Warto było czekać 10 lat! / Recenzja Final Fantasy XV - Antares - 23 stycznia 2017

Warto było czekać 10 lat! / Recenzja Final Fantasy XV

Antares ocenia: Final Fantasy XV
88

Mało jest gier wideo, na które musieliśmy czekać tak długo. Po 10 latach od pierwszych zapowiedzi, Final Fantasy XVjest dostępne. Co najważniejsze, okazało się, że warto było na ten tytuł czekać. To naprawdę dobry action RPG z otwartym światem i przyjemną opowieścią o przyjaźni i dorastaniu.

Pierwsze zapowiedzi gry pojawiły się w 2006 roku jeszcze pod tytułem Final Fantasy Versus XIII. Rozgrywka umiejscowiona jest bowiem w tym samym uniwersum co „trzynastka”, na który składa się obecnie łącznie 6 gier (i wiele innych mediów), które ukazały się m.in. na PC, konsolach poprzedniej generacji, handheldach i innych urządzeniach mobilnych takich jak smartfony i tablety. Dla nowicjuszy może być to wszystko bardzo ciężkie do ogarnięcia. Piętnasta odsłona Final Fantasy wita nas wprawdzie ekranem informującym, że powstała zarówno z myślą o fanach, jak i nowych graczach, jednak nie kwapi się niestety, by wyjaśnić o co chodzi w uniwersum. To jednak na szczęście jedna z niewielu wad tego tytułu.

Gra opowiada o perypetiach czwórki przyjaciół. Głównym bohaterem jest książę Noctis Lucis Caelum, którego ojciec włada niedużym, lecz wysoko rozwiniętym technologicznie państewkiem Lucis. Jako jedyne, posiada ono wielki magiczny kryształ – swoją drogą jest to znak serii Final Fantasy –zapewniający mieszkańcom energię potrzebną m.in. do obrony przed demonami wychodzącymi na powierzchnię po zmroku. Nieduże państwo-miasto musi bronić się przed zakusami imperium Niflheim, dlatego by zakończyć spór, decyduje się na podpisanie traktatu, którego jednym z elementów jest poślubienie przez Noctisa księżniczki z neutralnego państwa Tenebrae.

Lunafreya „Luna” Nox Fleuret jest faktycznie przyjaciółką Noctisa z dzieciństwa, dlatego bohater wraz z grupą najwierniejszych przyjaciół podróżuje na swój ślub w bardzo wesołym nastroju. W skład drużyny wchodzą; beztroski Prompto Argentum (przyjaciel Noctisa z dzieciństwa), odważny i silny Gladiolus Amicitia (ochroniarz księcia) i królewski doradca Ignis Stupeo Scientia. Gdy bohaterowie podróżują na ślub, okazuje się jednak, że Niflheim nie zamierza ratyfikować traktatu i atakuje bez zapowiedzi Lucis. Noctis musi więc bardzo szybko dorosnąć i wziąć sprawy w swoje ręce, by ratować rodaków i przyjaciół.

Główny wątek fabularny, choć pełny charakterystycznego dla japońskich produkcji patosu, jawi się więc całkiem ciekawie. Final Fantasy XV jest jednak grą mocno odmienną od poprzednich odsłon serii i historia walki z Nilfheimem jest często spychana na boczny tor przez masę zadań pobocznych. Świat gry jest bowiem ogromny, a rozgrywka przypomina odrobinę Xebonblade Chronicles z Nintendo Wii i 3DS. Mamy tu więc piękne krajobrazy, „pakowanie” drużyny i polowanie na różnorakie potwory, w tym wielkie, mityczne bestie. Rzeczy do zrobienia jest tak wiele, że często miałem przez to wrażenie, że najnowszy Final jest trochę pozbawiony fabuły. Co jest nieprawdą – po prostu potrzeba dyscypliny, by nie schodzić ze ścieżki.

Nowym podejściem jest także nastawiony na akcję system walki. Możemy wprawdzie włączyć w opcjach aktywną pauzę, jednak ciosy wyprowadzamy w trybie zręcznościowym. Nie znaczy to jednak, że rozgrywka jest chaotyczna. Mechanika opiera się na dopasowywanie do sytuacji różnych rodzajów broni (przypisujemy je do krzyżaka na padzie) oraz ataków specjalnych naszych towarzyszy. Te możemy łączyć w kombinacje. Na deser pozostaje jeszcze magia, która w Final Fantasy XV jest bardzo potężna i może nawet zranić nawet członków naszej drużyn. Użytkowanie jej jest niestety mocno ograniczone, ponieważ musimy „zbierać ją” na sztuki, ze specjalnych punktów mocy. Czary możemy jednak łączyć z przedmiotami, nadając im dodatkowe efekty, więc ostatecznie zastosowane rozwiązania zaliczam na plus. Nie przeszkadza nawet fakt, że kierujemy wyłącznie Notctisem, a pozostałym członkom drużyny możemy wydawać jedynie proste polecenia.

Pojedynki są niezwykle dynamiczne, widowiskowe i „japońskie”. Piękna muzyka, wybuchy, rozbłyski, okrzyki bohaterów. Pod względem audiowizualnym Final Fantasy XV to pierwsza liga gier konsolowych. Trochę bałem się, że po tylu latach prac nad produkcją, która początkowo miała ukazać się na PlayStation 3, otrzymamy produkcję nieco przestarzałą. Tak się na szczęście nie stało i chociaż znajdują się w grze miejsca nieco zbyt „sterylne”, załączone do niniejszej recenzji obrazki mówią chyba same za siebie. W pamięć zapadają zwłaszcza niesamowite krajobrazy i fakt, że poruszamy się po tym ogromnym świecie bez ekranów doczytywania. Widzimy z daleka wielki monument? Najprawdopodobniej możemy do niego podjechać i zobaczyć go z bliska.

Ten ogromny świat pełen jest różnorakich aktywności. Poza wspomnianym już polowaniem na potwory (rolę zleceniodawców pełnią właściciele przydrożnych restauracji) możemy wykonać mnóstwo pomniejszych questów, a także ścigać się na Chocobo, łowić ryby czy rozbijać obozowiska. Ta ostatnia mechanika jest z resztą niezbędna, jeśli chcemy rozwijać drużynę. Zdobywane za questy i walkę doświadczenie jest bowiem przyznawane bohaterom dopiero, gdy odpoczną. Ponadto na niskich poziomach, wieczorami lepiej nie zapuszczać się w dzicz, ponieważ po świecie grasują wówczas potężne potwory.

Final Fantasy XV jest grą bardzo dobrą, choć nie pozbawioną dziwnych rozwiązań i sprzeczności. Denerwuje fakt, że królewski samochód jedzie po drogach „jak po szynach” i w mniej dostępne miejsca możemy się zapuścić jedynie pieszo lub na Chocobo. Drażni to, że pomimo zaimplementowania systemu szybkiej podróży (gra kusi jednak dodatkowym doświadczeniem by wybrać przejażdżkę) często musimy kursować pomiędzy miejscami, do których nie można się błyskawicznie przenieść. Wkurza królewski doradca Ignis, który panikuje zawsze, gdy zapada zmrok, odmawiając wówczas kierowania samochodem. Boli również brak kobiecych postaci w drużynie i generalnie brak możliwości zmiany jej składu. Rozumiem jednak, że jest to kompromis związany z prowadzeniem fabuły.

Mimo tych lekkich dziwactw, nowa odsłona kultowej serii jest jednak zdecydowanie godna polecenia. To piękna opowieść o przyjaźni i wchodzeniu w dorosłość. Chociaż z zewnątrz wygląda trochę jak symulator myśliwego, wędkarza i amatora biwakowania, to prawdziwy Final Fantasy. Długi, dopracowany i pełen wzruszających momentów. Dodatkowo, czerpiący dużo z współczesnych rozwiązań – np. dialogi pomiędzy bohaterami prowadzone są zazwyczaj podczas wędrówki, a nie podczas przydługich przerywników filmowych, jak to bywało w przeszłości. Fanom zdecydowanie grę Square-Enix mogę polecić. Nowicjusze mogą mieć problem ze zrozumieniem fabuły i kilkoma japońskimi osobliwościami, jednak zdecydowanie warto się tą grą zainteresować.

Grę zrecenzowałem w oparciu o wersję na PlayStation 4

Antares
23 stycznia 2017 - 02:33