Wielkie oczy - Tima Burtona zwykły film o niezwykłej historii - fsm - 12 stycznia 2015

Wielkie oczy - Tima Burtona zwykły film o niezwykłej historii

Recenzję nowego filmu Tima Burtona zacznę od niespecjalnie szokującego wyznania: nie znam biografii malarki Margaret Keane, więc cała pokazana na ekranie historia była dla mnie jakąś tam nowością. Następne wyznanie: Tima Burtona lubię dużo mniej, niż kiedyś. Pan reżyser wyraźnie stracił pazur i od dłuższego czasu leciał na autopilocie. Jego filmy solidny poziom trzymały (w większości), ale zabrakło czegoś wyjątkowego, prawdziwego zaangażowania i odświeżenia portfolio. Wielkie oczy okazały się być próbą dokonania właśnie tego: odnalezienia pasji tworzenia filmów i zrobienia czegoś innego. Próbą całkiem udaną.

Wielkie oczy to najnormalniejszy film Burtona od wielu lat. Charakterystyczne dla niego motywy odnajdziemy w zasadzie tylko w jadowitej, nierealnej kolorystyce kadrów i pokazanej w zwiastunie sekwencji z niepokojącą wizją tytułowych wielkich oczu. Reszta to po prostu aktorzy na planie i naprawdę niezwykła (choć mocno stojąca na ziemi) historia, której scenariusz napisało życie. Na szczęście życie, życie nie jest nowelą. Jest biograficznym dramatem, który zaskoczył mnie dwóch miejscach (ale o tym później).

Główną bohaterkę poznajemy w momencie, gdy zdecydowała się opuścić męża, zabrać córeczkę i wyjechać do San Francisco, by ułożyć sobie życie od nowa. Jest utalentowaną malarką, ale jej prace nie zyskują rozgłosu (może dlatego, że siedzi skromnie i sprzedaje je w formie karykatur malowanych na życzenie przy alejce pełnej innych artystów). Życie Margaret zmienia się w momencie, gdy poznaje Waltera, innego malarza, który jest zauroczony tak artystką, jak i jej pracami. Związek nabiera rumieńców, obrazy Margaret również, a po ślubie niezwykły biznesowy talent Waltera pozwala sprzedawać słynne "wielkie oczy" Margaret za całkiem solidne pieniądze. Jest tylko małe "ale" - Walter przekonał świat, że to on jest autorem prac, bo na przełomie lat 50 i 60-tych społeczeństwo bardziej ceniło sobie wytwory męskich rąk i bardziej poważało panów artystów. Taka argumentacja przemówiła też do samej Margaret, która zgodziła się uczestniczyć w maskaradzie.

Tim Burton po raz pierwszy w swojej karierze zrezygnował z wszystkich towarzyszących mu przez lata aktorów i zorganizował sobie zupełnie nową obsadę. To jest główny element "odświeżający" i duża siła Wielkich oczu. Amy Adams już dawno udowodniła, że jest świetną aktorką, i nawet granie tak ufnej i naiwnej postaci w jej wykonaniu zdaje się emanować siłą. Z kolei Christoph Waltz (zawsze mile widziany)wnosi na ekran mnóstwo energii, ale jego postać jest nieco przeszarżowana. A może to kwestia kontrastu? Łagodna tłumiąca swoje smutki wewnątrz Margaret, kontra ultra-ekspresyjny, wiecznie uśmiechnięty, ale szalony w środku, Walter... Tak czy siak, duet jest udany. Nawet Danny Elfman (z niego Burton nie zrezygnuje chyba nigdy) stworzył ciekawą muzyczną oprawę, niespecjalnie zwariowaną, pasującą do epoki, mało elfmanowską.

wszystkie zdjęcia - imdb.com

Tim Burton dawna nie skupiał się tak bardzo na postaciach, a nie na obrazkach i wyszło mu to na zdrowie. Nie jest to żadne arcydzieło, zaś poza dwoma zaskoczeniami (początkowe sceny kazały mi sądzić, że teraz fabuła się cofnie, tymczasem poszliśmy dalej, a widz w ten prosty sposób został zapoznany z naznaczoną przez los postacią głównej bohaterki; druga niespodzianka pojawiła się dużo później w postaci fajnie pokazanego zwrotu akcji) całej historii zabrakło mocniejszego ciosu, czegoś zapamiętywalnego i wciągającego widza w głąb tego świata. Wielkie oczy okazały się nieco zbyt płaskie, ale świadomość, że to wszystko zostało oparte na prawdziwych wydarzeniach, dodała filmowi smaczku. Pojawiła się myśl: ale to naprawdę tak było? Nie chce się wierzyć! I za to plus.

W ogólnym rozrachunku Wielkie oczy to dobre kino. Ślicznie nakręcone, dobrze zagrane, interesujące i życiowe. Jeśli następną propozycją Burtona będzie coś w stylu Dużej ryby (idealne proporcje szaleństwa i magii z dziwaczną, ale prawdopodobną stroną życia), to znowu będę z pana reżysera bardzo zadowolony.

fsm
12 stycznia 2015 - 17:21