Moje trzy miesiące z czytnikiem Kindle - Joorg - 8 grudnia 2013

Moje trzy miesiące z czytnikiem Kindle

Dokładnie trzy miesiące temu odebrałem paczkę z Amazonu, w której znajdował się mój Kindle, czyli przenośne urządzenie do czytania książek w formie elektronicznej. Myślę, że po przeczytaniu kilkunastu książek w nietradycyjny sposób nadszedł czas na spisanie moich wrażeń. Czy warto było wydawać pieniądze na ten sprzęt? Czy może lepiej wrócić do papierowych lektur?

Przyznam się, że na zakup namówił mnie artykuł napisany przez przyjaciela na serwisie Oldweek.eu. Początkowo byłem bardzo sceptycznie nastawiony do nietradycyjnych form książkowych, przecież nie da się zastąpić choćby prostego kartkowania, czy zapachu nowej książki. Mimo wszystko spisane wrażenia kumpla przekonały mnie do wypróbowania tego niepozornego urządzenia od Amazonu. Udałem się na stronę sklepu, złożyłem zamówienie w piątkowy wieczór, a w poniedziałkowe popołudnie paczka już leżała na moim biurku.

Uradowany szybkością dostarczonego zamówienia, szybko zabrałem się za rozpakowywanie. Kindle opakowany był w ładne, czarne pudełko, które postanowiłem sobie zachować na półce. W środku, oprócz czytnika, znalazła się instrukcja i kabel USB. Po podłączeniu go do komputera możemy doładować baterię Kindle oraz przesyłać książki. Jedyny minus to brak jakiegokolwiek etui do naszego urządzenia. Prawdę mówiąc spodziewałem się chociaż jakiejś prostej skarpety, która chronić będzie Kindle przed zarysowaniem po wrzuceniu go do torby, ale tutaj się zawiodłem. Przez pierwsze kilka dni nosiłem go w staroświeckim piórniku, który znalazłem gdzieś na strychu, ale po jakimś czasie zamówiłem sobie solidny futerał, oczywiście na Amazonie. Zapłaciłem za niego zaledwie 10 euro i nie dość, że funkcjonuje bezbłędnie, to jeszcze bardzo dobrze wygląda.

Kindle, którego nabyłem, to odnowiona wersja czytnika wydana we wrześniu 2012 roku. Za urządzenie zapłaciłem 69 euro (teraz kosztuje 59 euro) i nie patrzyłem nawet na nowe modele. W ciągu ostatnich miesięcy ukazały się dwie nowe wersje, Kindle Paperwhite Wi-Fi oraz Kindle Paperwhite 3G, które dodatkowo mają podświetlany wyświetlacz i lepszą baterię. Mój Kindle posiada wyświetlacz 6", który nie odbija światła dzięki czemu można czytać nawet na słońcu, Wi-Fi umożliwiające zakup książek z każdego miejsca gdzie dostępny jest internet, 1,2 GB wbudowanej pamięci i baterię, która może pociągnąć nawet miesiąc! Od momentu zakupu ładowałem Kindle zaledwie trzy razy, a używam go naprawdę bardzo często. Możliwe, że dla wielu minusem będzie brak ekranu dotykowego, a całość obsługuje się za pomocą kilu przycisków. Osobiście na to nie narzekam, bardziej denerwuje mnie to, że każdy kto bierze mojego Kindla do łapy, pierwsze co robi to maca ekranik paluchami. "Nie, to tak nie działa!"

Po pierwszym włączeniu czytnika musimy przejść przez szybką konfigurację sprzętu, a jeśli chcemy, możemy przypisać go do naszego konta na Amazonie by jeszcze szybciej i łatwiej zaopatrywać się w nowe książki. W bibliotece sklepowe znajdziemy też sporą kolekcję darmowych e-booków, które można pobrać dosłownie po dwóch kliknięciach. Producenci dodali do rządzenia tylko słowniki, więc o książki od tej pory musimy zadbać sami. Już przed dostarczeniem paczki przygotowałem sobie trochę wirtualnych lektur, które od razu załadowałem na Kindle. Pomógł mi w tym darmowy program o nazwie "Calibre", który wszystko robi automatycznie. Po kilku kliknięciach mogłem zrobić konwersję e-booków do odpowiedniego formatu (z plikami PDF Kindle radzi sobie średnio i lepiej działa na plikach MOBI) po czym przesłałem je na urządzenie. Program elegancko je posegregował na wbudowanym dysku, więc zostało mi najważniejsze: sprawdzenie jak niepozorny sprzęt obsługuje wirtualne książki.

Włączyłem Kindle, wybrałem pierwszy tytuł i zacząłem pierwsze testy. Całość prezentuje się jak prawdziwa kartka książki za małą szybką. Nie ma tu co wydziwiać, czyta się to jak normalną książkę. Nic nie razi po oczach i wszystko wyświetla się bez problemów. By przejść do następnej strony wystarczy nacisnąć guzik na prawym lub lewym brzegu urządzenia. W opcjach możemy dodatkowo powiększyć rozmiar tekstu, dodać zakładkę lub zamieścić notatkę. Urządzenie samo zapamiętuje ostatnio otwarte strony, wystarczy włączyć i od razu możemy wrócić do czytania, po czym zamknąć bez żadnego zapisywania. Co więcej, można zapomnieć o liczeniu stron - Kindle (jeśli nie używamy pliku PDF) sam pokazuje nam ile procent książki już przeczytaliśmy, jest to bardziej przyjazne niż ciągłe liczenie kartek. Werdykt: czytanie na Kindle to czysta przyjemność.

Oczywiście jest kilka minusów: coraz rzadziej kupuję tradycyjne książki, przez co moja prawdziwa domowa biblioteka przestała się powiększać. Na pewno brakuje mi trochę kartkowania i... wąchania książek. Kto nie kocha zapachu nowo kupionej lektury? Mimo dużej liczby minusów plusy są ogromne. Jako, że bardzo dużo czytam w podróży nie muszę już ciągać ze sobą po torbach ogromnych tomiszczy. Tytuł ma prawie tysiąc stron? Co z tego, skoro urządzenie waży 200 gram. Wszystkie książki jakie mi są potrzebne mogę znaleźć w internecie a po kupieniu kilkunastu e-booków, które kosztują zawsze kilka euro mniej od wersji tradycyjnych, zwracają nam się pieniądze za samego Kindle. Wielkim plusem są również wbudowane słowniki. Czytam bardzo dużo powieści w językach obcych (angielski, włoski) i gdy mam trudność ze zrozumieniem jakiegoś słowa, wystarczy, że najadę na nie kursorem, a jego definicja zostanie wyświetlona na dole lub górze ekranu. Coś wspaniałego.

Oczywiście wielu powie, że nic nigdy nie zastąpi tradycyjnych książek, które są najlepsze na świecie. Zanim jednak zaczniecie rzucać takimi komentarzami, radzę najpierw zapoznać się z czytnikiem. Fakty mówią same za siebie i ciężko jest im cokolwiek zarzucić, a zazwyczaj minusami są po prostu nasze przyzwyczajenia. Sam co jakiś czas lubię sobie wrócić do tradycyjnej książki, zazwyczaj w domu, ale obecnie nie wyobrażam sobie nie mieć Kindle w podróży. Jest to moja najlepsza inwestycja tego roku, którą polecam wszystkim miłośnikom książek.

Zapraszam do śledzenia mojego profilu na Facebooku. Ostatnio coraz częściej wrzucam tam krótkie przemyślenia na różne, aktualne tematy i chętnie poznam Wasze opinie.

Joorg
8 grudnia 2013 - 17:51