Zanim zacznę grać... - Piras - 2 stycznia 2014

Zanim zacznę grać...

Każdy jest inny i każdy ma swoje przyzwyczajenia, nawyki, zwyczaje. To tyczy się również nas, graczy. Stosunek do gier, preferowane gatunki, styl gry – wszystko to uzależnione jest od naszego charakteru i w gruncie rzeczy ciężko znaleźć parę osób, która byłyby w zdecydowanej większości zgodna.

W wyniku obserwacji swoich znajomych oraz własnego zachowania, dam sobie głowę uciąć, że każdy inaczej rozpoczyna swoją przygodę z wybranym tytułem. I właśnie dzisiaj chciałbym się z Wami podzielić moim zachowaniem, zwyczajami oraz operacjami, jakie wykonuje przed odpaleniem właściwej gry.

To ciekawe, gdyż wbrew pozorom  odpalenie gry nie wymaga szczególnego przygotowania, a i opcje, które możemy przed tą czynnością wykonać są dość ograniczone. Mimo wszystko jest naprawdę wiele czynników, które każdy bierze pod uwagę, lub wręcz przeciwnie –kompletnie na to zlewa.

Pierwszą operację myślową, jaką wykonuje przed odpaleniem samej gry, jest zastanowienie się nad tym, czy czas jakim dysponuje, pozwala w pełni cieszyć się grą, ulec imersji. Jeżeli nie, produkcji nie odpalam. Rozpoczynając przygodę z nowym tytułem muszę mieć pewność, że przez co najmniej 2h nikt i nic nie będzie w stanie mnie oderwać od rozgrywki. Uważam to za jak najbardziej słuszne, nie ma bowiem nic gorszego, niż konieczność przerwania gry 20 minut po jej włączeniu. Ba, nawet po 40min. oderwanie się zdecydowanie denerwuje.

Kiedy już zorganizuję sobie odpowiedni czas, rozpoczynając grę, zawsze w pierwszej kolejności decyduje się na tryb kampanii. Bez względu na to, czy gra nastawiona jest w głównej mierze na multiplayer, czy też jest on jakimś tam ciekawym dodatkiem. Jestem zdania, że to właśnie tryb dla jednego gracza jest kwintesencją każdego tytułu, bo właśnie na tym skupiają się gry, na dostarczeniu unikalnych wrażeń, przeżyciu niezapomnianej(choć często zapominanej) przygody. Oczywiście, można to poczuć grając z innymi, ale śmiem twierdzić, że to już nie to samo.  W tym miejscu odpadają oczywiście udostępniające tylko i wyłącznie tryb wieloosobowy, będące najczęściej free-to-play’ami, których z kolei coraz więcej. Jeżeli jest jednak wybór,  kampania zawsze gra pierwsze skrzypce.

źródło: hardwarecanucks.com

Zanim jednak kliknę ten poczciwy „New Game” muszę jeszcze koniecznie zajrzeć w opcje, choć na samym zaglądaniu najczęściej się nie kończy. Nadal zdarza się, że niektóre gry automatycznie nie dostosowują rozdzielczości, a granie w 720p na monitorze fullHD to niezbyt przyjemne doświadczenie, zwłaszcza z odległości mniejszej niż metr. Same ustawienia graficzne najczęściej zostawiam zalecane, czasami modyfikuję je zmniejszając  jakość wygładzania krawędzi, cieni oraz wyłączając synchronizację pionową, kosztem podniesienia jakości samych tekstur i świateł. Rzucam też oko na sterowanie i na rzucaniu oka kończę. Jeżeli to możliwe włączam też napisy. Gdy tytuł nie jest spolszczony, angielskie napisy są zbawieniem dla gorzej rozumianego przeze mnie języka mówionego, toteż zawsze z nich korzystam.

Wstępniaki, cutscenki rzecz święta, nigdy nie omijam. Nigdy. Po to wydaje pieniądze, które mimo wszystko często nie są adekwatne do jakości(i... o matko, do zarobków), by skonsumować produkt w stu procentach, a że początek przygody jest najważniejszy, nic nie może mi umknąć. Czasami żałuje, że pragnę wczuć się w filmik, bowiem zdarzały się przypadki, że idiotyczna treść aż bolała, albo strona techniczna była tak słaba, że raziła w oczy. Cholera, czemu nie przewijałem scenek z Sniper Ghost Warrior…ahh, ich nie dało się przewinąć.  Dochodziło też do zabawnych sytuacji, gdy podczas gry w kooperacji w gronie kilku niecierpliwych –fuck-the-content- przyjaciół, każdą scenę zostawiałem, a w tym czasie reszta marudziła, nuciła, śpiewała byleby jakoś zagospodarować ten „stracony” czas i uniemożliwić mi zrozumienie, właściwy odbiór.

To czołówka tego, co rzeczywiście biorę pod uwagę rozpoczynając grę, choć pewnie gdzieś tam, którąś dziurką coś mi wyciekło i zapomniałem o tym wspomnieć, ale jeżeli tak się stało, to znaczy że to coś nie jest aż tak ważne. Śmiem twierdzić, że każdy z was ma jakieś zwyczaje związane z pierwszym kontaktem z nową produkcją, jak odnosicie się do tych moich nawyków? Jakieś podobieństwa, przeciwności?

Piras
2 stycznia 2014 - 23:21