Moja kariera w FM13 #41: Eliminacje Ligi Mistrzów (występ pierwszy) - Brucevsky - 30 lipca 2013

Moja kariera w FM13 #41: Eliminacje Ligi Mistrzów (występ pierwszy)

Po długiej karierze w FIFA 12 zdecydowałem się spróbować swoich sił w prowadzeniu klubu w Football Manager 13. Wybór padł na tryb Classic, który stanowi idealne rozwiązanie dla osób pozbawionych dużych ilości wolnego czasu. Postanowiłem relacjonować wam swoje postępy. Przy okazji jest szansa podyskutować o samej grze, młodych talentach, bugach i różnych ciekawostkach.

Mistrz Finlandii kontra mistrz Norwegii. Już na papierze ta potyczka wygląda na bardzo wyrównaną. Debiut w europejskich pucharach, w 2. rundzie eliminacji Ligi Mistrzów na obiekcie HJK Helsinki był wielkim wydarzeniem dla całego Lillehammer i źródłem sporych stresów dla mnie i dla piłkarzy. Nie chcieliśmy zawieść w takim momencie i już po pierwszej potyczce przekreślić swoich szans na awans, a tym samym na dalszą grę w Europie. 0:0 przyjąłem więc z zadowoleniem, podobnie jak norweskie media, które sugerowały, że w rewanżu przechylimy szalę na naszą korzyść.

Nasz debiut nie wypadł może okazale, ale pomimo ogromnego stresu zaprezentowaliśmy się całkiem nieźle na wypełnionym wrogimi kibicami obiekcie w Finlandii. Mieliśmy przewagę  w posiadaniu piłki 56-44, oddaliśmy 16 strzałów przy tylko dziesięciu rywala i pokazaliśmy się z dobrej strony w każdej formacji, zbierając wyższe oceny po końcowym gwizdku (średnia 7.22 przy 6.86 HJK). Zabrakło tylko gola na wyjeździe, choć plusem było to, że nawet jednego nie straciliśmy.

W rewanżu zdecydowałem się na bardziej ofensywne ustawienie, bo musieliśmy tym razem przynajmniej raz pokonać bramkarza rywali. Na szczęście piłkarze dobrze weszli w mecz i szybko gra zaczęła nam się kleić. Na gola czekaliśmy jednak dość długo, nim wreszcie po indywidualnym rajdzie futbolówkę do siatki wpakował Hidi. Gdy wprowadzony chwilę wcześniej Tanner podwyższył na 2:0 kibice na Stadionie Miejskim w Lillehammer odetchnęli. Okazało się, że za wcześnie, bo Finowie zdążyli jeszcze odpowiedzieć i emocje znów wróciły na boisko. Obrona na więcej pomyłek sobie jednak nie pozwoliła i w jednym z najważniejszych meczów sezonu wygraliśmy 2:1. Teraz nawet porażka w kolejnej rundzie oznaczała będzie jeszcze jedną szansę, tyle że w Lidze Europejskiej.

Losowanie wydawało się nam sprzyjać, bo trafiliśmy węgierski Videoton. Młody skład rywali na papierze wydawał się nawet słabszy niż ten HJK Helsinki. Starałem się jednak uzmysłowić piłkarzom, by nie dali się zwieść pozorom, bo w poprzedniej rundzie Węgrzy rozbili swojego rywala w dwumeczu 5:1, co niezależnie od jego poziomu, jest jakimś wyczynem. Pierwsze spotkanie znów graliśmy na wyjeździe. Mój skaut dla rozpoznania rywala podesłał mi ten fragment meczu ligowego Videotonu z Ujpestem:

Kilka dni później byliśmy już na stadionie na Węgrzech. Od pierwszego gwizdka czułem, że nie będzie łatwo. Na boisku przeważała nerwowość, a mój zespół wydawał się dziwnie rozkojarzony w ofensywie. Mieliśmy więcej piłki w środku pola, ale rzadko kiedy potrafiliśmy przesunąć się w okolice pola karnego i oddać celny strzał na bramkę. Naszej sytuacji na pewno nie poprawił też gol z rzutu karnego, którego zdobył dla rywali Elekes. W takich chwilach potrzebny jest drużynie lider i bez wątpienia w Lillehammer od pewnego czasu jest nim Dino Hotić. Słoweniec nie jest ideałem piłkarza, bo ma częste problemy ze zdrowiem, ale gdy gra to z reguły na najwyższym poziomie. Wyróżnił się także z Videotonem, samotnie przebijając się przez linie obronną Węgrów i zdobywając cenną dla nas bramkę. I choć chwilę później jeden z przeciwników wyleciał z boiska za drugą żółtą kartkę to moi podopieczni nie zdołali już więcej ugrać. Do domu wracaliśmy jednak z solidnym rezultatem i sporymi nadziejami na awans.

W szatni wydawało się, że wszystko gra. Wystawiłem silną jedenastkę, chłopaki chcieli wygrać i czuli się dobrze. Mieliśmy korzystny wynik, wsparcie publiczności i byliśmy coraz bliżej wymarzonej Ligi Mistrzów. Co w takiej chwili może pójść nie tak? Wszystko. Walka na kilku frontach sprawia, że kryzys formy się rozmywa, bo remisy lub porażki przyjmuje się z większym zrozumieniem. Gdy jednak wygrywa się tylko jeden mecz z ośmiu, trzeba wreszcie zauważyć, że w kadrze coś nie gra. Ja do tego doszedłem zbyt późno. W efekcie moi piłkarze zagrali słabe spotkanie (średnia ocen: 6.64) i przegrali 0:1 po fartownym golu Videotonu po stałym fragmencie gry. Bezradni w ofensywie, sami podziękowaliśmy za dalszy udział w Champions League.

Po tej porażce zmieniłem trochę styl treningów i zacząłem pracować nad nową formacją, nieco urozmaiconym 3-5-2. Potrzebowaliśmy czegoś zaskakującego, by znów zacząć dominować w ekstraklasie, a i mieć choć minimalne szanse w barażach Ligi Europejskiej. W Nyonie bowiem los łaskawy dla nas nie był i przydzielił nam Zenit Sankt Petersburg, zespół o klasę lepszy. Będziemy musieli mieć mnóstwo szczęścia i wspiąć się na wyżyny umiejętności, by powalczyć z czołową ekipą ligi rosyjskiej.

Zadania tego postanowili nie ułatwiać mi prezes Thomas Steen i pozostali członkowie zarządu. Letnie przetasowania w kadrze Lillehammer były już spore i nie chciałem dokonywać żadnych kolejnych zmian. Dwie moje gwiazdy, Benjamin Dupont i Juha Mattfolk, bardzo spodobały się jednak trenerowi Steauy Bukareszt, który zaproponował za nich w sumie 300 000 euro. Odrzuciłem te kwoty i rzuciłem zaporowe 3mln za każdego z nich. Jakież było moje zdziwienie, gdy Rumuni oba żądania zaakceptowali. Prezes klubu wziął sprawy w swoje ręce i bez mojej zgody zaakceptował decyzje transferowe. Do budżetu miało trafić 6 100 000 euro, a ja miałem stracić jednego z liderów pomocy i czołowego specjalistę od końcowych podań. Świetny interes? Chyba tylko dla klubowej kasy. Ostatecznie Dupont nie dogadał się w kwestii warunków indywidualnego kontraktu, ale Mattfolk nie miał tego problemu i zaakceptował propozycję z Europy Wschodniej. Straciliśmy bardzo ważne ogniwo pierwszego zespołu. Trzeba było szybko szukać zastępstwa...

Brucevsky
30 lipca 2013 - 15:36