Dziewczyna z tatuażem = niepotrzebny aczkolwiek solidny remake - eJay - 13 stycznia 2012

Dziewczyna z tatuażem = niepotrzebny, aczkolwiek solidny remake

Kiedy po raz pierwszy dowiedziałem się o planach nakręcenia rimejku pierwszej części sagi Stiega Larssona przez Amerykanów, delikatnie popukałem się po głowie. Znane gwiazdy grające Szwedów, posługujące się językiem angielskim, zamknięte w małym, skandynawskim miasteczku? Nie grało mi to, aczkolwiek gdy do akcji wkroczył David Fincher zacząłem trzymać kciuki za ten ryzykowny projekt. Autor znakomitych kryminałów był gwarantem przynajmniej wysokiego poziomu technicznego produkcji. Już po seansie mogę stwierdzić, że Fincher sprostał zadaniu, aczkolwiek pod kilkoma względami amerykańska produkcja zawodzi.

Powodem mojego rozczarowania nie jest jakość filmu, bo ten jest generalnie dobry. Jednakże od Finchera oczekiwałem autorskiej wizji, konkretnej dawki świeżej energii, odkrycia tej historii na nowo. Nic takiego nie dostałem. Gdzieniegdzie klocki ułożono trochę inaczej, zmieniono motyw nazi-zbrodniarzy, przedłużono ostatni akt, ale w gruncie rzeczy to jest to taki sam obraz, jak ten wyreżyserowany przez Nielsa Ardena Opleva. Jeżeli ktoś obejrzał Män som hatar kvinnor to wersję amerykańską może sobie spokojnie odpuścić. To pozbawiona fincherowskiej iskry rzemieślnicza produkcja. 

Davidowi nie udało się przykryć wszystkich wad materiału wyjściowego. Główna intryga do specjalnie zawiłych nigdy nie należała, a Girl with Dragon Tattoo uwypukla jej płytkość z niezwykłą regularnością. Rozwiązanie zagadki u Finchera następuje ekspresowo, podczas gdy Nyqvist oraz Rapace (szwedzki duet) rzeczywiście musieli odkopywać każdą tajemnicę Vangerów aby poznać prawdę. Ponadto na niekorzyść zadziałała u Finchera maksymalna dbałość o zgodność z książką. Przykładem jest tu motyw córki, która przekazuje Blomqvistowi genezę numerów z pamiętnika Harriett. Szwedzi wiedzieli co trzeba zmienić lub wyciąć, Amerykanie nie.

Mimo, że remake jest masakrycznym kserem z delikatnie zmienionymi szczegółami, bawiłem się na nim całkiem nieźle. Choć słowo "zabawa" w kontekście thrillera nie jest odpowiednie, bo te wszystkie zawiłości familijne, niuanse po prostu wkręcają. Główna w tym zasługa drugiej części filmu, która daje niezłego kopa. Mara oraz Craig wreszcie przypominają bohaterów z krwi i kości, jest seks, przemoc, determinacja. Atmosfera zaszczucia zdecydowanie nabiera wagi, a sam Fincher wreszcie przechodzi do konkretów dosypując do przesiąkniętego chłodem Hedestad trochę czarnego humoru. Wracając jeszcze do Ronney Mary – wróżę dziewczynie świetlaną przyszłość. Jej Lisbeth Salander to postać dość skomplikowana w odbiorze, bo wizualnie kojarzy się ze zbuntowaną nastolatką (Mara jest młodsza od Noomi Rapace), aczkolwiek tło wydarzeń doskonale nakreśla z jaką postacią mamy do czynienia.

Jeżeli nie znacie tej historii, a lubicie rozwiązywanie zagadek oraz rodzinnych intryg, zachęcam do odwiedzenia najbliższego kina. Fani twórczości Larssona będą grymasić, a osoby znające szwedzką wersję nie znajdą tu niczego nowego poza wymuskaną i zadbaną warstwę techniczną (co u Finchera jest normą). Pora, aby David zakończył wreszcie przygodę z ekranizacjami i wrócił do swojego świata. Szkoda jego geniuszu.

Mini-resume:
+Zdjęcia
+Druga połowa
+Mara
+Tylko dla dorosłych, zero cenzury (przemoc i seks included)
+Soundtrack Trenta
-Niemal pełna zgodność z książką, wliczając w to jej wady
-Główna intryga rozczarowuje
-Jak to remake – niepotrzebny, bo szwedzki oryginał nie był zły

OCENA 7/10

eJay
13 stycznia 2012 - 19:03