Closer - wygrzebane wspomnienia z pierwszego koncertu NIN - Klaudyna - 13 września 2012

Closer - wygrzebane wspomnienia z pierwszego koncertu NIN

Jesień tuż, tuż. Idzie ochłodzenie, kasztany lecą z drzew, pada deszcz i człowiekowi robi się tak jakoś dziwnie. Na tyle dziwnie, że zaczyna cofać się pamięcią do wydarzeń zakurzonych. Trent Reznor, bardzo zdolny facet, zaserwował nam ostatnimi czasy muzykę filmową do Social Network oraz Dziewczyny z tatuażem. Ponoć w tym roku ma się pojawić album How To Destroy Angels, na co niespecjalnie czekam. W tym roku za to na pewno pojawi się temat do Black Ops II – chętnie posłucham, choć sama gra mnie niespecjalnie bierze. Zaś rok 2013 Reznor ma poświecić na pisanie nowego materiału Nine Inch Nails. Nie pozostaje nic innego, jak czekać. A to czekanie można sobie urozmaicić wydobywaniem wspaniałych wspomnień, związanych z muzyką tego pana. Moje pochodzi sprzed pięciu lat. Poniższy tekst został wygrzebany z prawie szuflady (folderu) i jest słowną ilustracją do zdjęć z mego pierwszego koncertu Nine Inch Nails. Fantastycznych doznań nie zniweczyły katar, gruźliczy kaszel i temperatura, które towarzyszyły mi tamtej nocy. Powspominamy? Dołączam zdjęcia i filmik z własnego zbioru ;)

Koncerty mają to do siebie, że trzeba na nie czekać. Najpierw spędzasz tysiące godzin w Internecie, poszukując informacji kiedy, gdzie i za ile. Miesiącami wypatrujesz wiadomości, że osobnicy, którzy ci towarzyszą w różnych momentach twego życia, będą występowali gdzieś blisko… najlepiej tuż za rogiem. Potem nadchodzi chwila, kiedy będziesz dzielnie dzierżył bilet na koncert. Następnie pojawia się kwestia przeczekania kilku miesięcy, bo przecież bilet kupujesz dużo wcześniej, aby nie zabrakło dla ciebie! Aż nadchodzi ten upragniony dzień, ten jedyny, ten najwspanialszy. Jednak koncerty zazwyczaj  są wieczorem, ale ty już od samego rana czujesz „to coś” w żołądku. Ostatnie godziny czekania są najgorsze - ciągną się w nieskończoność…

12.08.2007, Bratysława. Ostatnie godziny przed punktem zero… chciałoby się nawet rzec – przed Year Zero. Bratysławę wypełniają turyści, mieszkańcy, a także ludzie, z którymi czujesz nić porozumienia. W całym mieście widać osoby, przyozdobione tu i ówdzie logiem Nine Inch Nails. Idziemy, on i ja, ulicami Bratysławy po raz setny – depczemy Czasowi po piętach, poganiamy. Your time is tick-tick-ticking away! Gdzieś w ogródku siedzi kilku chłopaczków, przykuwa ich logo, które on ma na koszulce. Jeden z nich uśmiecha się szeroko i rzuca w naszym kierunku – If there is a hell I’ll see you there! Trudno powiedzieć skąd ci ludzie przybyli - Słowacy? Czesi? Polacy? A może ktoś z zupełnie innego zakątka świata? Ale… czy to istotne? MY jesteśmy tu dla NICH, ONI są dla NAS.

Are you brave enough to see?

Zaczyna się. Pierwszy utwór równa się kompletnemu oszołomieniu. To się dzieje naprawdę! JA tu jestem!!! I am trying to see, I am trying to believe. Ale po kilku minutach już wyraźnie widzę (po prostu stoję bliżej). Wierzę również w to, co widzę. Ba! Nawet zaczynam czuć. Bas powoduje, że zaczynam odczuwać obecność każdego włoska na moim ciele – wszystko drży. I tak niemiłosiernie smutno się robi, kiedy nachodzi myśl – this is the beginning of the end, bo przecież kiedyś ten cały performance się skończy.

23 utwory, prawie dwie godziny muzyki, śpiewania, żwawego podskakiwania oraz prawdziwej rozkoszy. Poza tym świetne światełka, które tylko potęgowały falę pozytywnych uczuć. Liczę się z faktem, że nie jestem w stanie przenieść tej atmosfery oraz całego mojego zaangażowania w sprawę. Pomyślcie sobie jednak, że to Wasz ulubiony artysta, a wszystko stanie się jasne… my whole existence is flawed, you get me closer to God.

PS Wiem, że to wspomnienie wydaje się nieco krótkie. Ledwo się zaczyna, a już się kończy, lecz dokładnie tak samo jest z koncertami – kończą się zdecydowanie za szybko.

Klaudyna
13 września 2012 - 20:36