Imperium Kontratakuje 2017 - recenzja filmu Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi - eJay - 14 grudnia 2017

Imperium Kontratakuje 2017 - recenzja filmu Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi

Jesteśmy iskrą, która wznieci ogień, który zniszczy Najwyższy Porządek – słowa Poe Damerona, padające już w zwiastunie Ostatniego Jedi, okazały się mocno prorocze i są odzwierciedleniem całej pracy, jaką wykonał Rian Johnson. Twórca Loopera postanowił przewrócić do góry nogami pewien schemat, zapoczątkowany w trylogii przez J.J. Abramsa. Jeżeli Przebudzenie Mocy wielu fanów porównywało do Nowej Nadziei, tak nowe przygody Rey, Finna oraz Kylo Rena są wielkim powiewem świeżości i dowodem na to, że w Sadze jest jeszcze miejsce na dziwne pomysły i...kontrowersyjne zwroty fabularne.

Johnsona można ganić za to, że dał się trochę ponieść swojej reżyserskiej wyobraźni i zafundował w tej części fanom miejscami niezły bigos. Spokojnie, spojlerów nie będzie, ale z kronikarskiego obowiązku muszę wspomnieć, że w trakcie jednej (z wielu) bitwy dzieje się PEWNA RZECZ, która nie powinna nigdy znaleźć się w tym cyklu.

Będzie to (a raczej już jest) scena, która z pewnością przejdzie do historii sagi, jako jedna z najbardziej kiczowatych, przebijających nawet „skórę szorstką jak piasek” Lucasa. Gdzieniegdzie zabrakło również odpowiedniego kleju i wyczucia jak zakończyć scenę, albo poprowadzić dalej akcję (wątek z kasynem jest trochę daremny). Jest to odczuwalne zwłaszcza w środku historii, gdzie obserwujemy wydarzenia z kilku perspektyw, a przed kamerami przewija się kilkunastu bohaterów. Ten brak spójności przyćmiewają jednak zalety, których jest znacznie więcej!

Otóż Ostatni Jedi jest odcinkiem, jakiego Saga potrzebowała od czasów.... Imperium Kontratakuje. Odcinkiem, który jest niegrzeczny, wymykający się utartym schematom, zaskakujący. Johnson miejscami mocno trolluje fanów i oferuje im rozwiązania, które nie są tak oczywiste, na jakie wyglądały choćby w zapowiedziach. Dzieje się tak również z powodu nieźle wplecionego humoru (i uroczych Porgów;)), a także fajnych zabiegów burzących dotychczasowe wyobrażenia o Luke'u Skywalkerze.

A skoro już jesteśmy przy mistrzu Jedi, to muszę wspomnieć, że Mark Hamill powraca na wielki ekran (przemilczmy jego epizod w EVII) w kapitalnej formie. Legenda uniwersum okazuje się nauczycielem niedoskonałym, egoistycznym, noszącym na sobie ciężar przeszłości. Dlatego też fani zacierający dłonie w oczekiwaniu na morderczy trening Rey będą...delikatnie zdziwieni tym, jak potoczą się sprawy ;)

Obiecałem sobie, że recenzja będzie maksymalnie niespojlerowa, ale o historii muszę kilka słów napisać. Nie odkryję Ameryki stwierdzeniem, że Johnson nie zrobił kinowego game-changera, jakiego świat nie zobaczy przez kolejne 20 lat. Fabuła Ostatniego Jedi obraca się bowiem wokół 2 prostych jak budowa cepa (miecza świetlnego?) wątków, a między nimi udało się wepchnąć dodatkowe sceny akcji, które rozkręcają tempo i robią podbudowę pod finał opowieści. Jest jednak w tym wszystkim energia, walka o lepszą przyszłość (chyba Rebelia nie miała nigdy wcześniej tak przechlapane), ale przede wszystkim jest to dalej klasyczna konfrontacja dobra ze złem. Złem, które ma w tej odsłonie szczególne oblicze w postaci Snoke'a oraz rozdartego wewnętrznie Kylo Rena. Ach, Ren... on jest w tym filmie najlepszą postacią dramatyczną (obok Luke'a). Dość powiedzieć, że bierze udział w jednej z „NAJstarwarsowych” scen nie tylko w filmie, ale całej Sagi!

Było o scenach, musi być o wykonaniu. I tu lipy nie ma. Moc techniczna jest w Ostatnim Jedi silna. Zdjęcia są przepiękne, efekty cudowne, muzyka lekko rozczarowująca (brak osobnego motywu przewodniego daje się we znaki), a akcja znakomicie wyreżyserowana. Nie pytajcie i nie szukajcie tylko informacji o pojedynkach na miecze świetlne. Naprawdę warto się przejść i przekonać się samemu, co wysmażył Johnson ze specami od choreografii. A uwierzcie mi – gdzieś tam nieopodal ostatniego aktu czeka perełka. Ale ciiii, miało nie być spojlerów.

Epizod VIII to blockbuster pełną gębą i film, którzy fani Gwiezdnych Wojen po prostu muszą zobaczyć. Odwaga Johnsona w tworzeniu czegoś nowego i na przekór oczekiwaniom jest godna pochwały, nawet jeżeli w niektórych miejscach doszło do autorskiego potknięcia. Biorąc jednak pod uwagę główny morał Ostatniego Jedi („to porażki uczą lepiej niż sukcesy”), w przyszłości może wyniknąć z tego coś jeszcze lepszego. Ale na obecnym etapie nie ma co wybrzydzać, tylko kupować bilety.

OCENA 8/10

eJay
14 grudnia 2017 - 16:58