Fenomen ulubionej książki - Kamil Brycki - 30 maja 2015

Fenomen ulubionej książki

To, że czytanie książek rozwija umysł, nie podlega żadnym dyskusjom. Ktoś wymyśla postacie, historię, świat przedstawiony – my za to, jako odbiorcy, możemy dopasować sobie całą resztę do własnej wizji. Nikt nie narzuca nam wyglądu poszczególnych lokacji – ewentualnie daje wskazówki – i nieraz wśród wielu czytelników naprawdę ciężko znaleźć dwa takie same obrazy. Możliwości interpretacji mamy również całkiem sporo, nawet w pozornie „łatwych” książkach. Uczymy się języka, rozwijamy wyobraźnię i kreatywność. Kiedy jednak przychodzi do wskazania tej jednej książki, która miała na mnie największy wpływ, nabieram wody w usta. Dlaczego?

(wall.alphacoders.com)

Specyficzny okres w życiu
Czytałem kiedyś Doriana Grey’a i nie spodobał mi się. Całkiem możliwe, że byłem za młody, i teraz wyciągnąłbym z niego znacznie więcej. Czas, w jakim czytamy daną książkę, ma ogromne znaczenie na to, jak lektura na nas wpłynie – weźmy na przykład Harry’ego Pottera. Jako dziecko widzimy, że warto się uczyć, że należy dbać o przyjaciół, że dobro – bądź co bądź – zawsze zwycięża. Kiedy jednak jesteśmy już starsi dostrzegamy całą masę innych rzeczy – jak trudne byłoby dorastanie bez rodziców, że Harry jest o krok od załamania, że nie ma zwycięstwa bez ofiar. Literatura, dzięki całej masie opisów i przemyśleń, pozwala nam spojrzeć na niektóre problemy z innej strony i w sposoby, o których sami byśmy nie pomyśleli. To, co aktualnie przeżywamy, bardzo łatwo jesteśmy w stanie odnieść do sytuacji danych bohaterów.

Wybrana książka: Wiedźmin. Była to pewnie pierwsza książka, jaką przeczytałem z własnej woli (przy okazji premiery gry, a jakże). Kiedyś nie rozumiałem tych wszystkich żartów, nawiązań do naszej kultury, satyrycznych sytuacji, politycznego bełkotu. Wiedźmin jest sagą jedną spośród niewielu, które przeczytałem drugi raz, i które udało mi się odkryć na nowo jako „dorosły” człowiek.

Geralt, kiedy widziałem cię ostatni raz, wyglądałeś jeszcze tak...

Specyficzny nastrój
Czasem jest po prostu tak, że nie mamy ochoty na nic wesołego. Że chcemy przeczytać/obejrzeć coś melancholijnego; coś, gdzie główny bohater będzie dostawał kopy od życia raz za razem. W takich momentach znacznie bardziej cenimy książki, które do naszego nastroju pasują niż takie, którego od niego odbiegają. Działa to również w inne strony – kiedy jesteśmy szczęśliwi i zaczynamy przygnębiającą lekturę, sami markotniejemy; kiedy zaczniemy książkę zabawną i spodoba nam się, to zaczniemy z powrotem się uśmiechać; kiedy nie wiemy, co ze sobą zrobić, jakieś filozoficzne rozważania mogą pomóc nam wrócić na odpowiednią drogę. A niby to tylko literki!

Wybrana książka: Księga Bez Tytułu. Jeśli mam być szczery, to nie za bardzo pamiętam, co się w niej działo (widzę tylko ogólny zarys). Pamiętam za to, że była dziwna, nietypowa, wciągająca i w miarę prosta, a jednocześnie potrafiła naprawdę rozbawić. Świetnie rozjaśniała mroczne, zimowe dni.

 -------------------------------------------------

Specyficzni bohaterowie
Mamy swój ulubiony typ bohatera – w jednym przypadku będzie to typowe „od zera do bohatera”, w innym ktoś, kto od samego początku jest wszechmocny, w jeszcze innym zabawny antybohater, który jednak chce czynić dobro. Jeżeli w książce głównego bohatera zaczynamy lubić od samego początku, to i samą książkę pewnie przeczytamy z zaciekawieniem. W moim przypadku takim przyciągaczem jest typ „nikt mnie nie lubi, ale pokażę światu, na co mnie stać”. Niekoniecznie zaraz trzeba ratować świat – po prostu podoba mi się koncept słabej postaci, która w pewnym momencie jednak bierze się w garść i stara się sprostać swoim marzeniom, chociażby za cenę własnego życia. Bo za marzenia warto umierać.

Wybrana książka: Trylogia Nocnego Anioła (lub saga Powiernika Światła tego samego autora – podobny schemat). Trylogia Uczennicy Maga. Gra Endera, choć tutaj dochodzą jeszcze ciekawie napisane filozoficzne rozważania na temat ksenocydu. Książek w stylu „od zera do bohatera” jest akurat cała masa i z prawdopodobnie wiele z nich by mi się podobało.

Mimo że motywacja głównego bohatera na początku wydaje się co najmniej wątpliwa (dalej również wkrada się parę nonsenów), warto jest dać tej trylogii szansę.

Specyficzny gatunek
Kryminały pochłaniam w zastraszającym tempie. Trudne do rozwiązania zagadki, rosnące tempo akcji, tajemnicza przeszłość tajnych agentów, szokujące i nawet prawdopodobne intrygi sprawiają, że w zasadzie nieważne jaką sensacyjną lekturę mi się podsunie, przeczytam ją w parę dni. Oczywiście odróżniam kryminały słabe, średnie, dobre i wybitne – nie zmienia to faktu, że zazwyczaj dobrze się bawię nawet przy tych do bólu przewidywalnych. Chociaż z takimi kontakt mam raczej dość rzadki.

Wybrana książka: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet. Całą trylogię skończyłem w, z tego co kojarzę, tydzień, i po prostu nie mogłem wyjść z podziwu dla autora. Dziewczyna z Tatuażem w wersji książkowej na głowę bije amerykański film (który przecież był dość dobry), wywołuje wypieki na policzkach i sprawia, że zasycha czytelnikowi w gardle.

Z kryminałów polecam również cokolwiek Ludluma, Cooka, Maxima Chattama (chore pomysły), Tess Gerritsen lub serię o Dexterze.

Specyficzny autor
Każdy czytelnik ma takiego jednego autora, którego nowe książki kupuje w ciemno, czyta w zastraszającym tempie i wszystkie mu się podobają. Im więcej się czyta, tym takich autorów jest więcej – ten sam efekt występuje wśród kompozytorów, piosenkarzy, reżyserów filmowych i pewnie w większości dziedzin – i chciałbym tutaj wspomnieć o Stephenie Kingu. Po naprawdę trudnej przeprawie przez „To”, które mnie niestety nudziło (swoją drogą, „To” ma dobre 1200 stron!), przełamałem się i dałem Kingowi jeszcze jedną szansę. Pewnie jedna z lepszych decyzji w moim życiu.

Wybrana książka: Lśnienie. Jest to jedyna książka, która przyprawiła mnie o dreszcze i wywołała taki rodzaj strachu, jakiego nigdy nie czułem – niepokój wywołany przez literki oraz wyobraźnię jest zgoła inny od niepokoju wywołanego przez prosty do zinterpretowania obraz. I mimo że wśród tych książek, które czytałem, można odnaleźć pewien schemat (Miasteczko Salem, Cmętarz dla Zwieżąt, Ręka Mistrza i parę innych) to i tak czyta się je po prostu świetnie.

Na podstawie książek Stephena Kinga powstało kilka dobrych ("Lśnienie"), średnich ("Carrie") oraz słabych (nie miałem przyjemności oglądać) filmów.

„Fenomen ulubionej książki”, jak zwykłem nazywać to zjawisko, polega na tym, że gdybym ten tekst pisał dopiero za miesiąc – pewnie wskazałbym inne książki. Na świecie jest tyle dobrej literatury i przeczytałem z niej dopiero jakiś mały wycinek, a dalej ciężko mi wskazać tę jedną, najlepszą książkę. Lub te pięć najlepszych książek. Albo dziesięć. Grzędowicz kiedyś powiedział (parafrazując), że nie lubi, kiedy pyta się go o ulubione książki, i zawsze rzuca inne tytuły. Mimo to wszystkie dla niego dużo znaczą. Ja czuję się podobnie – można powiedzieć, że moja ulubiona książka co jakiś czas się zmienia, w zależności od tego, jakiego nabieram doświadczenia i czy jestem w stanie na nią spojrzeć pod innym kątem.

W tym momencie moją ulubioną sagą jest saga o Enderze, ze względu na swoją filozoficzną naturę, sporo poprowadzonych wątków i przemyśleń. Za czas jakiś może to być saga o Powierniku Światła ze względu na wykreowany świat i oryginalnie wymyśloną magię. Za lat dziesięć moją ulubioną książką może być Futu.re (recenzja w wykonaniu Tyona), ponieważ stanę się smutny i zgorzkniały. Kto wie.

Kamil Brycki
30 maja 2015 - 00:59