Moje pół roku z gangiem Dutcha van der Lindego - Brucevsky - 11 lipca 2019

Moje pół roku z gangiem Dutcha van der Lindego

Red%20Dead%20Redemption%202%20

Dokładnie na początku 2019 roku dołączyłem do gangu Dutcha van der Lindego. Wskoczyłem w buty Arthura Morgana i z jego perspektywy zacząłem poznawać zapierający dech w piersiach świat odchodzącego w niepamięć Dzikiego Zachodu. Pół roku później mogę napisać, że była to jedna z najpiękniejszych wirtualnych podróży, jakie odbyłem.

Przejechałem tysiące kilometrów po bezkresnych stepach, podziwiając nadal nieokiełznany przez człowieka świat. Z siodła wiernego rumaka obserwowałem faunę i florę, a także żyjące różnym tempem miasta i miasteczka. Walczyłem o życie swoje i innych, goniąc mrzonki i marzenia. Chwytałem się każdej okazji, by lepiej poznać otaczający mnie świat.

Nie spodziewajcie się w tym felietonie za grosz obiektywizmu, bo Red Dead Redemption 2podpasowało mi idealnie pod każdym względem i z miejsca wskoczyło na listę najważniejszych gier życia. Uwielbiam te klimaty i do końca życia będę wdzięczny Rockstar za szansę spędzenia w Ameryce 1899 roku tych dziesiątek godzin. W świecie powolnym i spokojnym dla postronnego obserwatora, a jednocześnie tętniącym życiem i porywającym przygodami dla aktywnego uczestnika.

"Czuję, jakbym wraz z przenosinami obozu, zmienił też skórę. W ciągu ostatnich kilku tygodni było kilka takich sytuacji, które normalny człowiek nazwałby całkowitą rewolucją w swoim życiu. Żyliśmy spokojnie i dostatnio w Blackwater, by kilka tygodni później czerpać niewyobrażalną radość tylko dlatego, że mamy po ciastku owsianym i cztery ściany wokół nas w górniczej osadzie na północy. W Valentine szybko trzeba było przypomnieć sobie o bandyckich korzeniach. Tutaj z kolei na razie staramy się żyć cicho i spokojnie. Dutch ogłosił zakaz używania broni w pobliskim Rhodes i na ranchu Greyów. Każdy ma być miły, grzeczny i nie sprawiać kłopotów. Nie jest to łatwe, gdy wokół kręci się tylu szubrawców z Lemoyne." Czytaj dalej w pamiętniku Arthura Morgana w Gralingradzie.

Kto nie jest w Gralingradzie pierwszy raz, z pewnością wie, że już dawno utonąłem pod gigantyczną listą zaległości, a jeden tytuł potrafię ogrywać tygodniami, a czasami nawet miesiącami. Średnie wyniki z howlongtobeat z reguły przebijam o kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt godzin. Już pewnie wiecie, do czego zmierzam. To moje ślamazarne tempo, te 3-4 godziny poświęcane na daną grę w tygodniu, doskonale skomponowały się z fundamentami Red Dead Redemption 2.  

W gronie znajomych znajduję wielu graczy, których przygoda Morgana odrzuciła. Nie mogli znieść tych dłużących się przejazdów wierzchem po pustkowiach, irytowali się koniecznością skórowania zwierząt, dbania o kondycję Arthura czy błahostkami, jak konieczność zabierania broni z siodła. Część nawet zagryzła zęby i spróbowała ruszyć fabułę, ale powolnie rozkręcająca się historia co mniej cierpliwych pokonała. Ja znalazłem się po tej przeciwnej stronie barykady.

Przez ostatnie pół roku czerpałem nieziemską satysfakcję z każdego odkrytego miejsca i zapierającego dech w piersiach widoku. Potrafiłem długimi minutami wpatrywać się na zachodzące na horyzoncie słońce i odbijające się w wodzie promienie. Wsłuchiwałem się w dźwięki gitary przy wieczornych ogniskach z obozowiczami. Wczułem się w rolę jednego z opiekunów gangu, który musi zadbać o zapasy i jego przetrwanie. Dawkowałem sobie misje fabularne, bo chciałem jak najdłużej móc oglądać te świetnie wyreżyserowane scenki i przekonująco zagrane postacie. Zaprzyjaźniłem się z Morganem i czekałem na kolejne okazje, by spędzić z nim trochę czasu. By móc podpatrzeć, jak radzi sobie w różnych sytuacjach i próbuje jakoś ułożyć sobie życie z listem gończym i stróżami prawa na karku. Patrzyłem z bliska, jak sam odkrywa na nowo siebie i świat.

Być może zakup RDR2 złożył się u mnie akurat ze zmianą podejścia, ale równie prawdopodobne jest, że stał się źródłem tych zmian. Jeszcze w 2018 roku starałem się z jednej strony odkrywać i poznawać gry, ale z drugiej też jakąś przyzwoitą liczbę tytułów kończyć. Teraz spędziłem pół roku nad jedną produkcją i nie żałuję choćby minuty jej poświęconej. Ominąłem kilkanaście kolejnych hitów, nie nadrobiłem wielu klasyków, ale uruchamiając znowu PS4 z RDR2w czytniku, czułem entuzjazm i cieszyłem się na następną godzinę spędzoną na Dzikim Zachodzie. Bez presji. Nawet przez ułamek sekundy nie miałem wyrzutów sumienia i poczucia, że tracę czas na coś bezsensownego.  

Zdaję sobie przy tym sprawę, że Red Dead Redemption 2 nie jest tytułem dla każdego. Dla wielu graczy zdecydowanie przegrywa w pojedynku chociażby z takim GTA V. Małe mieściny i przeplatane ziemistymi drogami łąki nie są tak atrakcyjne, jak wielka metropolia z mnóstwem atrakcji. Najpiękniejszy rumak nie wywołuje takich emocji, jak ukradziony sportowy samochód, który można rozpędzić do trzystu kilometrów na godzinę i zrzucić z urwiska. Tym bardziej dziękuję Rockstar, że znając ograniczenia związane z opracowaniem gry osadzonej w takich realiach, stworzył tak monumentalną i dopieszczoną pozycję. Spokojniejszą, powolniejszą, miejscami dużo bardziej kameralną od sandboksów osadzonych we współczesności, ale jednocześnie jakże pięknie otwierającą okno na nieco inny od naszego świat. Nie wiem jak wy, ale mnie zdarzyło się podczas swobodnej przejażdżki zatęsknić za tamtą rzeczywistością i dopiero zabudowywanym, zajmowanym przez człowieka światem.

Planuję poświęcić jeszcze jakiś materiał Red Dead Redemption 2, bo to tytuł, z którym związałem mnóstwo wspomnień i przemyśleń. Ten felieton potraktujcie jako mały, prywatny hołd dla gry, która zapewniła mi niesamowite pół roku i zabrała w podróż, którą zapamiętam na lata.

Cruel, cruel world, must I go on?

Cruel, cruel world, I'm moving on

I've been living too fast

I've been living too wrong

Cruel, cruel world, I'm gone.

Brucevsky
11 lipca 2019 - 22:30