po blady świt. 

Wybacz stary, chyba Ci się nie udało... ale zobaczyłem najśmieszniejszą erekcję świata. 

Trudno ugryźć ten film, zmierzyć się z tym co chciał nam przekazać reżyser. Daje nam bardzo szerokie pole do interpretacji wydarzeń dziejących się na ekranie. Film ukazuje nam dzień z życia człowieka wcielającego się w rolę zwykłych ludzi, przybierającego ich osobowość oraz zachowanie. Nikt nie wyjaśnia dla kogo główny bohater pracuje, jaki jest sens jego pracy, po co się wciela w takie a nie inne osoby. Taka praca, nie pytaj się czemu.

Główny bohater szoruje sobie po całym Paryżu wypaśną limuzyną, wcielając się w role poszczególnych osób, ukazanych za każdym razem w inny sposób. Od żebrzącej babuszki i towarzyszącej jej depresyjnej narracji, poprzez ukazanego w konwencji monster movie wariata w zielonym kubraczku, uprowadzającego, przywdziewającego Eve Mendes w burkę Mua, prawdziwy manifest, nawet potwory w coś wieżą, szkoda, że akurat padło na Mahometa. Jakże kontrowersyjne posunięcie reżysera, włosy stanęły dęba a usta już chciały wykrzyczeć "toż to doskonała i wysublimowana prowokacja artystyczna Panie Reżyserze, jakże nas zaskakujesz nietypowymi i nieszablonowymi pomysłami, to prawdziwy powiew świeżego powietrza w skostniałym kinie, pełnym ogranych klisz i utartych schematów". Na szczęście przyjąłem to na chłodno. I nie rusza mnie, że głaskała głównego bohatera, podśpiewując przy tym "All the Pretty Horses" (Current 93- sprawdźcie), do której to kołysanki mam wyjątkową słabość. I nie zachwyca mnie to, że jego wdzięczny pituś podryguje radośnie w nieskrępowanym stanie erekcji. Nie zachwyca mnie to. A przecież był to jeden z ciekawszych segmentów, z których to składa się Holy Motors. 

I ja jestem w stanie zachwycić się Kylie Minogue, która występuje tu muzycznie (serduszko) jaki i fizycznie (jeszcze większe serduszko) w kreacji przeuroczej, skomplikowanej jak guziczki obok przycisku ON na klawiaturze. Uroczy fragment, starający się wycisnąć z kina to co najpiękniejsze, podać w sosie autorsko-sztampowym, prezentując pewne znane i ukochane motywy w sposób wyjątkowy, oryginalny, zastanawiający widza. Przez cały seans głowiłem się jaki jest klucz tego filmu, co spina dane segmenty w jedną całość, kim właściwie jest głowny bohater, czy dochodzi tutaj do złamania czwartej ściany . Być może dopowiadam sobie jakieś niestworzone historie, uzupełniam pewne luki, które celowo zostawił reżyser. Takie rozterki w trakcie seansu są bardzo miłe, rozwijają człowieka, łagodzą obyczaje, ale nie mogą zasłonić tego co ja, jako widz cenię sobie najbardziej- wspaniałych dialogów, akcji wartkiej niczym Ruczaj, momentów, które ścisną mnie za jaja. I tutaj uderzam w piątą ścianę, tą betonową.

Być może jestem troglodytą. Kocham Clinta Eastwooda. Uwielbiam Lee Marvina. Przy żadnym innym filmie nie bawię się tak dobrze jak "Dobry, zły i brzydki", czy "Parszywa Dwunastka". Z ręką na serduszku mogę zeznać, że prawdopodobnie rozgryzłem owiana nutką tajemnicy i polany polewą karmelową Sens Filmu, nie uciekły mi sprzed nosa żadne zapożyczenia, a warsztat aktorski "Holy Motors" budzi mój szczery podziw. Film mogę polecić jako pewnego rodzaju wyzwanie rzucone widzowi przez reżysera, zagadka, którą rozwiązujemy przez cały film... tak, całkiem urocza zagadka. Nie kultowa. 


OCENA: SMAKOWAŁO JAK PRZEKOMBINOWANA SAŁATKA KOLEŻANKI Z FILMOZNAWSTWA. 

6,8/10



Tam, na dole, wrzucam śmieszne kotki

Papi
21 stycznia 2013 - 16:53