Co mi nie pasuje w Blackguards - Brucevsky - 29 sierpnia 2015

Co mi nie pasuje w Blackguards

Będę czepiał się, marudził i narzekał, od razu to deklaruję. Dawno nie miałem okazji natknąć się na grę z jednej strony solidnie reprezentującą dany gatunek, a z drugiej zawierającą tyle rzeczy do poprawienia lub zmiany. Blackguards zasłużyło więc sobie na własny tekst, poświęcony wszystkim niedoróbkom i rozwiązaniom, które bym wywalił, zmodyfikował lub usprawnił. Zdaję sobie sprawę, że to nie produkcja AAA i nie powinienem od niej wymagać perfekcji, ale mimo wszystko mam wrażenie, że pewne rzeczy można było przygotować lepiej. To zaczynajmy.

Świat bez zalet i wad

Niby cała produkcja osadzona jest w świecie znanym z papierowej gry RPG The Dark Eye, a mimo to wykreowane przez Daedalic Entertainment uniwersum jest tak miałkie i pozbawione wyrazu, że to aż boli. Nic tutaj nie wyróżnia się w żaden sposób, nie zaskakuje, nie pobudza wyobraźni i nie próbuje zaciekawić. Kolejne miasta odwiedzane przez bohaterów niemal niczym się nie różnią, o rasach i konfliktach rządzących królestwami niewiele wiadomo, magii nie otacza tutaj żadna aura, a bestiariusz w ogóle nie robi wrażenia. Generowane proceduralnie krypty w niektórych grach bywają ciekawsze. Tego świata naprawdę nie chce się poznawać.

Jakiś koleś i jego kompani

Niewiele lepiej wypadają główne postacie dramatu, których ani nie może znienawidzić, ani polubić. Myślący tylko o jednym mag Zubarban czy skłonny do bitki krasnolud Naurim mają swoje momenty, ale w ogólnym rozrachunku wypadają równie blado co całe uniwersum. Ich tło fabularne jest marne, motywy dziwne, a rola w grze niewielka. Gdyby nie te sporadyczne dialogi, w których się udzielają to równie dobrze mogłyby ich zastąpić nieme postacie z edytora lub nawet mokujiny oddelegowane tylko do noszenia uzbrojenia i szkolenia w konkretnych dziedzinach.

A my tu tylko sobie rozmawiamy

Sposób prezentacji całej historii w Blackguardsjest idealnym przykładem całkowitego przeciwieństwa przymiotnika „spektakularny”. Owszem, szybko zawiązuje się jakaś intryga i bohaterowie ruszają w długą, pełną przygód, wędrówkę. Co jednak z tego, skoro nie ma w tym prawie w ogóle życia, werwy i emocji. Żadnych efektownych scenek na silniku gry, żywiołowych gestykulacji podczas dialogów, choćby głupiej animacji ukrywania się w trawie przed oprawcami. To prawie jak słuchowisko radiowe, które ktoś zdecydował się uzupełnić statycznymi ujęciami prezentującymi określone wydarzenia.

Jaki tu spokój, la la la la...

Blackguards rozpędza się niczym Mazda Demio w Gran Turismo lub dowolna lokomotywa parowa z XIX wieku. Na początku bohaterowie niewiele umieją, broni i elementów ekwipunku jest mało, funduszy na zakup nowych rzeczy jeszcze mniej, miejsc do zwiedzenia tylko kilka, a arenom walk bliżej do kawalerek na wynajem niż autentycznych placów bitew. Wiele RPG-ów tak startuje, ale tam tempo jest z reguły wyższe i szybko zaczyna się coś dziać. Tutaj zaś długo za długo wieje nudą.

Biedni i skromni

Marzysz o wykreowaniu jedynej w swoim rodzaju drużyny bohaterów, która nie będzie miała słabych punktów? No to pomyliłeś adres, bo w Blackguards nie ma to specjalnie sensu. Wspomnianych elementów ekwipunku jest zbyt mało, drzewka umiejętności też znowu nie powalają rozbudowaniem, a i nie ma tutaj opcji pakowania postaci, więc budowanie Harlem Globetrotters świata The Dark Eye pozostaje w sferze marzeń.

I’m a fireball, yay...

Obrazu miałkości i nijakości całego wykreowanego przez Daedalic Entertainment świata dopełniają czary. Wiadomo, że zwykły fireball nie może wywoływać destrukcji rodem z filmów Michaela Baya, ale trochę efektowności, by w tym wszystkim nie zaszkodziło. Do tego ten dobór czarów ofensywnych i defensywnych, znany i ograny od lat, nic nowego i interesującego. Naprawdę nie dało się czymś zaskoczyć?

Pamiętacie drzwi z Resident Evil?

Już dawno odwiedzanie miast nie było tak irytujące jak tutaj. Każdy przeskok z mapy na ekran danej mieściny lub metropolii to ekran ładowania. Wkurzający, wybijający z rytmu loading. I jeszcze twórcy, zdając sobie przecież z tego sprawę, porobili questy, które polegają na lataniu z miejsca na miejsce w poszukiwaniu przedmiotów. Loading, rozmowa, nowy cel, loading, mapa, loading, miasto, rozmowa, nowy cel, loading, mapa, loading.  Aaargh!

Nie wygląda to dobrze, co nie? Mimo wszystkich wspomnianych braków i wad ja jednak nadal gram w Blackguards, bo interesuje mnie historia Lysandera i tajemniczej choroby, bo sprawia trochę frajdy system walki i bo się po prostu zawziąłem. Taka to właśnie jest gra. Wkurzająca, ale interesująca. Może w dwójce autorzy się bardziej przyłożyli i dodali całości trochę więcej życia i efektowności? Wtedy byłoby już naprawdę przyjemnie.

Brucevsky
29 sierpnia 2015 - 17:02