Idziemy na wojnę - recenzja Kapitana Ameryki - eJay - 5 sierpnia 2011

Idziemy na wojnę - recenzja Kapitana Ameryki

Źródło propagandy i dzielny bohater. Odważny chuderlak, a następnie szarmancki mięśniak obity w kostium superbohatera. Ostatnia szansa Amerykanów na wygranie wojny, a przede wszystkim owoc tajnego eksperymentu. Kapitan Ameryka to jeden z najstarszych herosów komiksowych i ostatni wielki tytuł przed przyszłorocznymi Avengersami Jossa Whedona. Czy warto wybrać się do kina na dedykowany mu film? Jak najbardziej tak.

Dieta Kapitana Ameryki - przed

Uczciwie przyznam, że seans Kapitana Ameryki był jednym z przyjemniejszych w ostatnich tygodniach. Być może dlatego, iż nie miałem specjalnych oczekiwań, nie spinałem się i nie szargałem sobie nerwów przy oglądaniu kolejnych zwiastunów. Film jako odrębna całość broni się nieźle, choć kilka wad posiada i nie trzeba być wcale wprawnym obserwatorem, aby je dostrzec. Jako dopełnienie uniwersum Marvela wypada znacznie lepiej, ale to w dużej mierze zasługa kilku bohaterów drugoplanowych, których znajome nazwiska (Howard Stark) dodają nieco pieprzu.

Nie będę też ukrywał, że koncepcyjnie Keptejn jedzie na kliszach - to w zasadzie domena każdej adaptacji komiksu. Pomimo przewidywalnej fabuły film chłonie się jak niezłą przygodę, a przede wszystkim jako historię faceta, który z dnia na dzień staje się narodowym kultem i skarbem.

Design, scenografia i sceny akcji – zastrzeżeń nie mam. Kiedy bohater trzaska wrogów swoją tarczą z ekranu wylewa się niesamowita epa. Gdzieś tam w oczach bohaterów i bohaterek filmu odbijają się klimaty Poszukiwaczy zaginionej arki, ale o poziomie Indiany Jones'a nie ma mowy i wcale nie uważam tego za duży problem. Chociaż mało który blockbuster potrafił mnie ostatnio zadowolić, ten zrobił to bez problemu. Co najlepsze, przygody Ameryki kończą się bardzo dobrze i dla nieogarniętego w komiksach widza będzie to delikatny opad szczęki połączony z "WTF?!?" ;)

Dieta Kapitana Ameryki - po

Ubolewam trochę nad faktem, iż przeciwnikami Amerykanów w tym filmie nie są do końca naziści, a niemiecka organizacja terrorystyczna o nazwie Hydra kierowana przez Red Skulla. Ubolewam tym bardziej, iż w żadnej sekundzie nie pojawia się flaga ze swastyką. Zastępczy gest dla "pięciu piw" wypada przez to po prostu komicznie, a wszystkie sceny z centrum dowodzenia Hydry jawią mi się jako idealna konkurencja dla bazy Doktora Zło z Austina Powersa. Zawodzi również delikatnie czarny charakter, który pomimo swojej facjaty (doskonała charakteryzacja) nie budzi grozy. Dla porównania obóz Amerykanów to całkiem ciekawa drużyna złożona z naukowców, jenerałów, laski-agentki oraz Kapitana.

Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie podobał mi się, choć nie jest to w żadnym stopniu obraz przełomowy. To rzemieślnicza, solidna robota w oparciu o pokaźny budżet. Bez siary, maniany, wstydu, w ostatecznym rozrachunku lepsza od Thora ale gorsza od Iron Mana. No i tradycyjnie warto na filmie Marvela obejrzeć scenę po napisach końcowych. Rzekłem.

OCENA 6,5/10

eJay
5 sierpnia 2011 - 16:07