Sztuka nazywania DLC - recenzja dodatku Brakujące Ogniwo do gry Deus Ex: Bunt Ludzkości - guy_fawkes - 1 lutego 2013

Sztuka nazywania DLC - recenzja dodatku Brakujące Ogniwo do gry Deus Ex: Bunt Ludzkości

guy_fawkes ocenia: Deus Ex: Human Revolution - The Missing Link
70

O DLC powiedziano i napisano już w zasadzie tyle, że grzechem byłoby jeszcze roztrząsać ich temat. Opinia większości graczy brzmi jednoznacznie: to skok na kasę, celujący w zarobienie na tym samym produkcie kilka razy. Tymczasem należy trzeźwo, rozsądnie spojrzeć na to zjawisko: płatne rozszerzenia istniały już wcześniej, choć nie na taką skalę ani też nie przybierały współczesnej, nagminnej formy pierdółek za garść dolarów. Fabularne rozszerzenie ostatniego Deus Ex’a nawiązuje do czasów, kiedy dodatek był czymś więcej, niż dziś wyszydzaną zbroją dla konia i paczką kilku map, a przynamniej mocno się stara.

STARY, GDZIE MOJE 3 DNI?
Gdybym spotkał się z twórcami oko w oko, zadałbym im jedno pytanie: dlaczego strzeliliście sobie w stopę nazwą „Brakujące Ogniwo”? Wszak koronnym argumentem przeciwko DLC jest wycinanie elementów powstającej gry, ściśle związanych z głównym nurtem scenariusza, by je potem osobno sprzedać. Co innego, jeśli te bonusowe etapy rozwijają wątki poboczne sprzed lub po kluczowym wątku tudzież znajdujące się zdecydowanie na jego rubieżach. Tymczasem Missing Link wcale od tego zarzutu nie ucieka, a wręcz ochoczo mu się poddaje – pamiętacie, jak Adam Jensen trafił pod koniec fabuły do miejsca przeznaczenia 3 dni później, niż zakładał? Dokładnie wokół tej zagadkowej dziury kręci się ów dodatek. Co więcej, nie był tani – w chwili premiery kosztował na PC 11 €, choć Cenega zaoferowała wtedy atrakcyjną ofertę dla nowych klientów, dorzucając DLC do zamówień na podstawkę, co osłodziło jego odbiór wśród części graczy, a kolejnym atutem była polska wersja językowa.

Też wolałbym zostawić dziurę w pamięci po takim epizodzie...

A MOGŁO BYĆ TAK PIĘKNIE…
Drążenie fabularnego leju zaczyna się od schwytania Adama Jensena przez Belltower, prywatną firmę świadczącą m.in. usługi militarne i ochroniarskie, u której zdążył sobie nagrabić. Po krótkim wieczorku zapoznawczym z wątpliwie sympatycznymi włodarzami kompleksu protagoniście nadarza się okazja do ucieczki. Niestety, wcześniej zresetowali niemal wszystkie jego wszczepy oraz skonfiskowali ekwipunek, więc pozostaje żerowanie na strażnikach i trzymanie się cienia, gdyż przyjęcie na niewspomaganą klatę strzału z shotguna wywiera niekorzystny wpływ na zdrowie. Muszę przyznać, że taki obrót spraw wielce mi się spodobał – wciąż można atakować z ukrycia i zdejmować patrole, ale bardziej polega się na własnych umiejętnościach oraz instynkcie, niż na technologii. Liczyłem, że survivalowe podejście utrzyma się znacznie dłużej, tymczasem już po kilkunastu minutach odzyskałem sporo zabawek i kilka potrzebnych do rozwoju punktów PRAXIS – niemniej ich ilość w DLC nie pozwoli kompletnie rozwinąć augmentacji. Trochę się to kłóci z podstawką, gdzie do lokacji po „dziurze” trafiłem cały, zdrowy i bez uszczerbku na sprzęcie, ale taka już logika gier i dodatków do nich. Naturalnie autorzy przygotowali aczik dla ambitnych graczy, którzy unikną technodopingu, ale chciałoby się, by to zostało przewidziane scenariuszem – wszak pokiereszowany, krwawiący Jensen mocno oddziałuje na wyobraźnię zapowiadając niesłychany dramatyzm, nie zaś rozstawianie personelu Belltower po kątach.

Pół-goło, nadal wesoło

WIELE HAŁASU O NIC
Nie znaczy to, że Missing Link stroni od wywoływania w graczu silnych emocji – czyni to w znakomity sposób, mimochodem, gdy sami trafiamy na świadectwo niecnych praktyk Belltower w swoim ośrodku. Na tej płaszczyźnie rewelacyjnie pogrywa z empatią i chęcią niesienia pomocy, o ile oczywiście osoba przed monitorem utożsami się z Jensenem ex-policjantem, a nie "elektronickym mordulcem". W konsekwencji znów postawi gracza przed arcytrudnym wyborem, w którym może równie wiele zyskać, co stracić (choć w praktyce i z niego można wyjść obronną ręką – szkoda, bo przydałoby się nieco szarości). Niestety, pomimo rozdmuchania jednej z opcji i wytykania, że gdybym zdecydował inaczej, tak naprawdę byłoby lepiej, znaczenie tego dylematu jest miałkie – i tak wiemy, co będzie potem, zaś ten wybór w żaden sposób nie wpłynie na scenariusz podstawowej gry. To kolejny argument przemawiający za tym, że epizod w bazie Belltower winien się znaleźć w Human Revolution.

Emocji nie zabraknie

NIHIL NOVI
DLC zebrało raczej pozytywne opinie i generalnie na to zasłużyło, ponieważ nadal czuć tu klimat Deus Ex’a – jest cyberpunk, są tajemnicze postacie, dylematy i kolejny powód do dyskusji, ile i co można poświęcić w imię postępu. Poza tym mamy znaną z podstawki, niezmienioną oprawę audio-video, serwująca zamknięte, choć poprzetykane siecią korytarzy i przejść lokacje skąpane w czarno-złotej kolorystyce. W kwestii ogólnego designu Missing Link znów przypomina teflon – nie pozwala się niczego przyczepić. Każdy odnajdzie wśród zakamarków Belltower własną drogę w zależności od ulubionego stylu gry – ja tradycyjnie uskuteczniałem hakowanie oraz pozbawianie wrogów przytomności, co wydłuża zabawę. Nie liczcie jednak na nowe zabawki (poza dwoma specjalnymi modelami dotychczasowych) – takich dorobiła się wyłącznie ochrona Belltower w postaci broni typu Tajfun.

Mój i on, mój ci

BOSSA NIE STWIERDZONO
Walka tradycyjnie jest miodna, AI daje radę (choć zbyt rzadko używa granatów), ale wręcz bije po oczach archetypiczność głównego schwarzcharakteru – ile razy stanął Wam na drodze podstarzały wojskowy, twardą ręką dowodzący swoimi ludźmi wyznając przy tym zasadę, że cel uświęca środki, obojętnie jak wielkie? Cóż, mnie najmocniej kojarzy się pułkownik Richard Vanek z F.E.A.R. 2: Project Origin. Obaj panowie są równie upierdliwi, kryją się za kordonem swoich ludzi, a jak przychodzi do starcia mano-a-mano (co najlepsze, nawet sekwencja, gdzie rzucają nam rękawicę, jest podobna), padają niczym muchy, przy czym Vanek jeszcze umie się bronić, tymczasem gość z Missing Link to, nie przymierzając, ciota. Narzekałem na słabość bossów i potyczek z nimi w podstawce, ale tutaj dostałem po prostu fuszerkę. Sądziłem, że walka potrwa dłużej niż kilka s. To zdecydowanie najgorszy element DLC, można by rzec przewrotnie – jego najsłabsze ogniwo.

Wieżyczka sprawiła mi więcej problemów, niż czarny charakter

GRATKA/POLICZEK DLA FANÓW
Znalazłem również kilka innych dowodów na to, że tworząc owe DLC developer ścigał się z czasem i kosztami – zamiast większej mapy do eksploracji stajemy przed koniecznością łażenia w tę i z powrotem, co potrafi być wkurzające, albowiem brak tutaj modelowego dla wielu RPG-ów huba, do którego się co rusz wraca. Ponadto niebagatelną część znalezionych notatek widziałem już we właściwej grze, zatem nie dowiedziałem się wielu nowych informacji o sytuacji świata oraz galopującej biotechnologii, za to pojawiło się parę ciekawych wzmianek o bohaterach znanych z pierwszego Deus Ex’a, a nawet smaczek w postaci newsa o badaniach nad pistoletem czaszkowym – za kilkadziesiąt lat na jego punkcie oszaleje pewien Niemiaszek. Odniesienia czekają także na fanów uniwersum będących po lekturze książkowego Icarus Effect.
Kolejny element dotknięty brakiem należytego dopracowania ujawnia się z chwilą dotarcia Jensena na górny pokład statku, kiedy akurat szaleje sztorm – teoretycznie wściekłe morze powinno zagłuszać kroki, lecz w praktyce słuch oponentów zdaje się całkowicie pomijać hałas, doskonale wyłapując odgłosy stawianych stóp. Następny denerwujący problem to zmieniająca ustawienie kamera podczas rozmów – będąc skierowana na jedną postać potrafi z 10 razy w trakcie wypowiadanej przez nią kwestii nieco przestawić kąt, co wygląda dziwnie, niezrozumiale, a przede wszystkim irytuje. Brakuje również dopasowania kilku dialogów do stylu rozgrywki – np. zwrócono mi uwagę, że zostawiłem mnóstwo ciał za sobą, choć nikogo nie zabiłem. Czyżby autorzy założyli, że graczom znudził się pacyfizm?

Wszczep "Zapuszczanie Żurawia" rozwinąłem maksymalnie

JESTEM ZA, A NAWET PRZECIW
Wiecie, co jest największym problemem Brakującego Ogniwa? To, że z reguły bierze się go za przykład „jasnej strony DLC”, ale prawdę mówiąc ma dużo minusów, zagnieżdżonych w różnych aspektach i przydałyby mu się jeszcze szlify. Broni się jednak czasem (mnie zajął 7h) i nawet w takiej formie nadal deklasuje Invisible War. To wciąż Deus Ex niemal pełną gębą.

PLUSY:

  • to wciąż Deus Ex
  • wzmianki o znanych postaciach
  • momenty silnie oddziałujące na emocje
  • świetna konstrukcja nowych lokacji
  • dobry, dramatyczny początek
  • nadal sporo różnych możliwości zabawy
  • przyzwoita długość

MINUSY:

  • zbyt szybko odzyskuje się niemal pełen potencjał
  • kiepski czarny charakter i tragiczne starcie z nim
  • trudny wybór wcale taki nie jest
  • backtracking
  • drobne nieścisłości i głupoty
  • zakotwiczenie DLC w fabule podstawki wywołuje dysonans

Jeśli ktoś ma ochotę śledzić mnie na Twitterze, zapraszam tutaj: https://twitter.com/guy_fawkes_gt

Zapraszam również do mojej strony na FB, gdzie zamieszczam wszystkie linki do publikowanych przeze mnie treści i ciekawostki: http://www.facebook.com/GuyFawkes88

guy_fawkes
1 lutego 2013 - 14:25