Gry też zasługują na drugą szansę - czort - 12 sierpnia 2012

Gry też zasługują na drugą szansę

Bez przeciągania I durnych wstępów. Ktoś powinien beknąć za porzucenie tych gier.


Freedom Fighters

Brzydkie obrazki, ale chcę Wam pokazać jak te gry wygladały naprawdę.

Co się stanie, gdy ludzie od Hitmana będą chcieli odpocząć od łysego? Sowieci najadą Stany Zjednoczone. Serio.

Właśnie tak zaczyna się Freedom Fighters. W tej wersji rzeczywistości II WŚ potoczyła się trochę inaczej, co doprowadziło do inwazji Ruskich na Nowy Jork. Gracze znajdują się w samym jej środku, jako były hydraulik, obecnie dowódca partyzantów i przecznica po przecznicy wypleniają czerwoną zarazę z Wielkiego Jabłka.

Freedom Fighters to ciekawa strzelanina z jednym z najlepszych systemów dowodzenia oddziałem, jakie widziałem w grach. Wszystko jest przejrzyste, proste, a kompani nie są debilami. Ponadto gra miała fajnie poprowadzone misje z masą zadań pobocznych, pomysłowo rozwiązane zarządzanie całym powstaniem i jego przebiegiem oraz genialną muzykę Jespera Kyda. Wady? Były. Kamera oraz fakt, że Freedom Fighters kończyła się w momencie, w którym zaczynała się rozkręcać. Był ogromny potencjał na sequel. Odwet w Moskwie? FAKJE!

Był, bo już raczej możemy o nim zapomnieć. IO Interactive nie może sobie pozwolić na ryzyko po tak sobie przyjętym nowym IP Kane & Lynch.

Advent Rising

To była taka sobie gra, ale miała naprawdę, powtarzam naprawdę dobrą fabułę. Maczał w niej palce Orson Scott Card, czyli szanowany autor książek sci-fi, autor między innymi „Gry Endera”. W parze z nią szedł scenariusz i dialogi. To zdecydowanie jedna z najlepiej napisanych gier tej generacji.

Niestety planowana na trylogię historia nie dostała szansy rozwinąć skrzydeł. Ramię w ramię z warstwą fabularną nie poszła cała reszta. Advent Rising była nudna, nieładna i schematyczna do bólu.

Ale i tak zasługiwała na kontynuacje. To mogła być space opera, której Mass Effect lizałby buty.

Szans na sequel nie ma żadnych. AR było pierwszą i ostatnią grą studia GlyphX, a wydawca Majesco cieńko przędzie i wydaje sam szrot.

Psychonauts

Próbowałem, ale nie da się zrobić takiej listy bez Psychonauts. Nie będę się za bardzo rozpisywał, bo wszyscy wiedzą o grze wszystko. Tim Schafer. Podróże w głąb umysłu w czsach, gdy Christopher Nolan myślał, że incepcja to przeciwieństwo antykoncepcji. Oczko w głowie recenzentów. Nikt nie poszedł do sklepu. Historia stara jak branża.

W świetle ostatniej rewolucji w sposobie finansowania gier, czyli kickstarterowej gorączki zapoczątkowanej przez samego Schafera istnieje duża szansa na kontynuację Psychonautów. Wszystko w rękach Tima i nas, ewentualnych inwestorów. Gdzieś tam pałętał się też Notch, ale go nie lubię.

Niech spada.

Second Sight

Z Second Sight wiąże się ciekawa historia. Ukazała się niemal w tym samym momencie, co bardzo podobna Psi-Ops:The Mindgate Conspiracy. Oba tytuły kręciły się wokół mocy psionicznych pozwalających bohaterom poruszać przedmioty siłą woli, wnikać w umysły przeciwników itp. Ot, tacy rycerze Jedi. Wbrew obiegowej opinii uważam, że Second Sight była z tej dwójki grą lepszą.

Głównym atutem jest świetna fabuła. Nie chcę zdradzać za wiele, ale zawiera jeden z moich ulubionych zwrotów akcji w grach. Zaraz gdzieś za tym z Bioshocka.

Ale fabuła to nie wszystko. Fajne moce, ciekawe poziomy, doskonale poprowadzony rozwój bohatera, przyjemne sterowanie, dobra oprawa. To była naprawdę świetna gra.

Odpowiedzialne za grę Free Radical Design praktycznie zniknęło z mapy deweloperów, ale niedawno do życia przywrócił je Crytek. Mówi się o powrocie do dorobku studia, ale w pierwszym szeregu wymienia się inne dzieło ekipy - serie Time Splitters. Jeśli jakieś IP FRD ma szansę powrotu zza grobu to są to właśnie „Rozszczepiacze Czasu” , a nie „Drugi Wzrok” (uwielbiam tłumaczyć tytuły gier). Nie powiem, że szkoda, bo uwielbiam TS, ale cóż…zagrałbym też w SS 2.

Eternal Darkness: Sanity’s Requiem

Zapomnijcie o Slender, Amnesii czy tym łażeniu po schodach? Najstraszniejsza gra ukazała się 10 lat temu na Gamecubie. Tej konsoli dla dzieci.

Fabuła Eternal Darkness ma sporo Lovecraftowskich naleciałości i kręci się wokół „Tomidła Wiecznego Mroku” ukrytego gdzieś w ponurej willi. Nie brzmi oryginalnie? Robi się lepiej. Część gry w chałupie toczy się w czasach współczesnych i sterujemy dziołchą imieniem Alexandra. Olka znajduje kolejne tomy księgi, odblokowując tym samym kolejne epizody, w których gramy, jako masa innych bohaterów Zwiedzamy dzięki temu kawał świata i historii. Wśród grywalnych postaci znajdują się między innymi rzymski Centurion, reporter w czasach ierwszej Wojny Światowej, gaszący pożary w Zatoce Perskiej strażak czy piętnastowieczny Franciszkanin. Brzmi ciekawie, hm?

A to wcale nie najlepszy motyw ED. Wyobraź sobie taką sytuację: zabiłeś pokrakę i przeładowujesz broń, a bohater strzela sobie w łeb. Albo inaczej: wchodzisz do nowego pomieszczenia a Twój bohater zaczyna chodzić po suficie, albo gaśnie telewizor, albo nagle nie ma głosu, albo nagle sterowanie zostaje odwrócone, albo gra poinformuje, że właśnie usunęła Twojego sejwa.

To wszystko genialny patent nazwany sanity meter (dosłownie patent, Nintendo zaklepało do niego prawa), czyli wskaźniczek w rogu ekranu pokazujący kondycję psychiczną bohatera. Wyczerpuje go głównie pokazywanie się wrogom, ale jest kilka sposobów na podreperowanie paska. Gdy spadnie do zera zaczynają się dziać naprawdę dziwne rzeczy.

Ta gra namiesza  Ci w głowie!

Eternal Darkness zebrała dobre oceny i wygrała od cholery nagród, ale się nie sprzedała. Głównie dlatego, że Gamecube’a kupiło pięć osób, z czego trzy to rodzina Miyamoto.

Ostatnimi czasy pojawiły się plotki, jakoby seria Eternal Darkness mogła powrócić na Wii U. Twórcy z Silicon Knights na pewno wymyśliliby fajne patenty na zrezanie nam mózgów przy pomocy tabletopada. Trzymam kciuki, ale powątpiewam w ED 2.

Ciekawostka: to pierwsza gra wydana przez Nintendo sklasyfikowana przez ESRB jako M, czyli dla graczy powyżej 17 roku życia.

Oczy Cię nie mylą, nie wspomniałem o Beyond Good & Evil. Kocham tę grę, ale sequel ponoć wciąż powstaje, więc nie łapie się do zestawienia. Poza tym, mimo całej mojej miłości i chęci powrotu do świata Jade i Pey’ja, podświadomie nie chcę tej kontynuacji. Wiem, że ją spierniczą.

Dziś skupiłem się na tytułach z poprzedniej generacji, gdyż jest mi ona szczególnie bliska. Nie wyczerpałem jednak tematu. W trakcie pisania wpadło mi do głowy jeszcze kilka godnych uwagi tytułów. Szykuje się zatem sequel artykułu o sequelach.

Stay Tuned.

I nie zapomnijcie napisać o swoich ukochanych grach porzuconych przez wyrodnych twórców. 

czort
12 sierpnia 2012 - 22:21