Wiecznie żywy całkiem zabawny bardzo sympatyczny - fsm - 2 marca 2013

Wiecznie żywy, całkiem zabawny, bardzo sympatyczny

Poznajcie R. To młody chłopak, nie do końca zadowolony ze swojej obecnej sytuacji, wnikliwie obserwujący otoczenie i zachowania ludzi. A jest co obserwować - kilka lat temu świat opanował wirus ożywiający zmarłych, którzy teraz snują się po zniszczonych metropoliach celem zjedzenia czyjegoś mózgu. Wielu bezmyślnie stara się wypełnić obowiązki, które mieli za życia, ale dobrze wiecie, jakie są zombiaki - blade, powolne i jęczące. R. to wszystko widzi i doskonale rozumie, co się dzieje. W końcu też jest żywym trupem.

Wiecznie żywy, wiecznie potargany, wiecznie patrzący

Wiecznie żywy to jednak więcej, niż film o snującym się po okolicy młodym zombie. To tak naprawdę komedia romantyczna w nietypowym ubranku (i adaptacja książki Ciepłe ciała, która teraz została wydana na nowo, ale ze zmienionym tytułem). Świat padł na kolana przed epidemią zombifikacji, ostatni żywi ludzie schronili się więc za wielkim murem i starają się pomału odbudowywać cywilizację, jednak istotną częścią codzienności są wypady do opanowanych przez trupy terytoriów, by zdobyć resztki wszystkiego, co warte jest zdobycia. Los chciał, że ekipa młodych poszukiwaczy (wśród nich Julie, córka twardego pana pułkownika, którzy rządzi osadą i Perry, jej chłopak) weszła do apteki, obok której przechodziła wyczulona na ludzki zapach wataha zombie (w jej składzie R. i jego dobry kumpel M.). Bum, trach, dramat, śmierć i TO COŚ. R. ujrzał Julie, R. zapragnął ochronić ją przed kompanami, ale R. zjadł również mózg jej chłopaka, przejmując tym samym jego uczucia i wspomnienia. Tak oto rozpoczyna się niezwykła miłosna historia, która w dużej mierze nawiązuje do pewnego klasycznego utworu literackiego (nie jest to żadna tajemnica, ale nie będę pisał o co chodzi - sami sobie sprawdźcie :P).

Kulawe początki uczucia

Autorem Wiecznie żywego jest Jonathan Levine, facet, który w 2011 roku zabłysnął rewelacyjnym filmem Pół na pół (50/50). Tam połączył kumpelską, bardzo zabawną historię ze śmiertelnie poważnym tematem raka, który zjada organizm młodego mężczyzny. Wiecznie żywy to z kolei miks zabawnego, lekkiego filmu o miłości i lekko horrorzastej opowieści o trupach. Miks bardzo interesujący i sprawiający radość, choć nie bez wad. Nastawcie się przede wszystkim na przewidywalność. Mimo bardzo nietypowego punktu wyjścia, Wiecznie żywy w dużej mierze podąża ścieżkami utartymi przez setki filmów o zakazanym uczuciu. Na szczęście w momentach, gdy zaczyna być nudno, z pomocą przychodzi wewnętrzna narracja w wykonaniu głównego bohatera (który w głowie jest szalenie dowcipny, podczas gdy na zewnątrz wydostają się jedynie pomruki i z trudem wypowiadane proste zdania) ewentualnie przypomnienie sobie, że to film o zombiaku, który zakochał się w dziewczynie. I to wystarczy.

-Mmmmm... - Ueeech....

Wiecznie żywy generalnie jest dosyć powolnym i ospałym filmem (aż do finału), ale sprawia bardzo sympatyczne wrażenie. Postacie trupów nakreślone są solidnie (w zasadzie mówmy tu o dwóch głównych trupach, bo reszta to bezbarwne tło), Julie jest wystarczająco "uroczo dziwna", by rozważyć kandydaturę zombie-chłopaka, jej tata to klasyczny twardogłowy dowódca, jest też najlepsza koleżanka i dodatkowe zagrożenie w postaci Szkieletorów, czyli formy, jaką przyjmują zombie, gdy zbyt długo snują się po świecie. I to wystarcza. Jest naprawdę ok. W kilku miejscach wybuchnąłem głośnym śmiechem, gdzie indziej po cichu kibicowałem rodzącej się miłości... Poza wyjściowym pomysłem nie ma tu niczego tak naprawdę nowego, ale wszystko zostało podane w przekonującej, estetycznej (brak efektów gore i okrutnych rozbryzgów krwi... obraz Levine'a jest grzeczny) i satysfakcjonującej formie. Dobry film na nietypową randkę. Żona się ze mną zgadza :)

fsm
2 marca 2013 - 20:14