Recenzja filmu Carrie - nowe spojrzenie na powieść Stephena Kinga - fsm - 23 października 2013

Recenzja filmu Carrie - nowe spojrzenie na powieść Stephena Kinga

Jako wielki miłośnik kinowej rozróby i prozy Stephena Kinga, od ładnych kilku miesięcy wiedziałem, że obejrzę nową ekranizację Carrie. Muszę być niesamowitym prorokiem, bo dokładnie tak się stało. Wczoraj. Zanim jednak zabiorę się za ocenę filmu autorstwa Kimberly Peirce, muszę wyraźnie zaznaczyć dwie rzeczy - książkę czytałem, ale nie widziałem (uznanej za rewelacyjną) filmowej wersji tej opowieści, którą w 1976 roku zaproponował Brian De Palma. Z tego też powodu nową Carrie oceniam z perspektywy czytelnika i kinożercy, a nie konesera kultowych klasyków.

"Krwawy sport" forever!

Krótko: Carrie AD 2013 to film lepszy, niż się spodziewałem. Solidne hollywoodzkie patrzydło, które jednak nie wybija się ponad "średnizm". Dłużej będzie w rozwinięciu, ale uwaga - będą spoilery (choć wydaje mi się, że mało kto nie zna napisanej niemal 40 lat temu historii, nawet jeśli książki i filmu nie tknął).

Dla obowiązku przypomnę w czym rzecz: w niewielkim miasteczku Chamberlain żyje sobie ekstremalnie religijna Margaret White i jej nastoletnia córka Carrie. Rodzina White'ów postrzegana jest jako dziwna (to niedopowiedzenie, ale co tam), a Carrie nie ma łatwego życia w szkole - jest wyśmiewana, poniżana i z nikim się nie koleguje. Tak się jednak składa, że dziewczyna posiada moc telekinezy, która aktywuje się po otrzymaniu pierwszego okresu. Mając na uwadze, że zbliża się bal z okazji końca roku szkolnego, Carrie zaczyna coraz lepiej kontrolować swoją zdolność, a szyderstwa nie ustają, trzeba spodziewać się jednego - solidnej rozpierduchy i wypaczonej wersji sprawiedliwości, która dosięgnie wszystkich złych (i nie tylko).

Film wiernie i dzielnie podąża ścieżką wytyczoną przez Kinga, wprowadzając tu i ówdzie małe zmiany. Rzecz dzieje się współcześnie, więc w gnębieniu Carrie mają swój udział telefony komórkowe i wrzucane do sieci filmiki, dołożono także kilka efektownych sekwencji (i jednocześnie utemperowano mordercze zapędy bohaterki pod koniec - wielka szkoda) i w zasadzie zupełnie zrezygnowano z tych sądowo-komisyjnych publicystycznych wstawek, które w ciekawy sposób urozmaicały narrację u Kinga. Poza tymi elementami (i przesunięciem jednej sceny z początku książki na koniec), wszystko dzieje się tak, że nikt być zaskoczony nie powinien.

Więzy krwi forever?

Twórczynią nowej wersji jest reżyserka nagradzanego Nie czas na łzy (Boys Don't Cry), za rolę w którym Hillary Swank dostała Oscara. Kimberly Peirce miała być odpowiedzialna za kobiece spojrzenie na klasyczną opowieść grozy (choć szczerze mówiąc, Carrie nie jest horrorem - to nadprzyrodzona obyczajówka ze spora ilością trupów na koniec), ale niestety zabrakło jej filmowego czuja i wyraźnie widać, że film w żadnym momencie nie realizuje drzemiącego w nim potencjału. Wszystko jest tylko poprawne, miejscami wymuszone i "na siłę", ale zmuszę przyznać, że darzają się też przebłyski bardzo solidnego rozrywkowego kina.

Co mi się podobało? Kilka świetnych, bardzo "horrorowych" ujęć na postać Julianne Moore, solidne efekty masakry, nadająca nieco klimatu muzyka Marco Beltramiego, bardzo starająca się Chloe Grace Moretz (rośnie nam gwiazda), dobrze wstawione tu i ówdzie lekkie komediowe smaczki, zachowany duch książki.

Wingardium leviosaaaa!

Co mi się nie podobało? Zmarnowany potencjał! Postać matki była za mało szalona i nawiedzona (w trakcie lektury wyobrażałem sobie religijną wersję siostry Ratched z Lotu nad kukułczym gniazdem) - każda scena, gdzie było widać obłęd, była wyrównywana momentem, gdy bardzo kocha córkę. Finałowe pandemonium też prosiło się o więcej pazurów i demolki. W książce z ziemią zostało zrównane pół miasteczka, a tu ucierpiały zaledwie szkoła, ulica, stacja benzynowa i rodzinny dom White'ów. Z racji braku wewnętrznych głosów bohaterów, ucierpiała także głębia historii - Carrie nie jest aż tak dwuznaczna, jak u Kinga, a śmierć tej czy tamtej postaci pod koniec raczej mało mnie obchodziła. No i zupełnie słabe było ostatnie 5 sekund. Tanie efekciarstwo.

Mam wrażenie, że nowa Carrie w jakimś tam stopniu spodoba się tylko tym, którzy znają książkowy oryginał, bo będa w stanie dopowiedzieć sobie to, czego w filmie nie ma. Cała reszta obejrzy poprawnie zrobione, rozrywkowe kino, po czym wyjdzie z kina i zapomni. Ale jeśli dzięki temu zechce przeczytać pierwowzór, to w sumie fajnie. Wyobrażam sobie też, że miłośnicy wychwalanego filmu De Palmy będą bez wyjątku zawiedzeni.

Na pożegnanie - zacny teaser sprzed roku, który dał mi nadzieję na coś wartego przynajmniej 7/10. Tymczasem daję 5 z plusem.

fsm
23 października 2013 - 16:28