Gustav Holst - The Planets Op. 32 czyli klasyka jak w Gwiezdnych Wojnach - Słowo na niedzielę(36). - Bartek Pacuła - 26 maja 2014

Gustav Holst - The Planets Op. 32, czyli klasyka jak w Gwiezdnych Wojnach - Słowo na niedzielę(36).

Od jakiegoś czasu „nosiło mnie” na klasykę. Po prostu. Przez jakiś czas miałem od niej przerwę, intensywniej wchodząc w temat jazzu oraz wgłębiając się w kolejne pokłady rocka. Zadziałał u mnie jednak „gatunkowy głód” (o którym kiedyś wypowiadał się, chociaż w odrobinę innym kontekście m.in. Rojo), a ja napisałem do taty z tekstem, żeby „podrzucił mi kilka fajnych płyt z klasyki, które byłyby epickie i napisane z rozmachem”. Wśród kilku, które mi pożyczył była płyta CD, wydana przez znakomitą firmę FIM z intrygującą okładką planet. Odpaliłem i zamarłem. Bo do moich uszu doleciał właśnie soundtrack z Gwiezdnych Wojen.

The Planets Op. 32 (lub, jak ktoś woli polską wersję – Planety), to jedno z najważniejszych, a wg. niektórych nawet najważniejsze, dzieło Gustava Holsta, brytyjskiego kompozytora, puzonisty i nauczyciela muzyki. Holst urodził się w drugiej połowie XIX wieku, w 1874 roku. Na świat przyszedł w Cheltenham, lecz żył i zmarł w Londynie. Urodził się w rodzinie, w której nie brakowało uzdolnionych i rozpoznawalnych muzyków, młody Gustav należał już do czwartego (!) pokolenia artystów z domu Holst. Już jako dziecko uczył grać się na fortepianie, potem uczęszczał zaś do prestiżowej szkoły Royal College of Music, gdzie przez pięć lat poznawał tajniki komponowania, a także gry na puzonie. W 1913 roku zaczął tworzyć The Planets, a rok później zaskoczyła go Wielka Wojna (czyli I Wojna Światowa). Holst próbował zaciągnąć się do armii, lecz został (na szczęście dla niego i melomanów) odrzucony. Chociaż wszyscy (od żony, przez rodzinę, a na przyjaciołach skończywszy) wokół niego w jakiś sposób pomagali ojczyźnie, Gustav nie mógł tego zrobić – co działało na niego bardzo frustrująco. Skupił się więc na nauce swych uczniów, a także na komponowaniu. W 1916 roku, po trzech latach pracy, zakończył komponowanie The Planets. W 1918 nadarzyła się mu okazja, by wziąć udział w wojnie. Organizacja YMCA potrzebowała ochotników do swojej sekcji muzycznej, a do tego Gustav Holst nadawał się idealnie. Został on wysłany na Bliski Wschód, do żołnierzy stacjonujących w greckich Salonikach. Po powrocie z Grecji Holst powrócił do nauczania i komponowania, był jednym z pionierów profesjonalnego nauczania muzyki dla kobiet. W 1932 roku prestiżowy Harvard zaoferował mu posadę, którą Holst zaakceptował. Jednak jego pogarszający się stan zdrowia sprawił, że Gustav wrócił do Anglii, gdzie zmarł w 1934 roku. Zostawił za sobą wiele różnych dzieł, z których to właśnie The Planets zrobiły największą furorę.

Tyle suchych faktów. Jeżeli ktoś dotrwał do tego momentu artykułu – gratuluję. Czas w końcu przejść do meritum sprawy. Po The Planets sięgnąłem za namową taty. Jako wielki fan mozartowskiego Requiem non-stop poszukuję innych dzieł z nurtu muzyki klasycznej, które choć trochę byłyby podobne to arcydzieła Mozarta. Requiem jest kompozycją świetną – potężną, epicką, ogromną, ale w tym wszystkim koherentną, zwartą i, co jest wbrew pozorom bardzo ważne, dość krótką, bo trwającą ok. 50 minut (konkretna długość trwania zależy oczywiście od faktu, kto to dzieło wykonuje). The Planets zapowiadało się naprawdę zachęcająco – trwa ok. 50 minut, sygnuje je nazwisko artysty, które swoje pierwsze muzyczne inspiracje czerpał z ultra-epickiego Wagnera, a z opisu wyczytałem, że traktuje o kosmosie (a czy ktoś słyszał o tym, by zepsuć rzecz o tak podniosłej rzeczy jak kosmos?). Kompozycja The Planets podzielona jest na siedem części – każda planeta (prócz Ziemi) dostaje swój utwór, charakterem pasującym do wyobrażeń bogów grcko-rzymskich. Tak więc bóg wojny, Mars, dostaje utwór bojowy, bardzo rytmiczny i podniosły. Zaraz potem zostajemy ukojeni dźwiękami od Venus  - spokojnymi, można by nawet powiedzieć, że sielskimi. Muszę jednak przyznać, że w żadnym wypadku nie byłem przygotowany na to, co miałem usłyszeć. Jak się bowiem okazało muzyka z The Planets bardzo (naprawdę bardzo) przypomina to, co można usłyszeć po odpaleniu dowolnego soundtracka z Gwiezdnych Wojen, szczególnie tych ze Starej Trylogii.  Zaraz po odsłuchaniu omawianego dzieła zacząłem słuchać OST do Nowej Nadziei – i brzmiało to naprawdę podobnie. Niech mnie nikt nie zrozumie źle – nie posądzam tu Johna Williamsa o żaden plagiat. Jednak stylistycznie są to rzeczy tak bardzo podobne, że nie sposób przejść obok tego faktu obojętnie.

Wszyscy chyba znamy muzykę z Gwiezdnych Wojen, prawda? Co więcej nikt chyba nie wyobraża sobie tej sagi bez utworów skomponowanych przez Johna Williamsa. Jednak jeśli spojrzeć na te dzieła bez wiedzy, że jest to ścieżka dźwiękowa do jakiegoś filmu naszym oczom ukaże się kompozycja napisana dla dużej orkiestry (symfonicznej), którą jak najbardziej można by dopisać do dzieł muzyki klasycznej. Niby sam to przedtem wiedziałem – ale odsłuchanie The Planets otworzyło mi na ten aspekt szerzej oczy. Co więcej – dzieło Holsta ma nad dziełem Williamsa jedną przewagę. Jaką? Planety były bowiem wykonywane już milion razy, zostały także wielokrotnie wydane, przez wielu wielkich dyrygentów (by nie szukać daleko – np. przez Herberta von Karajana). A każde z tych nagranych wykonań jest inne od swoich „kolegów”, naznaczone przez charakter dyrygenta i orkiestry, która to dzieło wykonywała. To tak, jakby OST z Gwiezdnych Wojen było wielokrotnie nagrywane, przez różnych dyrygentów. Niby to samo, ale znacząco się od siebie różniące. Przy takim rozwiązaniu fani Yody i reszty by chyba umarli z nadmiaru szczęścia.  Chociaż tak dobrze nie ma, to pozostają im Planety, które serdecznie polecam.

Chociaż muzyki klasycznej słucham dużo, to na pewno jeszcze długo (o ile w ogóle) nie podejmę się typowej recenzji jakiegokolwiek dzieła z tego gatunku. Wiem, że za mało w tym siedzę, że dowolny miłośnik klasyki czy muzyki dawnej mógłby mnie w rozmowie zmieść w przeciągu pięciu sekund. Jednak polecam bardzo dzieło Gustava HolstaThe Planets Op. 32. Brzmi to, jakby się urwało z filmów Lucasa, można także przebierać w różnych wersjach (zwykle świetnie wydanych, czy to nakładem FIM-u, czy np. Deutsche Gramophon) – czego chcieć więcej? Jest to świetna rzecz dla fanów gwiezdnej sagi, jest to także idealna płyta, by kogoś do klasyki zachęcić. Bo ta naprawdę potrafi zaskoczyć. I zachwycić. A niżej podpisany jest tego dobrym dowodem.

Wpisy o klasyce na Gameplay.pl

Jak może być wydawana muzyka klasyczna? – wpis mojego autorstwa

Muzyka nie-tak-poważna, czyli inne spojrzenie na klasykę od Kameo

Mój fanpage na FB Music to the People

Poprzednie wpisy niedzielne.

Relacja z koncertu Petera Gabriela z Łodzi (12.05.2014)

Wpis o Eurowizji 2014

Bartek Pacuła
26 maja 2014 - 10:59