O dziewczynie skaczącej przez czas - Cascad - 8 marca 2013

O dziewczynie skaczącej przez czas

Kiedy „duże kino” okazuje się być czymś więcej niż amerykańskim popisem grafików komputerowych zawsze jest to coś z czego warto się cieszyć... nawet jeśli splendor spływa na wyrobników z innego krańca świata.
 

Mamoru Hosoda, który według mnie osiągnął coś wielkiego przy okazji Summer Wars (o czym już pisałem) nakręcił przynajmniej jeszcze jeden film, który warto zobaczyć i o którym warto rozmawiać. Jest nim O dziewczynie skaczącej przez czas/The Girl Who Leapt Through Time/Toki o Kakeru Shōjo – czyli niezwykła historia Makoto, która *niespodzianka* potrafi skakać przez czas.
 


Siedemnastolatka ma trochę złośliwą młodszą siostrę, często spóźnia się do szkoły, rożnie radzi sobie z nauką i ma dwóch przyjaciół, z którymi codziennie gra w baseball. Letnie dni mijają jej spokojnie, tak jak reszcie jej rówieśników, aż dziewczyna wpada pod pociąg... wtedy też odkrywa swoją niezwykłą moc. Zamiast zmienić się w kilka nieestetycznych kupek mięsa cofnęła się w czasie, co z początku ją przeraziło, by później sprawić, że zaczęła świetnie bawić się swą niezwykłą umiejętnością.
 

Takie igranie losami historii musiało skończyć się powstaniem coraz to poważniejszych problemów, które spadły na jej otoczenie. Starając się wyjść z jednych opresji wpadała w kolejne, coraz bardziej poważne... zwłaszcza gdy do głosu zaczęły dochodzić uczucia innych młodych ludzi. Wierni druhowie Makoto - Chiaki i Kosuke również są rozdarci, nie wiedzą co chcą ze sobą zrobić i z kim się związać. Dynamika relacji między tą trójką nie jest jednak rozdmuchana po to, by za wszelką cenę pokazać nastoletnią dramę pełną bóg wie jakiej tragedii – tu tego po prostu nie ma, jest za to prawdziwa przyjaźni i dużo ciepłych uczuć, z których płynie jednak gorzka nauka, że nawet mimo szczerych chęci nie da się wszystkim oszczędzić cierpień.
 


Na ekranie przewija się wiele postaci, tło tli się szczegółami i pięknymi barwami – charakterystyczne japońskie lato pokazane w nieco mniej zurbanizowanej części Tokio (Shimatachi) musi się podobać, tak samo jak krajobrazy stworzone ze sporym przywiązaniem do szczegółów. Piękne niebo 'wiszące' nad rzeką oraz niesamowicie żywe odcienie zieleni odprężają, pozwalając docenić przedstawienie bohaterów tego filmu. Montaż jest dość dynamiczny i często przyspiesza, pokazując to jak Makoto (zgodnie z tytułem) rozpędza się, wyskakuje w powietrze i... nagle przewraca się kilka godzin wcześniej niż to powinno mieć miejsce. Oczywiście z początku wykorzystuje to, by nie spóźnić się do szkoły, napisać dobrze kartkówkę i bez końca śpiewać na karaoke, po czasie te banały zastępuje jednak wielka gonitwa o szczęście swych bliskich, a nawet ich życie.
 


Nie jest to przesadnie długi film, zbyt śmieszny, zbyt poważny, „zbyt anime” by nie puszczać go twardogłowcom sprowadzającym całą gałąź japońskiej animacji do Dragon Balla, wielkich oczu i chińskich bajek. Jeżeli liczycie na ciepły, przyjemny seans, to nie zawiedziecie się – fani często określają ten gatunek „okruchy życia” (slice of life) i jest to bardzo celne określenie, nawet jeśli oś fabuły kreci się wokół nadprzyrodzonej mocy głównej bohaterki. Polecam.
 

[twitter]

Cascad
8 marca 2013 - 16:09