Downgrade w grach wideo - o cięciach graficznych i nie tylko
Klasyczne CRPG i ich droga ku zapomnieniu
Cztery gry, które zjadły kawał mojego życia
Raport po 20 godzinach grania w Final Fantasy XIII
Nieco subiektywne podsumowanie gier i branży w roku 2015
Kilka grzechów głównych gry Dragon Age: Inkwizycja
Downgrade w grach to stale powracający temat przy okazji każdej premiery współczesnej gry wideo. Po ukazaniu się Watch_Dogs oraz Wiedźmina 3 jako konsumenci, nabraliśmy trochę większej podejrzliwości wobec przedpremierowych zapowiedzi czy pokazów, które mają wzbudzić nasz głód na dany produkt. Downgrade nie wziął się jednak znikąd i "Patrzące Psy" nie były pierwszym tytułem, nie dorastającym jakością do materiałów ukazywanych w trakcie procesu tworzenia. Również jego geneza nie wiąże się jedynie z nieskończoną chciwością wielkich korporacji, którą gracze od razu podejrzewają, gdy mowa jest o takim zjawisku. Przyjrzyjmy się zatem temu procesowi nieco bliżej i to nie tylko pod kątem grafiki.
RPG nie należy do gatunków zapomnianych w grach wideo. Wręcz przeciwnie! Elementy charakterystyczne dla takich produkcji pchane są teraz w praktycznie każdy nowy tytuł. W każdej szanującej się premierze sortu AAA, możemy dostrzec jakieś elementy craftingu czy rozwoju postaci. Tego typu mechaniki stały się od niedawna dla graczy normą. A mówiąc od niedawna, mam tu na myśli od momentu, gdy gry z otwartą strukturą świata zawładnęły rynkiem. W gąszczu takich tworów zaginęły gdzieś prawdziwe RPG, wierne regułom panującym przy stołach, na których leżą podręczniki do systemu Dungeons & Dragons. Nostalgicznie spoglądam w przeszłość i widzę takie marki jak Baldur's Gate czy Icewind Dale, które zostały kompletnie zapomniane przez branżę.
Gry wideo to niesamowite pochłaniacze czasu. Wystarczy przysiąść do nich dosłownie na moment, dobić sobie poziom w ulubionym RPG-u, żeby krótko potem obudzić się z zegarkiem wskazującym okropnie późną porę. Są jednak produkcje, które wciągnęły nas do tego stopnia, że dziesiątki spędzonych przy nich godzin wydają się niezwykle małą jednostką. Patrząc w przeszłość, myślimy już o dniach czy tygodniach, jakie trwoniliśmy na „syndrom jeszcze jednej tury/levelu”. Ja znalazłem takich gier 4 i w tym artykule chciałbym je Wam zaprezentować, a przy okazji wspomnieć czemu to właśnie one zżarły kawał mojego życia.
Do Finala oznaczonego rzymską liczbą "trzynaście" przysiadałem się kilka razy, a ukańczanie jego kolejnych epizodów przychodziło mi bardzo ciężko. Jedyne czym mogę się póki co pochwalić to fakt, że pograłem w niego dobre 20 godzin, a za mną jest już 9 z rzędu rozdział opowieści. Postęp ten wydaje się być rzeczą śmieszną, jeśli weźmie się pod uwagę, że w posiadaniu gry jestem już dobry rok.
Poprzedni rok – 2014 podsumowałem w bardziej mrocznych barwach, wskazując głównie potknięcia branży, których w okresie przejściowym między starą i nową generacją konsol było całkiem sporo. Rok 2015 nie uniknął podobnych błędów, a nawet kontynuuje niektóre złe praktyki. Dodatkowo, większość produkcji, na które naprawdę czekałem, okazały się być w pewnej części kompletną porażką. Dlatego też ciężko nie odnieść mi wrażenia, że pomimo iż były to dobre dni dla samej branży, tak jako gracz przez cały kalendarz towarzyszyło mi jedno słowo, a raczej uczucie - „zawiedzenie”.
Jakiś czas temu, jeszcze przed premierą trzeciego Wiedźmina, udało mi się skończyć najnowszą odsłonę serii Dragon Age – Inkwizycję i przyznam szczerze, że dziwią mnie wszelkie dane jej tytuły gry roku czy inne wyróżnienia. Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę na nowym dziele BioWare wieszać psów, ale czegoś mi w nim zabrakło.
Biję się w pierś i to po stokroć. No może jeszcze z dwa razy więcej. Do pewnego czasu sądziłem i śmiało głosiłem, że gry Nintendo, razem z jego konsolami to dobre zabawki, aniżeli faktyczny sprzęt do grania. Dziś, kiedy o tym pomyślę, jestem w stanie splunąć sobie w brodę - tak bardzo się myliłem.
Kolejny rok, kolejne lato, kolejne wakacje i kolejny sezon ogórkowy. Jedyne dwa miesiące w roku, kiedy to twórcy przestają zapychać branżę kolejnymi produktami, sugerując tym samym, że nadszedł już czas na odpoczynek czy zebranie pomysłów na przyszłość. Leniwy, słoneczny klimat sprawia, że człowiek chce tylko wygodnie rozłożyć się gdzieś na plaży czy nawet w zaciszu salonu i po prostu zrelaksować się. Wakacje to też dobry czas na nadrobienie różnych rzeczy lub nabycie nowych umiejętności. W końcu w ciągu roku nie na wszystko ma się czas. Dla mnie to idealna pora na skończenie kilku tytułów, po które wcześniej nie miałem ochoty sięgnąć, a czuję wewnętrzny mus ich ogrania. Dlatego co roku sporządzam listę takich produkcji i ta należy do jednej z nich.
Rodacy! Obywatele! Bracia i siostry walczący o ojczyznę! Hitler rozpętał wojnę, my będziemy walczyć aż do zwycięstwa! Nie boimy się niemieckiego ścierwa! Mamy swoją tajną broń w bitwie o wolność! Zapewni nam ją kapitan William Joseph "B.J." Blazkowicz, którego nazistowskie kule się nie imają! To istna reinkarnacja Zawiszy Czarnego, prawdziwy wojownik nie do zabicia!
Prince of Persia to jedna z najbardziej rozpoznawalnych marek na świecie, którą kojarzy praktycznie każdy gracz. Trylogia Piasków Czasu wywarła ogromny wpływ na branżę. Za stworzeniem tego trójwymiarowego arcydzieła stoi całe studio Ubisoft Montreal, ale jest pewna jedna postać, która była „mózgiem” całej operacji, a także ojcem samej serii – Jordan Mechner. Gdyby odwzorować jego karierę producenta gier wideo na wykresie, to mielibyśmy coś w rodzaju wielkich fal, albo rollercoastera. Raz wykres sięgałby nieba, raz dna.