Nowoczesna (nie)wolność - Floyd - 14 stycznia 2013

Nowoczesna (nie)wolność

Na pierwszy rzut oka nie żyjemy już w starożytnym Egipcie, a jednak wiele nas z nim łączy. Kilka rzeczy także dzieli, np. kiedyś niewolnicy stanowili mniejszość, a dziś trudno o ludzi prawdziwie wolnych. Co nas zniewala? Mówiąc językiem klasyka – „gęba”, czyli wrażenie, jakie staramy się roztaczać wokół siebie. Niestety dla nas, jesteśmy a prori skazani na porażkę w naszych wyzwoleńczych dążeniach, gdyż akt stwarzania „gęby” w większej mierze zależy od otaczających nas ludzi, niż nas samych. To, jaką etykietką zostaniemy obdarzeni, wpływa także na nasze własne zachowanie, bo „od gęby nie da się uciec”. Już od momentu, kiedy pozyskaliśmy pełną percepcję otaczającego środowiska i zaczęliśmy odpowiadać swoim zachowaniem na zachowania innych ludzi, wpadamy w błędne koło. Z każdym kolejnym jego  obrotem,  zostajemy stworzeni nowi „my”, zależni od opinii innych ludzi i naszych na nie reakcji. Wynika z tego, że samostanowienie i autonomia jednostki są jedynie kruchą iluzją naszego umysłu, silącego się na wykreowanie zadowalającego nasze ego ideału.

Powstał nawet film udowadniający, że od „gęby” uciec się da. Jest nim „American Beauty”, który swoją premierę miał pod koniec zeszłego wieku. W jednej ze scen główny bohater grany przez Kevina Spacey odsłania przed widzem całą prawdę o swoim życiu: „it’s only for show”. Słowa te są przyczynkiem do zmiany postrzegania własnej roli w społeczeństwie i odrzucenia wszelkich moralnych zahamowań, a więc de facto ucieczką od „gęby”. Bohaterowi nie sprawiają problemu takie drobnostki jak szantaż, nawet fikcyjnymi oskarżeniami o tle erotycznym, czy zrzucenie całości odpowiedzialności majątkowej na żonę-pracoholiczkę. Od teraz jego życie określa popęd seksualny do koleżanki własnej córki. Jest to bardzo bliskie filozofii Zygmunta Freuda, który właśnie potrzeby natury erotycznej uważał za główny motor naszego bytu, napędzający każdą naszą czynność. Można to negować, ale nie brakuje przykładów potwierdzających słuszność tego stwierdzenia. W „American Beauty” tylko on mógł wyrwać apatycznego 40-latka z agonicznej senności i przynieść mu szczęście. Czy to oznacza, że oddając się wyłącznie zaspokajaniu zwierzęcych instynktów możemy osiągnąć radość? Czy tylko zadbawszy o przetrwanie gatunku, wyspani i z pełnym brzuchem, leżąc bezczynnie w bezpiecznym miejscu możemy czerpać satysfakcję z życia?

Na pierwszy rzut oka takie myślenie może wydać się pretensjonalne. Żyjemy przecież w technologicznej erze nieustającego wyścigu szczurów, goniących za samorealizacją, a ta nie wydaje się być instynktem pierwotnym. Takie „korporacyjne szczurki” marginalizują wszystko, co znajduje się choćby milimetr poza czubkiem własnego nosa i nie może pomóc im w awansie. Za nic mają wartości rodzinne i rozrywkę, uważane przez nich za nielogiczną stratę czasu. Wybierają więc sami lub jest im przez społeczeństwo przydzielana etykietka bezwzględnych karierowiczów. Wynika z tego, że tak jak arywizm (dorobkiewiczostwo, chęć zrobienia kariery jest stanem nienaturalnym, tak samo jest nim „gęba”. 

Pomyślmy o ludach wyjętych spod wszechogarniającej ręki cywilizacji, będących na niewiele wyższym poziomie rozwoju niż nasi protoplaści z okresu epoki lodowcowej. Wojciech Cejrowski powiedział kiedyś, że w czasie pobytu u jednego z dzikich plemion Amazonki zdarzyło mu się zapomnieć o Bożym Narodzeniu. Jak to świadczy o podróżniku? Ano nijak, oprócz tego, że zapomniał wziąć kalendarza. Jak to świadczy o miejscu, gdzie przebywał? Wyobraźmy sobie wygodny, bujany leżak pod błękitnym niebem. Indiankę przygotowującą w hipnotyzująco powtarzalnych ruchach cziczę. Wokół nieokiełznana flora, i gdyby tylko nie fauna, której większość chce ci zrobić krzywdę, niewybredna osoba mogłaby takie miejsce uznać za raj na ziemi.Kiedy każdy dzień jest tak samo gorąco-parno-duszno-wilgotny i codziennie wykonuje się podobne czynności, łatwo o prokrastynację i zatarcie w pamięci jakiejkolwiek chronologii – wystarczy zaspokajać podstawowe potrzeby. W takiej pierwotnej komórce społecznej nie wykształciły się „gęby” znane z naszego otoczenia.  Jedynie wybrani członkowie (np. szaman) przyjmują przy okazji różnych uroczystości określone wzory zachowań, oprócz nich każdy może robić to, co mu się żywnie podoba, a jeśli akurat pada deszcz, może nic nie robić. Człowiek wykreowany w modelu zachodnim, też może, ale ze strachu złapać za głowę – „jak to nic nie robić?”, przecież praca jest dla wielu sensem życia, zaryzykuję stwierdzenie, że oprócz niej nie mają nic lub bardzo niewiele. Jest to paradoks, gdyż żyjąc na terenie Wspólnoty Europejskiej, wynoszącej peany na cześć wszelkich swobód, tolerancji i autonomii, jej mieszkańcy stali się faktycznymi niewolnikami.

W wielu słownikach jako synonim słowa „dziki” można odnaleźć hasło „wolny”. Oznacza to, że tylko taki Indianin czy Aborygen jest naprawdę wolny. Wolny od ujarzmiającego przypinania etykietek, wolny od absorbującej obecności w świecie wirtualnym, wolny od konieczności zadowalania swoim zachowaniem oczekiwań otoczenia, wolny od przymusu uczestniczenia w bezdusznym systemie wyzysku biednych przez bogatych, w którym małostkowość jest tematem tabu.

Co mam robić? - pytam siebie. Jadę tam, gdzie nie był jeszcze nikt! – odpowiadam czując zaciskanie się na moim ego masywnego łańcucha „gęby”, przymocowanego do windy jadącej w dół ku „ujednolicarne osobowości". 


 

Jeśli chcecie być na bieżąco z tym co robię w sieci to zapraszam do:

Floyd
14 stycznia 2013 - 15:14