A to Revolution to w sumie dobry serial jest... - fsm - 6 kwietnia 2014

A to Revolution to w sumie dobry serial jest...

Nie spodziewałem się tego, ale siadło mi to Revolution. Żre, jak to mówią. Robi robotę. Gdy serial debiutował jesienią 2012 roku, miałem go w głębokim poważaniu. Obejrzałem sobie zwiastun, skwitowałem go krótkim "ok" i na tym się skończyło. Tymczasem niedawno skończył się dla mnie pierwszy sezon tej historii i muszę przyznać, że z odcinka na odcinek całość robiła się coraz ciekawsza i bardziej wciągająca, a przy tym wydaje się nie powtarzać niektórych grzeszków znanych z takiego np. Lost.

O co chodzi?

Rzecz dzieje się w niedalekiej przyszłości, kiedy na całej kuli Ziemskiej od 15 lat nie ma elektryczności w wyniku pewnego "czegoś". Świat wygląda więc, jak pozbawiona zombiaków wersja tego, co niektórzy znają z The Last of Us. Opustoszałe budynki, walka o przetrwanie, milicja kontrolująca tereny podzielone po upadku USA, przywrócone do łask technologie z czasów Dzikiego Zachodu i tak dalej. Ale oczywiście w tym przymusowo zacofanym świecie musi istnieć tajemnica - "czarodziejskie" medaliony przywracające zasilanie na małym obszarze i pozostałości wojskowej sieci komputerowej, dzięki którym pani na końcu pierwszego odcinka jest w stanie rozmawiać z kimś za pomocą starego komputera (z obowiązkowym ekranem CRT i zielonymi literami DOS-owego interface'u).

Osią fabuły są perypetie rodziny Mathesonów mających z prądem (jego zniknięciem i potencjalnym pojawieniem się) dużo wspólnego oraz ich walką z generałem Monroe, który przewodzi swoją własną republiką znajdującą się na wschodnim wybrzeżu kontynentu. W skrócie: w prądzie siła, a generał wie, że Mathesonowie wiedzą, generał ich chce, oni nie chcą być chciani, trzeba więc się tułać, gonić, spiskować, skradać, walczyć... Dzieje się! A to zaledwie początek początku.

Generał Monroe jest zły. Ale też nie jest. Serio.

Dlaczego jest git?

Twórcą Revolution jest Eric Kripke, facet odpowiedzialny za serial Supernatural. A Supernatural jest świetnym przykładem doskonale naszkicowanej historii bez zbędnych dłużyzn i kombinacji... do końca piątego sezonu. Bo potem to różnie z tym bywa. A Kripke miał plan właśnie na 5 sezonów i go zrealizował na piątkę z plusem (i w koronie), po czym opuścił fotel głównodowodzącego by gonić za innymi pomysłami. Jeśli więc Revolution, które już w pierwszym sezonie jawi się jako fajna i przemyślana wizja, nie zostanie rozciągnięte na zbyt wiele odcinków, będzie naprawdę dobrze.

20 rozdziałów składających się na pierwszy telewizyjny tom Revolution to sprawne wykorzystanie mechaniki flashbacków, które dodają głębi ciekawie zarysowanym postaciom oraz satysfakcjonujące udzielanie odpowiedzi na powstałe kilka(naście) epizodów wcześniej pytania. Dlaczego zniknął prąd i kto jest za to odpowiedzialny? Dowiadujemy się. Motywy osób odpowiedzialnych? W zasadzie tak. Jasno zarysowany plan? Jest. Względnie rozsądny ciąg przyczynowo-skutkowy? A jak! (Choć nie zawsze, ale o tym poniżej).

Produkcja standardowej amunicji jest niemożliwa, więc dużo walki załatwia się za pomocą ostrzy. I dobrze.

Podobają mi się postacie - każda z rozbudowaną przeszłością, żadna nie jest jednoznacznie dobra lub zła i na dodatek brakuje tu bohaterów wyjątkowo irytujących, co często ma miejsce w innych serialach (odczucie maksymalnie subiektywne, ale cóż... tak to z opiniami bywa). Podoba mi się świat przedstawiony. Podoba mi się takie przymusowe futuro-retro (choć jest tu dużo więcej retro niż futuro). Dobrze działa też dynamika serialowego anty-duetu Billy Burke - David Lyons (świetnie rozwinięta w drugim sezonie). Czyli raz jeszcze: Podoba. Mi. Się.

Do poprawki

Detale - np. czy w przyszłości, nawet takiej bez prądu i z wojennym zagrożeniem, wszyscy muszą (niemal) ciągle nosić brudne szmaty? A mimo to ciągle mają śliczne zęby? (I KIEDY CÓRECZKA CZESZE TE SWOJE DŁUGAŚNE WŁOSY?! - to dopisała Klaudyna) Fajnie byłoby zrezygnować z okazjonalnych, wymuszonych narracją i faktem, że do końca sezonu zostało jeszcze X odcinków, durnowatych fabularnych rozwiązań służących tylko i wyłącznie przeciągnięciu akcji. Na szczęście nie mam wielkiego problemu z zaakceptowaniem pewnych spraw, jeśli na dłuższą metę ma to pozwolić serialowi rozwinąć skrzydła. A z Revolution stało się dokładnie tak - im dalej, tym ciekawiej. Pierwszy odcinek zaciekawia, ale potem poziom generalnie ciągle rośnie.

Są ładne krajobrazy, cyfrowe tła, sporo pirotechniki i wyjątkowo słabe (miejscami) efekty dorysowanej w trakcie postrzałów krwi.

Żeby nie było wątpliwości - jeszcze nieco dzieli Revolution od np. uwielbianego przeze mnie Person of Interest, które chwilowo jest dla mnie wzorem serialu idealnie łączącego początkowy procedural z przemyślaną, rozciągniętą na kilka sezonów fabułą, ale kierunek jest zacny. Szczególnie, że drugi sezon (jestem w trakcie) dokłada do opowieści zdecydowanie szerszą perspektywę, nieco magii i więcej humoru ("I'm Batman" w wykonaniu Monroe'a serdecznie mnie rozbawiło). Innymi słowy - serial okazał się być dużo lepszy, niż to się na początku wydawało. Mam wielką nadzieję, że pan Kripke wie, co chce dalej zrobić z tym światem i swoimi bohaterami, bo potencjał widzę tu nielichy.

Pierwszy sezon Revolution obecnie leci na TVN7, a najświeższe odcinki można też bezproblemowo oglądać na oficjalnej stronie serialu.

fsm
6 kwietnia 2014 - 13:34