Recenzja dodatku Vergil's Downfall do DmC: Devil May Cry - Krótka monotonia z gracją - Rasgul - 24 lutego 2014

Recenzja dodatku Vergil's Downfall do DmC: Devil May Cry - Krótka monotonia z gracją

Ostatnie DmC stworzone przez Ninja Theory przyjąłem ciepło. Chociaż do dzisiaj sądzę, że restart serii był całkowicie niepotrzebny, to sama gra okazała się bardzo dobra. Nie umywa się za bardzo do starych Devil May Cry, ale ciężko odmówić jej jakości wykonania. Brytyjczycy godnie przełożyli mechaniki poprzednich odsłon, usprawniając nieco ich przystępność, co oczywiście nie wszędzie przyjęło się z pochwałą. W skrócie sam tytuł można określić mianem średniego Devila, lecz świetnego slashera jednocześnie. Wydanie do niego dodatków było kwestią czasu. Dostaliśmy zatem darmowe Bloody Palace i po jakimś czasie Vergil’s Downfall, za którego niestety trzeba było już zapłacić prawie 50 zł. Czy przygody Vergila są godne uwagi?

źródło: destructoid.com

Od razu wspomnę, że u mnie stosunek jakości do ceny uległ lekkiej zmianie. Pakiet DLC z Vergil’s Downfall dostałem za 3 euro z lekkim hakiem na Steamie, podczas promocji Capcomu. Nie mogłem jakoś wcześniej znaleźć funduszy i w sumie to nawet dobrze. Pieniążki wydałem na ciekawsze gry w podobnej cenie. Teraz przynajmniej miałem jakiś pretekst, żeby pozbyć się „ojrosów”, nazbieranych przy okazji sprzedaży kart kolekcjonerskich. Współczuję osobom, które kupiły sam dodatek za pełną cenę. Zaraz zresztą dowiecie się czemu.

Po rozpoczęciu zabawy, widzimy jak Vergil ciężko raniony ostrzem własnego brata, ledwo człapie ku grobowi rodziny. Bez myśli o kontynuowaniu żywota upada i skąpany we własnej krwi umiera. Niezwłocznie zostaje wessany do piekła. Tutaj zaczyna się nasza zabawa. Jesteśmy świadkami upadku Vergila, jego przeistoczenia się w prawdziwego antagonistę, który kojarzy nam się lepiej z pierwowzorem z kultowej trójki. Czyli pół-demonem pragnącym pozyskania nieskończonej mocy. Dodatek lepiej tłumaczy nam pobudki złe pobudki bliźniaka Dantego. Przedstawia go jako postać, która została zmuszona do tego, by stać się złą. Wystawiony przez resztę rodziny, brnie w mrok oraz zostawia resztę swojej dobroci, tylko dla osiągnięcia większej potęgi. Autentycznie robi się go szkoda. Sam upadek Vergila został przedstawiony wyśmienicie i tylko ten aspekt szczególnie wyróżnia się w świetle historii tego DLC. Czego o samych misjach wspomnieć nie można.

Początek upadku... | źródło: gamecloud.net.au

To, co w przygodach Dantego stanowiło siłę, tutaj wypada niestety słabo. Całe szczęście nie mam tu na myśli rozgrywki, a mianowicie lokacje. W DmC każdy etap przedstawiał abstrakcyjną, wręcz chorą wizję otaczającego nas świata. Całe miasta na naszych oczach zamieniały się w klaustrofobiczne korytarze, pragnące jedynie naszej śmierci. W Vergil’s Downfall brak tego efektu. Twórcy poszli na łatwiznę, tłumacząc się, że cała akcja toczy się w piekle. Dookoła nas świeci pustka, a my przez dwie godziny kicamy z lewitującej platformy na platformę, gdzie okładamy po pyskach przeciwników. Otoczenie praktycznie się nie zmienia, przez co w oczy zaczyna walić monotonia, zniechęcająca nas do ponownego podejścia do misji na wyższym poziomie trudności. Strasznie razi to w oczy, kiedy przypominamy sobie ten żyjący dookoła nas krajobraz, który musiał pokonać Dante. Rozumiem nieraz, że twórcy mogą leniwie potraktować jakieś elementy produkcji, ale to przekracza już wszelkie wyobrażenia.

Całe szczęście jest jedna rzecz, której nie udało się spieprzyć. Miąższ, który stanowi gameplay. Zdecydowanie różni się on od Dantego, co od razu wyczuwamy po pierwszych sekundach. Nasz ubrany na niebiesko dżentelmen jest wolniejszy, ale porusza się z większą gracją, a jego ciosy wydają się niezwykle silne, pomimo braku wielkiego ostrza. Prowadząc nim potyczkę, trzeba częściej używać rozumu, niż ślepego uderzania w klawisze. Po prostu walczy nim się trudniej, ale „wymasterowanie” jego stylu cieszy i satysfakcjonuje zarazem.

Walka Vergilem strasznie satysfakcjonuje | źródło: cheapbossattack.wordpress.com

Arsenał naszego podopiecznego również nie zmienił się znacznie względem pierwowzoru (w specjalnej edycji Devil May Cry 3 grywalną postacią był również Vergil). Jest mały, ale wystarcza do szerzenia destrukcji. Nadal posiadamy tylko katanę – Yamato, jej anielską oraz demoniczną wersję, a obrażenia dystansowe zadajemy przy pomocy magicznych ostrzy. Samych ciosów jest za to całkiem sporo i odpowiednie ich kombinowanie stanowi tutaj klucz do wysokich not na koniec misji. Wracają klasyczne combosy i jest też Devil Trigger, tworzący w tym przypadku klona Vergila, wykonującego takie same akcje jak on.

Niestety siekać w Vergil’s Downfall nie przyjdzie nam długo, o czym zresztą wspominałem. Jego przejście na wyższym poziomie trudności zajęło mi dwie godziny, ale wiem, że wynik można było jeszcze bardziej skrócić. Kilka razy zdarzało mi się restartować całą misję, tylko dla podbicia noty, stąd czas przejścia się wydłużył. Najlepsze jest to, że tryb Bloody Palace jest dla Vergila niedostępny. Nawet rok po premierze. Skandal, po prostu skandal. Nie można sobie przez to kontynuować zabawy, a jakoś nie widzi mi się przechodzenie tego DLC po raz kolejny. Gdyby etapy były nieco lepiej wykonane, może bym się nad tym zastanowił. Jednakże jest jak jest, a moderzy śpią do tej pory.

źródło: senpaigamer.com

Dodatek Upadek Vergila można podsumować krótko, ale zwięźle. Tutaj świetny jest tylko Vergil, jego prywatna historia oraz styl walki. Reszta to jakaś zrobiona na szybko pomyłka. Całe szczęście dorwałem tę zawartość za drobne. Czy mogę komukolwiek polecić to DLC? W sumie to tak – fanom cyklu i ludziom pragnącym strasznie pograć jeszcze w DmC. Ale tak bardzo strasznie. Inni niech unikają jak ognia i nowego Dungeon Keepera od EA razem wziętego.

Ocena finalna: 45/100


Zachęcam do odwiedzania mojego fanpage na facebooku oraz ćwierkacza. Znajdziecie tam sporo różnych przemyśleń, głupot i dowiecie się co słychać u Rasgula. Pozdrawiam!

Rasgul
24 lutego 2014 - 00:25