Klasyka kina crapowatego - Big Tits Zombie (2010) - Danteveli - 10 sierpnia 2015

Klasyka kina crapowatego - Big Tits Zombie (2010)

Kiedy decydujemy się na obejrzenie filmu o tak ambitnym tytule jak Big Tits Dragon ( oryginalny japoński tytuł można przetłumaczyć jako Big Tits Dragon: Hot Spring Zombie Vs. Stripper 5) musimy podchodzić do niego z jakimiś konkretnymi założeniami. Po pierwsze będą duże balony i smoki. Możliwe, że będzie to jakiś softcore osadzony w średniowieczu czy innej epoce gdzie za białogłowami biegały dyszące siarką bestie. W wersji alternatywnej jest to film o dużym kuzynie węża z ogromnymi cyckami. Wszystko to wykonane w CGI i pewnie osadzone we współczesnych czasach. Obie wersje zapowiadają dobre filmidło.

W tym wypadku musimy jednak wziąć pod uwagę jeszcze jeden czynnik. Omawiana produkcja jest dziełem na wskroś japońskim. Po pierwsze pojawiają się w niej sami mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni. Do tego historia jest oparta na mandze. Na bazie tych dwóch faktów można szybko dojść do wniosku, że czeka na nas film o zombiakach z aktorkami wprost z filmów dla dorosłych. Zacieramy rączki?

Big Tits Dragon opowiada o losach striptizerki, która wróciła do swojej ojczyzny po pobycie w Meksyku. Brak kasy zmusza ją do pracy na totalnej wiosce gdzie ilość mieszkańców jest mniejsza od populacji mojego pokoju. Tam spędza swoje dni w towarzystwie czterech innych profesjonalistek. Mamy więc panią w sombrero, starszą babkę, laskę która wyszła z więzienia, babkę z jakiegoś biednego Południowo-wschodniego kraju w Azji i gothic lolitę. Większa część filmu to ich bezsensowne pogawędki i prezentacja wdzięków. Pomaga w tym kamera. Większość ujęć kręconych jest chyba z ręki przez kogoś kto napracował się przy filmach pornograficznych. Dużo ujęć skupionych jest na pośladkach i piersiach. Kiedy w końcu nadchodzi upragniony atak żywych trupów film staje się jeszcze głupszy. Wszystko co się wydarzy nie jest spójne i przypomina raczej zlepek scenek cliche i nieudanych skeczy. W moim wypadku ta absurdalność zachęcała do dalszego oglądania. Wierze jednak, że osoba ze zdrowym gustem filmowym będzie chciała tylko wymiotować na widok a może i samą myśl o tym badziewiu zaserwowanym nam przez pana, który w swoim dorobku ma film o zabójczej vaginie. Jednak taka jest własnie magia tych  zwariowanych produkcji, które są gdzieś pomiędzy totalną groteską, parodią a czymś co da się zrozumieć jedynie pod wpływem substancji odurzajacych.

Same panie które mamy okazje oglądać wyglądają nieźle. Część z nich ma za sobą już dużo doświadczeń przed kamerą. Głównie w produkcjach oznaczonych trzema iksami. Gwarantuje nam to tyle, że w dwóch scenach zobaczymy gołe piersi. Nie jest to za dużo jak na film o takim tytule ale podobno lepszy rydz niż nic. Wielkość samych tych atrybutów może zostać podważona przez ludzi, którzy spodziewali się silikonu na miarę Pameli Anderson. Ogólnie panie wpasowują się idealnie do reszty filmu. Moją prywatną faworytką jest czerwonowłosa lolita opętana śmiercią. Produkcja jest przepełniona japońską durnością wypływającą z praktycznie każdej wypowiadanej kwestii. Do tego chwile kiedy panie nie zwalczają apokalipsy są Same sceny walki to niestety głownie CGI krew i jakieś dwie kukły. Zombiaki są na tyle niezdecydowane, że raz poruszają się strasznie szybko a kiedy indziej praktycznie stoją w miejscu. Za to jak one wyglądają. Mamy tutaj chyba wszytko co było w sklepie z kostiumami na karnawał. Geisha, pielęgniarka, ninja, uczennica, jacyś marynarze, wojownicy summo i inne tego typu kwestie. Wszystko to jest tak strasznie absurdalne, że aż ma tutaj sens. W całym filmie mamy tak naprawdę do czynienia z mniej niż tuzinem potworów. Wszystko jedzie totalnie niskim budżetem znanym z filmów gore jakich w ostatnich latach dostarczyli nam wschodni bracia dziesiątki. W porównaniu z bardziej ostrymi filmami ta produkcja wypada blado. Może to wynikać z tego faktu, że Big Tits Dragon do horroru dość daleko.

Film jak przystało na japońską pordukcję z tego okresu jest dziwacznym kiczem rodem z gierek wideo, anime i mangi przeniesionym do formatu pełnometrażowego filmu.  Taka stylistyka jest czymś co człowiek pokocha lub znienawidzi. Ja z biegeiem czasu zaczynam doceniać tego typu produkcje. Wynika to z tego, że filmy tego typu w przeciwieństwie do setek innych produkcji z Hollywood zapadają w pamieć na długo. Big Tits Zombie na pewno nie jest czyms co mógłbym oglądać na codzień (Kiedyś próbowałem i po tygodniu zwariowałem). Filmidła tego typu  czasem jednak sprawdzają się jako świetna forma rozrywki. Nie polecam jednak oglądać tego typu dziwadeł z partnerką/partnerem jeśli nie są przekonani do crapów. Możemy potem usłyszeć masę zarzutów i wysłuchiwać kazania o tym jak denny jest nasz gust.

 

Koniec końców film wypada pozytywnie. Zamierzona głupota sprawdza się w tym wypadku bardzo dobrze. Godzina z minutami spędzona przed ekranem minie jak z bata strzelił. Wystarczy podejść do tego dzieła takim jakim jest. Durna japońska komedia o striptizerka przywołujących żywe trupy. Big Tits Dragon jako produkt do dobrze schłodzonego trunku i zgranej paki znajomych sprawdza się znakomicie. No bo gdzie indziej można zobaczyć pochwę, która stała się miotaczem ognia?

Danteveli
10 sierpnia 2015 - 14:39