Stone Sour - House of Gold & Bones (Part 2) - fsm - 10 kwietnia 2013

Stone Sour - House of Gold & Bones (Part 2)

Wszechstronnie utalentowany facet o potężnym głosisku, które zapewnia melodyjny śpiew i piekielny ryk. Zdolni muzycy, którzy nie oszczędzają instrumentów. Ponad 2 dekady obecności na rynku. Każda płyta lepsza od poprzedniej. No i w końcu - podwójny koncept album. Macie to? Łapiecie? Po bardzo udanej części pierwszej dwupłytowego House of Gold & Bones nadszedł czas na równie udaną (albo i lepszą) część drugą. Stone Sour świeci mocnym blaskiem, upewnij się, że go nie przegapisz, dzielny czytelniku i słuchaczu.

W muzyce dla mnie zawsze najważniejsza jest... muzyka. Tak, zaskakujące, wiem. Ale przecież wielu najpierw ocenia wokalist(k)ę, inni równie dużą wagę przywiązują do tekstów czy światopoglądu artysty (cieniasy). Czasami jednak zdarza się, że towarzysząca albumowi otoczka jest niemal tak samo atrakcyjna, jak melodie, refreny i zaśpiewy. House of Gold & Bones to kompletna paczka - podwójny album, ciekawa historia pióra Coreya Taylora, czteroczęściowy komiks wydawany przez Dark Horse, a w przyszłości podobno także film. Ambitne, i co ważniejsze, udane przedsięwzięcie.

Najpierw muzyka: House of Gold & Bones: Part 2 idzie ścieżką wytyczoną przez poprzednika i nie ma tu miejsca na stylistyczne wolty. No ale skoro mamy do czynienia z bezpośrednim sequelem, to nie może być mowy o eksperymentach. Czyli: obie części HoGaB są jak dwa "zielone" Matriksy - długaśna opowieść zatrzymana w połowie na kilka miesięcy (choć porównanie może nie jest najszczęśliwsze, bo dzieło Coreya Taylora i kolegów pozostawia po sobie dużo pozytywniejsze wrażenie, niż kontynuacje najlepszego filmu Wachowskich). Więc znowu mamy do czynienia z mieszanką niemalże Slipknotowych hałasów i ryków, klasycznych hardrockowych kompozycji i sporej dawki spokojnych melodii, choć w ogólnym rozrachunku Part 2 sprawia wrażenie najgłośniejszej płyty w dorobku Stone Sour.

Już na samym starcie dostajemy jedną z najlepszych kompozycji sygnowanych logo SS w ogóle - Red City to taka kompilacja wszystkiego, za co publika lubi ten zespół. Spokojny początek, tylko wokal i pianinko, potem dochodzi soczysty bas i reszta rockowej machiny, by po niecałych 3 minutach eksplodować słuchaczowi prosto w dziób, zrywając skórę z twarzy. Moc! Dalszy ciąg jest równie ciekawy, choć nie aż tak dobry, jak można oczekiwać po tak efektownym otwarciu (w przeciwnym razie już teraz zawyrokowałbym podium z prestiżowym plebiscycie "moja płyta roku 2013" :P). Part 2 proponuje kilka naprawdę zacnych i mocnych utworów (Black John, Gravesend i zamykający całość utwór tytułowy), znajdzie się też miejsce na obowiązkową power-balladę pod koniec (The Conflagration) i masę mniej lub bardziej klasycznych dla Stone Sour piosenek, gdzie ciężkie gitary idą w parze z melodyjnymi zwrotkami (Stalemate, singlowy Do Me a Favor, czy najbezpieczniejszy, najgładszy i najbardziej radiowy kawałek na płycie - The Uncanny Valley). Strasznie fajne są smaczki, które panowie umieścili pod koniec płyty - muzyczne odwołania do numerów z Part 1. W singlu słyszymy echo Rumor of Skin, The Conflagration przywołuje The Travelers, zaś The House of Gold & Bones zaczyna się upiornym chórem wykrzykującym "RU486?", a w refrenie pojawia się piękna narracyjna klamra - wraca melodia z Absolute Zero, drugiego utworu z pierwszej części albumu. Dobry, efektowny finał opowieści.

A o co chodzi w historii, którą opowiada pan autor? W jedynce poznaliśmy człowieka, bohatera, totalne zero. Młodego gościa z bagażem doświadczeń stojącego na rozdrożu życiowych ścieżek. Gdzieś obok stoi Allen - mroczny duch, zły bliźniak protagonisty, który z jednej strony chce mu pomóc, a z drugiej wyraźnie nie można mu ufać. Do tego dochodzi czarny charakter w postaci Black Johna (to jemu zadedykowany jest jeden z mocniejszych numerów na Part 2), któremu towarzyszy tłum bezmózgich zombie-sługusów zwany The Numbers. Bohater ucieka, walczy, szuka sensu życia, a celem jego wędrówki jest tytułowy dom ze złota i kości. Z tekstów można wywnioskować, że nasz Zero w końcu daje sobie radę z przeciwnościami losu i mimo porażek które odniósł (i bez wątpienia odniesie w przyszłości) chce sam sterować swoim życiem. Słusznie :) Lepszy obraz sytuacji będą mieli wszyscy ci, którzy nabędą pierwszy (z czterech) tom komiksu opowiadającego historię przedstawioną na płytach - premiera za tydzień - lub przeczytają całkiem niezłe krótkie opowiadanie dołączone do obydwu części albumu.

W telegraficznym skrócie - Stone Sour jest w tym momencie w najlepszej możliwej formie. Po 3 coraz lepszych płytach dobrnęli do swego magnum opus. House of Gold & Bones: Part 2 to rzecz przynajmniej na poziomie bardzo udanej Part 1 i jazda obowiązkowa dla fanów zespołu. Choć oczywiście wszyscy inni miłośnicy gitarowego hałasu made in USA też powinni sięgnąć po ten album (szczególnie że nadal można go posłuchać w całości na oficjalnej stronie zespołu). Oto doskonały przykład pozytywnego rozwoju grupy pod każdym możliwym względem.

\m/

Na koniec sympatyczny "myk" związany z fizycznymi wydaniami House of Gold & Bones - dwa pudełka składają się w domek. Fajne? Fajne. Może niepotrzebne, ale na pewno fajne. Zobaczcie sami.

fsm
10 kwietnia 2013 - 12:40