Kolejna purchawka Ubisoftu - Piras - 23 czerwca 2015

Kolejna purchawka Ubisoftu

W etapie produkcyjnym każdego wielkiego tytułu zawsze nadchodzi ten moment, w którym trzeba zejść na ziemię i pokazać graczom faktyczną jakość ochoczo zapowiadanej gry. Takim momentem dla The Division okazały się być tegoroczne targi E3, już trzecie dla nowej marki Ubisoftu. Wnioski są jednak niepodważalne, im bliżej premiery, tym więcej wylewa się na nas wiader z zimną wodą.

The Division podczas pierwszej swojej prezentacji na targach E3 w 2013 roku wzbudził we mnie wiele emocji. Na ogół bardzo pozytywnych. Wtedy nie byłem w stanie przedstawić konkretnych elementów prezentacji rozgrywki, które mi szczególnie zaimponowały. Wrażenie było kompletne i jednolite. To kawał świetnej, rozbudowanej produkcji błyszczącej za sprawą dobrej strony wizualnej, otwartości i szeregu dostępnych możliwości. Po dwóch latach jestem już w stanie sprecyzować co tak naprawdę stanowiło największą wartość The Division.

To, czym Ubisoft rozpieścił moje oczy i myśli, już nie istnieje, albo zostało doszczętnie rozłożone na czynniki pierwsze. Początkowo gameplay sugerował niezłe podobieństwo do Ghost Recon: Future Soldier, teraz wiem, że nie było to przypadkowe wrażenie. Nie jestem człowiekiem, który moczy majtki na widok fotorealistycznej grafiki, nie oceniam gier po stronie wizualnej(no, chyba że tekstury wyglądają jak wymiociny mojego psa), ale opustoszałe ulice Nowego Jorku, pokryte śniegiem parapety wieżowców, robiły piorunujące wrażenie. Moment, w którym swobodnie opadały płatki śniegu, a główny bohater wyświetlił holograficzną mapę był bezcenny.

W zasadzie każda akcja z pierwszej prezentacji była imponująca. Planowanie, realizowanie, płynność. Oczywiście wszystko umożliwiała wysoka technologia z której korzystali nasi kompani w postaci ciekawych, nietuzinkowych min, tarcz, granatów czy innych sprzętów bojowych. Czy nie uniosły wam się brwi, gdy bohater wypuścił kulkowy lokalizator albo skorzystał z pomocy drona obsługiwanego w czasie rzeczywistym na urządzeniu mobilnym? Mi sięgnęły prawie włosów. Nie chodzi nawet o sam premierowy pokaz – wiadomo przecież, że musi on być tak fantastyczny, że wręcz surrealistyczny. Z biegiem czasu jednak moje zainteresowanie tym tytułem wcale się nie zmniejszało. Wręcz przeciwnie, uważałem, że to faktycznie może się udać, co miało swoje potwierdzenie w publikowanych materiałach wideo i newsach.

Tegoroczne targi pokazały, że The Division nie jest grą wizualnie piękną czy chociażby ładną. The Division wygląda po prostu źle. Bardzo mały zasięg widzenia, rozmyte tekstury – ale nie to jest najgorsze. W ciągu dwóch lat drastycznie zmieniono kolorystykę, wszystko jest w odcieniach szarości i dyryguje temu wszechobecna mgła. Nie oceniam gry na podstawie filmików, ale ta produkcja trafi kiedyś na półki sklepowe i choć na początku byłem zachęcony, dziś jestem zniesmaczony. Dołożyć należy do tego fakt, iż wszelkie widowiskowe akcje z użyciem technologii nie tylko nie są już widowiskowe, ale i większość z nich wsparta jest sprawiającymi średnie wrażenie cutscenkami.

Aby tego było mało, Ubi pod przykrywką twórców z Massive Entertainment ogłosił, że zabraknie wspomnianej wcześniej aplikacji mobilnej, która według wyjaśnień „wprowadza nierówność do rozgrywki”. Kłamstwo. Niestety nikt nie śpieszył z dokładnym objaśnieniem tej nierówności, bo mimo, że w rozgrywce na bieżąco biorą udział inni gracze, jest to do zrealizowania. Można by oczywiście machnąć ręką, ot dodatek. Przypominam jednak, że to właśnie prezentacja tej funkcjonalności zaliczyła najwięcej „ochów i achów” jak również była jednym z tych elementów, którymi The Division się wyróżniało.

Było, minęło. The Division to kolejna purchawka Ubisoftu, którą po premierze pochwalimy optymistycznym „potrzebuje jeszcze trochę szlifów i trzecia odsłona będzie już fajna”. Tak było przy okazji Watch Dogs – w teorii faktycznie treść się zgadzała, w praktyce nie do końca to działało, a na pewno nie smakowało jak powinno. Mógłbym zakończyć tekst jakąś hipotezą, pytaniem retorycznym czy czymkolwiek dającym nadzieje na inny scenariusz, ale byłbym naiwny. „Sorry Winnetou, ale bisnes is bisnes”

Piras
23 czerwca 2015 - 11:49