Sherlock Holmes wciąż w dobrej formie. - Matio.K - 1 lutego 2012

Sherlock Holmes wciąż w dobrej formie.

Załapałem się na prawdopodobnie ostatnie wyświetlenie ostatniej odsłony przygód Holmesa w lokalnym kinie, a mając w pamięci znakomitego poprzednika, postanowiłem, że wzorem kolegów z redakcji również podzielę się własnymi spostrzeżeniami. Tymi mniej lub bardziej pozytywnymi.

Wizytę w kinie poprzedziło ponowne obejrzenie poprzednika, którego zapamiętałem jako doskonały pastisz literackich przygód Sherlocka. Brytyjski reżyser, Guy Ritchie, znany choćby z takich dzieł jak "Przekręt", czy "Rock'n'Rolla", w 2009 wykonał kawał świetniej roboty, odświeżając nieco skostniały wizerunek tej postaci. W jego wizji bohater przypomina nieco zakapiora, który udziela się w podmiejskich bójkach, potrafiąc tygodniami nie opuszczać pokoju, żywiąc się liśćmi koki, popijanych kawą. Wciąż jednak pozostaje mistrzem dedukcji, ale w przeciwieństwie do oryginału, który większość zagadek rozwiązywał z poziomu fotela, "ten" musi nierzadko posłużyć się również innymi argumentami.

Jedynka, która kręciła się wokół wątku okultystycznego, fascynowała świetnym ujęciem klimatu industrialnego Londynu, zgryźliwymi relacjami z Watsonem oraz klimatem tajemnicy stojącej za głównym oportunistą. W tle zaś irlandzkie nuty i świetna scenografia. Zostałem pochłonięty, licząc, że niczego nie zepsują w sequelu. Ot, wystarczy proste odświeżenie znanej już formuły. I mniej więcej to właśnie otrzymałem, ale i również mnóstwo mieszanych uczuć.

Pożegnajmy Londyn - takimi słowami opisałbym pierwsze odczucia. Porzucamy go na rzecz wędrówki przez kilka kluczowych miejsc w Europie, ale nie jestem do końca przekonany co do słuszności tego zabiegu. Z jednej strony uniknięto w tej sposób odtwórczości [przynajmniej w tym elemencie], a z drugiej z taką łatwością porzucono to co zachwycało wcześniej. Nie są one już tak magiczne, ale poza tym niczego im nie brakuje. Paryż, Niemcy i Szwajcaria. Wszystko oddano należycie, i nie licząc kilku wpadek historycznych, fajnie jest oglądać pozostałe narody w tym okresie.

Wspomniałem o odtwórczości - cóż, zgodnie z prawami sequela, widz oczekuje więcej tego samego, bo po co zmieniać coś co uznano za dobre? Nieuchronnie więc poświęcono świeżość na ołtarzu pewnej stabilności. Powtarzają się sceny walki, utarczki słowne Watsona z Holmsem, a wreszcie finałowy moment, gdy cała intryga zostaje rozgryziona w szybki "flashbacku". Niemniej to wciąż bawi, w szczególności ostatnie sceny, które sprawią, że fanom książkowego pierwowzoru zakręci się łezka w oku.

Ponadto biła po oczach duża niekonsekwencja - momenty czysto komediowe stały w dużej sprzeczności z tymi dramatycznymi. Fakt, że dominuje lekki charakter, ale myślę, że w pewnym momencie przeciwwaga była zbyt duża i kontrast był zbyt duży.

Summa summarum niby dużo narzekania, ale po seansie, gdy nadszedł czas podsumowania, stwierdziłem, iż bawiłem się naprawdę dobrze. Nie wyrwało mnie co prawda z butów, bo brakowało tej świeżości poprzednika, ale to na razie najlepszy obraz ostatnich miesięcy w kategorii "rozrywka". Więc mimo tych wszystkich mankamentów, mogę śmiało polecić fanom pierwowzoru ;)

Matio.K
1 lutego 2012 - 17:00