Mission: Impossible - Rogue Nation - wrażenia z filmu - Danteveli - 3 sierpnia 2015

Mission: Impossible - Rogue Nation - wrażenia z filmu

Przyznam się bez bicia i obawy o utratę twarzy. Lubię Toma Cruisa i wydaje mi się że jest on całkiem niezłym aktorem. Koleś może należeć do jakiejś dziwnej sekty, która posiada prywatną armię, ale zazwyczaj gra on w dobrych produkcjach. Dlatego też postanowiłem wybrać się do kina na Mission Impossible: Rogue Nation.

Piąta cześć serii o przygodach agenta Ethana Hunta zaczyna się niedługo po wydarzeniach czwartego filmu. Agent jest na tropie tajemniczej organizacji znanej jako Syndykat. W tym samym czasie amerykański rząd decyduje się na rozwiązanie agencji IMF, w której to pracuje Ethan. Jakby tego było mało, sam bohater grany przez Cruisa uznany jest za prawdopodobnego zdrajcę. Oznacza to, że bohater cyklu musi tropić niebezpiecznych terrorystów nie tylko bez wsparcia własnego rządu, ale i będąc na jego celowniku. Hunt zbiera paczkę przyjaciół znanych z poprzednich części i wyrusza na kolejną spektakularną misję. Przyznam się szczerze, że na pierwszy rzut oka najnowszy film z cyklu Mission Impossible nie oferuje nam porywającej fabuły. Nie mamy demonicznego "bad guya" ani niespodziewanych zwrotów akcji znanych z poprzednich części. Nie miałem jednak wrażenia że rujnuje to frajdę z oglądania filmu. Jest to efekt odpowiedniego poprowadzenia całości tak, by widz był cały czas zainteresowany tym co dzieje się na srebrnym ekranie a nie na ekranie telefonu.

 

Warto zwrócić uwagę na pewną moim zdaniem ciekawą kwestię. Rogue Nation nie jest filmem zrobionym pod nowych widzów. Nie mamy straty czasu na dokładniejsze poznawanie bohaterów i ich motywacji czy relacji pomiędzy nimi. Wszystko to jest przekazane w kilka chwil. Dobrym przykładem na to jest Benji grany przez Simona Pegga. Postać ta jest nam znana od trzeciej części Mission Impossible. Dlatego tym razem jego scena wprowadzająca to fragment gdzie gra on w pracy w Halo 5. Ving Rhames wcielający się w postać Luthera Stickella pojawia się mniej więcej w połowie filmu bez żadnego wprowadzenia. Dzieje się tak zapewne dlatego, że postać ta, podobnie jak Ethan Hunt, pojawiła się w każdej odsłonie cyklu. Ostatnią osobą ze starej paczki jest grany przez Jeremy'iego „Hawkeya” Rennera agent Brandt. Twórcy zakładają, że wiemy o tych postaciach wystarczająca dużo i nie trzeba ich ponownie przedstawiać. Uważam to za świetne rozwiązanie, ale zdaję sobie sprawę, że osoba nie obeznana z uniwersum może poczuć się trochę zagubiona. Będzie się tak działo zwłaszcza w momentach nawiązujących do poprzednich filmów. Rogue Nation to nie tylko powrót naszych ulubionych bohaterów. W filmie pojawiają się nowe postacie. Mamy przynudzającego szefa CIA granego przez Aleca Baldwina. Pasuje on świetnie do całości i mam nadzieję że pojawi się w kolejnych sequelach. Pierwsze skrzypce w filmie odgrywa jednak tajemnicza agentka znana jako Ilsa. To wokół niej toczy się większość akcji i czasami wydaje się, że to ona jest główną bohaterką. Miałem wrażenie, że twórcy filmu starają się skoncentrować na niej uwagę na wypadek gdyby Tom Cruise nie był zainteresowany pojawieniem się w kolejnych filmach. Szkoda tylko że główny zły tego filmu nie wydaje się być ani kimś groźnym, ani żadnym szaleńcem. Nie robi on na widzu żadnego wrażenia i trudno uwierzyć, że miałby być olbrzymim zagrożeniem dla światowego porządku.

 

Film należy pochwalić za sceny akcji. Po części jest to efekt nagłośnionej przez media informacji o kaskaderskich aspiracjach Toma Cruisa. Ważne jest także, że każda ze scen akcji ma sens i powód dla którego znajduje się w filmie. Nie ma sekwencji wrzuconych na siłę, tylko po to, byśmy mogli zobaczyć jakieś wybuchy i komputerowe efekty specjalne. Sprawia to, że całość jest wyczekiwanym powrotem do struktury filmów akcji, jaka była normą lata temu. Z tego powodu przez całą projekcję byłem zaangażowany w to co dzieje się na ekranie. Film otwiera się spektakularną sceną akcji. Później mamy bardzo interesującą sekwencję w operze, gdzie możemy obserwować szpiegowskie działania. Dalej masa pościgów, fajne sceny podwodne i zakończenie nie starające się podążać za Hollywoodzkimi trendami. Co ważne pomiędzy wszystkimi spektakularnymi akcjami udało się upchnąć trochę relacji pomiędzy naszymi bohaterami. Twórcy dają nam do zrozumienia, że agenci IMF nie są tylko szpiegami ale także paczką przyjaciół, dla których lojalność jest najważniejsza. Nie zawsze wychodzi to idealnie, bo Ethan Hunt wypada trochę na naiwniaka zbyt ufającego ludziom. W prawdziwym świecie prawdopodobnie od razu skończyłby z nożem w plecach. No ale taka magia filmów, że mają sprawiać żebyśmy czuli się lepiej i pokładali jeszcze trochę nadziei w tym padole cierpienia i smutku.

 

Ton tego tekstu jasno wskazuje, że jestem bardzo zadowolony z dwugodzinnego seansu najnowszej części Mission Impossible. Film nie jest idealny i ma trochę głupotek, do których można by się przyczepić. Ja jednak spokojnie przymykam na nie oko i delektuje się jednym z najlepszych filmów akcji jakie miałem okazje obejrzeć w przeciągu ostatnich kilku lat. Świetne sceny kaskaderskie połączone z interesującymi bohaterami i odpowiednim tempem sprawiają, że śmiało mogę polecić ten film każdemu.

 

Mission Impossible Rogue Nation to coś szalonego w pozytywnym sensie. Nigdy nie spodziewałbym się, że piąta część cyklu filmów akcji może być tak dobra. Zazwyczaj serie tego typu stają się coraz gorsze z każdą nową odsłoną. Tutaj mamy jednak kompletnie inne zjawisko, które sprawia że jestem podekscytowany kolejną częścią. Najnowsze Mission Impossible jest prawdziwym spektaklem, który przywraca mi nadzieję na dobre kino akcji.

Danteveli
3 sierpnia 2015 - 10:33