W co gracie w weekend? #318: Pozdrowienia ze słonecznych Karaibów - squaresofter - 10 października 2019

W co gracie w weekend? #318: Pozdrowienia ze słonecznych Karaibów

Witam wszystkich graczy. Czy Wy też chcielibyście już pograć na PS5? Zanim nowa konsola Sony zadebiutuje na rynku minie jeszcze trochę czasu, więc wypadałoby coś przejść w tym czasie. U mnie na tapecie Kingdom Hearts III. Zajmowałem się rpgiem akcji Square Enix już kilka miesięcy temu, ale dopiero teraz znalazłem trochę więcej czasu dla Sory, Donalda i Goofy’ego.

Przez trzynaście ostatnich lat byłem niezbyt zadowolony z tego, że Square Enix tak guzdrze się z produkcją trzeciej części  jednej z najlepszych serii gier zapoczątkowanych na PS2. Ta firma całkowicie się pogubiła w poprzedniej generacji i tak w zasadzie to postawiłem na niej krzyżyk.

Obecna, kończąca się już powoli generacja, pokazuje jednak, że Japończycy potrzebowali po prostu czasu, aby przyzwyczaić się do produkcji tytułów w HD. Tak jak kiedyś gracze wieszczyli koniec japońskiej developerki tak dziś miano firm, które nie mają pojęcia o tym jak zrobić topowy tytuł przejęły Ubisoft, BioWare i Bethesda, które wypuściły w ostatnich latach nie tylko jedne z najgorszych gier obecnej generacji, ale również jedne z najgorzej ocenianych gier w swojej historii.

Teraz wśród najlepszych z najlepszych gracze stawiają CD Projekt RED, Rockstar i Naughty Dog, podczas gdy wszystkie te firmy wydały raptem po jednej pełnej grze na obecnej generacji konsol, jeśli nie liczymy portów z poprzedniej. Wystarczy zrobić jedną dobrą grę i już jesteś kimś.

Dla mnie wyznacznikiem jakości developera są suche liczby, którym nie da się zaprzeczyć. Takie From Software wydało w ostatnich latach Bloodborne, Dark Souls III i Sekiro. Rockstar i REDzi na podobny output gamingowy potrzebowałyby chyba z dziesięciu lat. Przyczyna takiego stanu rzeczy jest bardzo prosta. Japończycy nie opierają swoich produkcji o mikrotransakcje, więc nie zarobią na nich nawet jednego grosza. Jeśli chcą przetrwac w tym biznesie, muszą ciężko pracować.

Gdzie w tym wszystkim jest Square Enix? Kilka lat temu wydali na pecetach Final Fantasy XIV. Podczas produkcji tego japońskiego MMORPGa szefowie kazali im wykonać grę mającą stanowić całkowite przeciwieństwo Final Fantasy XI. W ten sposób powstała najgorzej oceniana numeryczn część Final Fantasy. Bardzo słabo jak na firmę, która potrafiła kiedyś wydać Final Fantasy Tactics, FFVII, Parasite Eve, Xenogears, Legend of Mana, Front Mission 3, FFVIII i Vagrant Story w kilka lat. Dlatego jestem pod wielkim wrażeniem, że w przeciągu sześciu lat całkowicie przebudowano swoje kolejne mmo, bazując na podstawach z FFXI a dodatek Shadowbringers jest najlepiej ocenianym dodatkiem wydanym do gry wideo w 2019 roku, zaraz obok dodatku Iceborne do Monster Hunter: World.

Nie wszystko co robi SE jest oczywiście strzałem w dziesiątkę, ale Japończycy mają naprawdę dobrą passę w tej generacji z takimi tytułami jak przemodelowany od podstaw FFXIV, FFXV, Nier: Automata, Octopath Travaler, Dragon Quest XI i wydany w tym roku Kingdom Hearts III. Trzech Tombów, dwóch Deus Exów i Hitmana nawet nie liczę. SE ich co prawda nigdy nie produkowało. Dało w najlepszym wypadku zielone światło na ich wydanie i zajmowało się ich dystrybucją.  Nie da się jednak zaprzeczyć temu, że czerpało lub nadal czerpie z nich zyski.

Wielu graczy może krytykować koszmarnie długi proces tworzenia trzeciej odsłony Królestwa Serc, kpić z reżysera Tetsuyi Nomury, który nie ma bladego pojęcia o tym jak zarządzać czasem i zasobami ludzkimi podczas sprawowania pieczy nad własnymi projektami. Możemy także śmiać się z bezsensownej fabuły KHIII, która została rozwleczona do niebywałych wręcz proporcji wszystkimi tymi spin offami, które są dostępne na wielu różnych gamingowych urządzeniach. Nawet mnie bawi to, że w rpgu akcji Sqaure Enix nasi przeciwnicy nazywani są inaczej w każdej jego części, że w sercu Sory mieszka kilku innych protagonistów, że główny antagonista tego cyklu nosi inne imię w poszczególnych odsłonach Kingdom Hearts i za każdym razem wygląda zupełnie inaczej niż wcześniej. Jakby się uprzeć, to możemy również skrytykować zbyt dużą ilość śniegu i lodu w Arendelle.

To nie problem napisać, że w Kingdom Hearts III nie ma co robić. Zastanawia mnie tylko kiedy ten cykl był rpgiem opartym o setki fetchquestów jaki inni przedstawiciele gier fabularnych? Nie był nim nigdy. Zawsze słynął z wielu minigier, dobrze poukrywanych skrzynek ze skarbami, których mogliśmy szukać, ale wcale nie musieliśmy tego robić i dobrej oprawy audiowizualnej.

Pamiętam jak w pierwszej części  KH lataliśmy gumisiowym statkiem, a tak w zasadzie to przebywaliśmy drogę z punktu a do punktu b, strzelając do wszystkiego co znalazło się w zasięgu naszych celowników. Teraz możemy poruszać się swobodnie naszym latającym pojazdem, walczyć z bossami, obalać fortece, rozwiązywać zagadki ze skarbami a to i tak blednie przy tym, gdy docieramy do kolejnego disneyowskiego świata, aby przeżyć te wszystkie historie znane z bajek Disneya na własnej skórze.

Świat z Herculesem był fajny, ale już to wcześniej przerabiałem. Ten z Toy Story też był niczego sobie, ale dopiero kolejne z nich sprawiły, że ciężko mi się teraz oderwać od Kingdom Hearts III.

Po ponad pięćdziesięciu godzinach spędzonych z tym nietuzinkowym jrpgiem akcji mogę śmiało napisać o tym, że świat królestwa Corony, znany z Zaplątanych jest jednym z moich ulubionych w całej grze. Świetnie, że twórcy wykorzystali długie włosy Roszpunki przy eksploracji świata w kilku miejscach, ale najbardziej ze wszystkiego spodobała mi się sama księżniczka i jej przyjaciele.

Nigdy nie zapomnę sceny jak przywiązała Flynna do krzesła za pomocą swoich długich włosów i zaczęła go wypytywać o to co robi w okolicy albo kolejnej, w której groziła mu, trzymając w ręce patelnię. Koń Maximus sprzedający do czasu do czasu kuksańce kopytem temu przebrzydłemu tchórzowi też potrafił rozbawić. Minigierka taneczna z festiwalu w stolicy również przypadła mi do gustu i bawiłem się nią, dopóki nie wykręciłem w niej zadawalającego wyniku. Najważniejsze jednak było dla mnie to, że mogłem pomóc Roszpunce w rozwiązaniu jej kłopotów a walka z bossem w tym świecie dostarczyła mi odpowiedniej ilości adrenaliny.

Kolejnym odwiedzonym przeze mnie światem był ten znany z Potworów i spółki, w którym pierwsze skrzypce grają oczywiście przeurocza Bu oraz opiekujące się nią potwory, Sulley i Mike, które postanowiły, że najlepszym sposobem na pozyskiwanie energi jest radość dziecka a nie budzenie w nich strachu. Zawarcie przymierza z taką wesołą kompanią to było to. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego jak w grze wygląda futro tego większego z potworów oraz wspólny atak drużynowy, polegający na przekrzyczeniu potworów pozbawionych serc, które uprzykrzają nam życie w każdym z odwiedzanych przez nas światów.

Następnie udałem się do skąpanego w śniegu Arendelle i zbierałem szczękę z podłogi po zobaczeniu słynnej piosenki Let it Go w wykonaniu Elsy w grze wyprodukowanej na sprzęt za 800zł. To był magiczny moment. Polubiłem jej siostrę Annę i pomagałem nawet bałwankowi Olafowi w znalezieniu jego części ciała. Przeżyłem też ogromny szok, gdy w moich poszukiwaniach disneyowskiej lodowej królowej pomagał mi jej piankowy strażnik. Bez jego pomocy nie dałbym jednak rady temu olbrzymiemu wilczurowi.

W dalszej kolejności udałem się na Karaiby. Spodziewałem się tam powtórki z rozrywki. W Kingdom Hearts II na PS2 nawiązaliśmy współpracę z kapitanem Jackiem Sparrowem, ale miasteczko Port Royal składało się raptem z kilku ulic na krzyż. Dlatego niemal oniemiałem jak zobaczyłem, że tym razem Sora i spółka otrzymują pod swoją opiekę statek Leviathan, którym można pływac od wyspy do wyspy, w poszukiwaniu skarbów.

Aby dostać się do niektórych z nich trzeba nurkować pod wodą a Port Royal to tym razem ogromne miasteczko nabrzeżne z własnym portem i fortem. Wody karaibskie nie były jednak do końca bezpieczne, więc nieraz byłem zmuszony mierzyć się z flotyllami wrogo usposobionych statków. Przeżycie jeszcze raz epickiej końcówki z trzeciej części Piratów z Karaibów było niesamowite. Walka z Krakenem, aby uratować Czarną Perłę i finałowa walka z Davy Jones’em to coś, co zostanie w mojej pamięci jako jedna z najlepszych scen w całej trylogii Kingdom Hearts. Chyba pierwszy raz w życiu ucieszyłem się z faktu, że tak długo było trzeba czekać na kolejne przygody Sory, Donalda i Goofy’ego, bo konsole poprzedniej generacji nie potrafiłyby oddać rozmachu tych filmów.

Na koniec przygotowałem kilka ulubionych kawałków z gry, filmik ze wspomnianej wyżej tanecznej minigry oraz słynną scenę z Elsą w wersji z Kingdom Hearts III. To tyle z mojej strony. Życzę udanego weekendu, oczywiście nie tylko przy grach.

squaresofter
10 października 2019 - 22:19