Ostatnie pożegnanie - Kati - 3 kwietnia 2011

Ostatnie pożegnanie

 „Ostatnie pożegnanie” Reeda Arvina, znanego już polskiemu czytelnikowi z „Krwi aniołów”, to połączenie dobrze znanych elementów kryminału noir (mocno kłania się Chandler), technothrillera i thrillera medycznego.


 Główny bohater, młody, dobrze zapowiadający się prawnik Jack Hammond, traci pracę w renomowanej kancelarii przez przelotny romans z piękną kobietą. Od tej pory pracuje jako obrońca z urzędu dość podejrzanej klienteli. Po tajemniczej śmierci swojego znajomego, geniusza komputerowego Douga, przeprowadza swoje własne śledztwo, nie wierząc, że ten popełnił samobójstwo. Na jaw wychodzą powiązania Douga z piękną śpiewaczka operową, Michele Sonnier, żoną właściciela potężnego koncernu farmaceutycznego. Jack szybko odkrywa, że za śmiercią przyjaciela kryje się poważna afera. I oczywiście pakuje się w kłopoty.


 W „Ostatnim pożegnaniu” jest zdecydowanie zbyt dużo klisz: szlachetny, przegrany główny bohater (dobrze chociaż, że prawnik, a nie detektyw), nawiedzony maniak komputerowy, piękna, sławna kobieta w tarapatach itd. Wszystkie postaci są schematyczne i przewidywalne, od razu wiadomo, kto jest dobry a kto zły. To wszystko już było, zabrakło mi twórczego wykorzystania tych schematów, cały czas miałam nadzieję na jakieś mrugnięcie do czytelnika – „tak, tak, wiem, że to stereotyp i zaraz zrobię z nim coś ciekawego”. Niestety, nie doczekałam się tego. Reed Arvin powycinał elementy z różnych gatunków, posklejał je, nie dodając jednak nic od siebie, nie tworząc nowej jakości.
 Na plus można zaliczyć wartką akcję (książka ma 476 stron, ale czyta się naprawdę szybko), całkiem przyzwoity język (z pewnym wyjątkiem, o którym za chwilę), autor również dobrze poradził sobie z opisem dwóch kontrastowych światów: środowiska bogatych biznesmenów i slumsów. Niestety, egzaltowane opisy zbliżeń miłosnych rodem z Harlequina zdecydowanie szkodzą tej powieści. Gdyby były choć odrobinę mniej górnolotne, „Ostatnie pożegnanie” byłoby po prostu zwykłym kryminałem, niewyróżniającym się specjalnie na tle innych, ale i nie epatującym czytelnika grafomańskimi wynurzeniami. Pewnie niedługo zapomnę o co chodziło w tej powieści, ale te opisy będą mnie jeszcze długo prześladować.
 Po „Ostatnim pożegnaniu” nie należy oczekiwać zbytnich wzruszeń. Powieść jakich wiele, nadaje się jedynie do zabicia czasu w pociągu. Ot, szybka, lekka lektura, która szybko pójdzie w niepamięć.

Kati
3 kwietnia 2011 - 23:53