Battle(field) Royale - czyli o jeden most za daleko - rssygula - 28 marca 2019

Battle(field) Royale - czyli o jeden most za daleko

Wydany w listopadzie ubiegłego roku Battlefield V okazał się dużą porażką wizerunkową i finansową Electronic Arts. Gra studia DICE oberwała sprzedażowym rykoszetem za tragiczny marketing (wszyscy pamiętamy pierwszy zwiastun), który próbował sprzedać produkcję fanom Fortnite. W finalnej wersji otrzymaliśmy bardziej stonowaną wersję realiów II wojny światowej, niestety dla wydawcy i twórców - na dobry zarobek było już za późno. I wtedy miał pojawić się ON - battle royale - cały na biało...

Firestorm - czyli Battle Royale w wydaniu Battlefield V.

Ale po kolei - Battlefield V wylądował na najniższej stopce podium mojej gry roku 2018. Z perspektywy czasu nie zmieniłbym zdania. Tryb sieciowy jest tu bardzo angażujący, gunplay prześwietny (z ciekawie balansującym niskim Time to Kill), a singiel posiada dwie niezłe Opowieści Wojenne, co już samo w sobie jest miłym dodatkiem. Przy okazji premiery było jednak sporo niewiadomych. Wszystko ze względu na przyjęty przez DICE model dystrybucji DLC. Po raz pierwszy od lat zrezygnowano z dodatkowo płatnego Season Passa zawierającego mapy (zwanego Premium) - na rzecz darmowych dodatków, gdzie portfel wyjmowalibyśmy tylko do zakupu nowych ubiorów postaci. I wszystko w teorii jest jasne, piękne i przejrzyste jak coroczna premiera Fify. Ale cóż - nie tym razem. Od momentu premiery Battlefield V dostał tych map jak na lekarstwo, a czasowe eventy społeczności (typu - na chwilkę zagracie w takim trybie, zaraz on zniknie) to delikatnie mówiąc żart, fani serii chcieli zdecydowanie czegoś innego. A mimo wszystko - to oni głównie kupili tego FPSa, nowych graczy tu praktycznie nie napotkamy. EA pewnie by chciało, aby zmienił to tryb battle royale, który ukazał się w poniedziałek. Za jego stworzenie odpowiada inne studio względem podstawki - Criterion, znane doskonale fanom Burnouta.

Przed rozpoczęciem starcia wybieramy skin postaci z trybu sieciowego.

 

Na początku podkreślę jedną, bardzo ważną kwestię - Firestorm (czyli w polskiej wersji Burza Ognia) ukazał się zdecydowanie za późno. W momencie premiery Battlefielda V byłby bardzo przyjemnym dodatkiem, który na pewno mógłby pomóc marketingowi gry. Niestety - sam tytuł wydano naprędce, by sprzedawać go w okresie świątecznym, bez względu na początkową zawartość. A prawda jest taka - kto nowy siądzie do tejże gry ze względu na battle royale? Nikt, gdyż na rynku od czasu premiery gry DICE dużo się namieszało. Fortnite, PUBG to tylko wierzchołki góry lodowej. Blackout w Call of Duty Black Ops 4 zyskał dużą renomę, no i przede wszystkim ukazał się bezpłatny Apex Legends od Respawn Entertainment (czyli studia pod egidą EA, co jest zabawne, w kontekście Firestorm), który z miejsca zyskał serca milionów graczy na całym świecie. Battle royale w Battlefield V jest więc tak naprawdę tylko trybem, który trafi do osób, które grę już mają. No i nie do wszystkich, bo większość ten tytuł rzuciła już dawno w kąt, z powodu braku zawartości. No dobrze, ale przejdźmy do omówienia samej rozgrywki Firestorma!

Halvoy - oto mapka dostępna w battle royale, 10 razy większa od Hamady, największej lokacji sieciowej z BFV.

Każdy mecz rozpoczynamy od wyboru klasy postaci, rzecz jasna jedynie pod względem kosmetyki wyglądu. Warto tu już podkreślić, że nie otrzymujemy żadnego osobnego systemu progresji, czy strojów, wszystko jest zintegrowane z klasycznym multikiem. Następnie czeka nas rozgrzewka, czyli bieganie po zamkniętym hangarze. Jak zwykle w battle royale mnie ona nie denerwuje, tak tutaj bardzo. Wszystko stąd, że czas odliczania do rozpoczęcia meczu jest długi, bez względu na stan zapełnienia lobby. Gdy już przyjdzie nam odczekać chwilę, znajdziemy się na pokładzie samolotu, gotowi do walki o zwycięstwo. Dodam, że obecnie możliwa jest rywalizacja solo, bądź drużynowa w czwórkach. Pewnie zapytacie - dlaczego brak popularnej wariacji w parach? Ano stąd, że twórcy zaoferują taką opcję czasowo w evencie społeczności... Tak, dobrze rozumiecie i wiecie, że to nie ma żadnego sensu.

Czas na najnudniejszą rozgrzewkę w historii battle royale!

Faktyczna rozgrywka battle royale rozpoczyna się jednak od skoku z samolotu w interesujące nas miejsce. Tutaj od razu podkreślę, że mapa, którą oddano nam do dyspozycji jest olbrzymia, a każdy mecz zaczyna się jedynie na jej wybranej losowo części (mniej więcej 1/3 całości terenu). Niestety - nie zmienia to faktu, że omawiana lokacja jest delikatnie mówiąc nijaka. Kto grał w Blackout z najnowszej części Call of Duty, ten wie, że tamtejsza mapka pełna miejsc z serii Black Ops, easter eggów i ciekawego balansu terenu była prawdziwym majstersztykiem. W Battlefieldzie V mamy natomiast coś, co przypomina generowany losowo teren. Dużo identycznych małych chatek, pagórków, czy nizin - w wersji wiosennej, bądź zimowej. Przez to też na początku meczu spora liczba graczy desantuje się w podobnych miejscach - bo po co wybierać wielką łąkę bez żadnych przedmiotów do zebrania?!

A historii tego samolotu i tak nie zrozumiesz...

Gdy już wylądujemy - czeka na nas klasyczny etap lootowania. I ten w Battlefieldzie V jest również nijaki. Przede wszystkim, bardzo nieintuicyjny. Gdy wejdziemy do przykładowej chatki, zobaczymy karabin, amunicję i tajemnicze coś, czego już nie odróżnimy, gdyż opisy lootu i interakcje z nimi są źle umiejscowione. Tak - często natrafimy na rzeczy, które znajdują się zbyt blisko siebie. System lootowania pilnie do zmiany. Ekran ekwipunku natomiast jest czytelny, prosty i z góry wiadomo na czym stoimy. Po zebraniu pierwszych przedmiotów czeka nas wybór taktyki - większość wybiera campienie, niektórzy próbują szukać nowych rzeczy i przeciwników.

NADCIĄGA BURZA OGNIA!

Gdy zdecydujecie się na ofensywny wariant - uważajcie, zwłaszcza w trybie solowym, bo przeciwnik może powitać nas czołgiem(!). Tak - dobrze przeczytaliście. W trybie, gdzie gramy samemu przeciwnik może jeździć czołgiem i siać zamęt. Ktoś powie - spoko, ale można mieć broń przeciwpancerną. Jak się ją znajdzie niby tak, ale damage konieczny do zniszczenia tego typu pojazdu jest bardzo duży. Tego o ironio nie zmieniono, zabrano się natomiast za Time to Kill (czas do zabicia przeciwnika), który był tak świetny w Battlefield V. Oczywiście jest to decyzja w pełni zrozumiała - pamiętajmy, że strzelanie w battle royale ma polegać także na korzystaniu z dobrodziejstw lootu i przemieszczaniu, stąd większa wytrzymałość jest oczywista. Mam tylko nieodparte wrażenie, że gunplay w Battlefield V jest średnio dostosowany do tak długiego zadawania obrażeń. A tutaj czasami trzeba wpakować pięć razy tyle, co w zwykłym multiku - a to przeciwnik ma 150 HP, do tego maksymalny poziom kamizelki. Dostrzegłem także to, że niektóre bronie zabijają zdecydowanie szybciej, mimo podobnych statystyk. Przeczuwam, że jest to na tyle zakopane w kodzie gry, że twórcy nie będą się bawić w naprawę tego na modłę battle royale.

StG44 i jedno z wielu randomowych miejsc mapy.

Jak to w tego typu trybie - w pewnym momencie następuje zmniejszenie strefy, co zmusza nas najczęściej do zmiany pozycji. I tutejszy krąg, który zawęża pole walki jest rewelacyjny. Wielki pożar, który goni graczy - aż dziw, że nikt wcześniej nie wpadł na tak dobry pomysł, idealnie wpasowujący się w klimaty militarne. Gdy patrzyłem na ten ogień z bliska odczuwałem lekki niepokój, Criterion na tym polu dał radę. Do omawianej strefy możemy dobiec, bądź dotrzeć pojazdem, jeśli takowy znajdziemy. O uroczym czołgu już wspominałem, ale o traktorze jeszcze nie. Tak - TRAKTORZE. Poza oczywistym żartem, nie pozwala on jednak na wiele. Jest wolny, toporny i bardzo głośny. W ogóle - Criterion bardzo zmienił „słyszalność” postaci, przez co, gdy biegniemy przez kolejną randomową polanę, nasze kroki dudnią dosłownie wszędzie. Taka specyfika battle royale, więc polecam grać tylko i wyłącznie w słuchawkach. O pojazdach można rzec także to, że posiadają skończone paliwo, jak choćby w PUBGu, co tworzy pewne ruchy taktyczne. Interesującym środkiem transportu może być także helikopter, który najczęściej jest zestrzeliwany po jakichś dziesięciu sekundach. Jednak jeśli jesteście wprawnymi pilotami - ten wehikuł pozwoli na wiele!

Szeregowiec Traktor

Z powyższych moich wypocin można by uznać, że Firestorm to jakaś tragedia. Tak natomiast nie jest - to naprawdę przyzwoity content - niestety w każdym aspekcie gorszy od konkurencji. Tyle mogę powiedzieć, że zrobił mi smaka by pograć sobie w Blackouta w Black Ops 4. Dla Firestorma nie widzę wielkiej przyszłości, jeśli pozostanie na obecnym modelu dystrybucji. Osobiście uważam, że powinien być free2playem, a jeżeli dla EAto za dużo, to sam ten moduł powinien wylądować w Origin/EA Access, tak by za jakiś miesiąc, można było znaleźć jakichkolwiek graczy. Dodam jeszcze, że w każdym meczu zaczynamy z liczbą 64 osób, co na specyfikę battle royale nie jest dużą liczbą, a ułożenie mapy nie pomaga w ciekawym rozwinięciu tzn. mid-game'u, czyli środkowej części meczu. Bo o ile początkowa - bardzo chaotyczna (skupiska chatek - wszyscy tam lądują) ma swój urok, bo dzieje się dużo, tak de facto mid-game jest  czekaniem na end-game, który już serwuje dobrą dawkę emocji.

Ogień - jedna z najlepszych rzeczy w Firestorm.

Werdykt? Można zagrać, jeśli macie Battlefielda V. Wtedy na pewno spędzicie z Firestorm kilka miłych chwil. Gdy jednak gry nie posiadacie - warto to zmienić, ale przede wszystkim dla klasycznego multika. I tu rodzi się pytanie - po co był ten cały battle royale? Liczba lokacji w grze jest tak mała, osobiście wolałbym otrzymać ciekawego map-packa, aniżeli omawiany tryb, który targetowo średnio pasuje. I tym refleksyjnym akcentem - do przeczytania!

PS Nie jestem autorem grafiki promocyjnej trybu Firestorm, screeny wykonałem natomiast własnoręcznie na Xbox One S. Grę zakupiłem samodzielnie w grudniu zeszłego roku.

PS2 Wpadnijcie posłuchać mojej audycji radiowej w UJOT FM - każdy piątek po 22:00.

rssygula
28 marca 2019 - 17:32