Spór o gwiezdnego ogrodnika - Gawełko - 29 kwietnia 2013

Spór o gwiezdnego ogrodnika

Sceptyczny Horacy: Właśnie trafiłem na ten dziwaczny tytuł Starseed Pilgrim. Sześć euro na Steamie za coś, co wygląda na próbę skrzyżowania Mario z Tetrisem (albo nie, to byłby Dr. Mario). W dodatku jakoś przypomina mi starsze gierki masowo produkowane we Flashu. Co to właściwie ma być?

Hiperboliczny Serwiusz: Śpieszę wyjaśnić! Widzisz, ten Pielgrzym to przykład prawdziwej gry-awangardy. To minimalistyczna symulacja, gra o eksploracji praw unikalnego mikrokosmosu, a zarazem liryczna podróż w poszukiwaniu wiedzy i przeznaczenia.

SH: Wystarczy! Błagam, to brzmi jak gadka nawiedzonego komiwojażera albo pisemna wprawka średnio rozgarniętego studenta, który usilnie stara się nadać istotności swemu hobby.

HS: Ależ w tym co mówię nie ma krzty przesady! Nawet Jonathan Blow stwierdził…

SH: Tak, czytałem. Blow ogłosił na Twitterze, że zamiast rozpisywać się o „jakichś tam Assasynach i Tomb Raiderach", wszyscy powinni zająć się analizowaniem Starseed Pilgrim, bo to przełom i gra niemal doskonała. A lepszy będzie pewnie już tylko The Witness. Litości... W całej branży nie ma bardziej odrealnionego stanowiska. Darujmy sobie zapowiedzi pozlepiane z marketingowych haseł. Nie chcę słuchać o kolejnym rewolucyjnym artyście indie. Jeśli grałeś to wystarczy, że opowiesz mi na czym gra polega. Sam zdecyduję czy rzecz warta jest czasu i pieniędzy.

HS: Bardzo bym chciał tak wprost. Słyszałeś takie powiedzenie: „pisanie o muzyce jest jak tańczenie o architekturze”. W wypadku pewnych gier jest dokładnie tak samo.

SH: Aha, czyli zwyczajnie marnujesz mój czas, bo…

HS: Chwila! Zaraz ci wszystko wytłumaczę. Tylko trzeba będzie posłużyć się pewną analogią. Proszę przypomnij sobie – dajmy na to – początek Minecrafta.

SH: Minecrafta?

HS: A jakże! To akurat dobre porównanie, bo kopanie w cegiełkach nam się pokrywa, ale nawet nie w tym rzecz. Widzisz, kiedy grasz w Minecrafta po raz pierwszy, jest tam taki specyficzny moment na samym początku, jeszcze zanim zdecydujesz się wejść na Youtube, żeby się we wszystkim połapać.

Pamiętasz jak się wtedy czułeś?

SH: No, czułem się zagubiony raczej.

HS: Nie inaczej! I czy było w tym coś nieprzyjemnego? Nie! Jestem pewien, że nie. Może z czasem, z pewnych względów, na przykład kiedy kolejny raz zostajesz karmą dla nocnych potworów, nie bardzo wiedząc jak temu zaradzić – o tak, wtedy mogło zrobić się nieprzyjemnie. Tylko że to już problem (albo zaleta) Minecrafta. Samo poczucie zagubienia w grze to stan pozytywny, tak sądzę. Zwłaszcza dla takich wyjadaczy jak my, po setkach godzin spędzonych w setkach tytułów, kiedy wszystko staje się znajome, podobne, zlewające w jedną galaretowatą papkę straszącą po nocach jak te potwory… przecież dla nas każde takie "zagubienie" jest jak łyk świeżego powietrza.

SH: Dobra, rozumiem, a nawet zgodzę się... częściowo. Ale co to ma wspólnego z Starseed Pilgrim?

HS: Wszystko, drogi kolego. Pielgrzym został w całości zaprojektowany z myślą o tym poczuciu zagubienia, gdzie rozgrywka ma stanowić twoją osobistą i samodzielną drogę do poznania odpowiedzi na pytania: "jak w to grać?" I choć poziom abstrakcji jest wysoki, a bezpośrednich wyjaśnień próżno szukać, to jednak sam proces przyswajania reguł okazuje się być całkiem przyjemny. A już na pewno przyjemniejszy niż w tym Minecrafcie.

SH: Chyba zaczynasz plątać. Przyjmuję, że to jest jedna z tych gier, które wrzucają gracza na głębokie wody rozgrywki bez porządnego tutoriala. Świetnie, to podejście ma swój urok  ale w tym porównywaniu do Minecrafta coś szwankuje. Tam przynajmniej intuicyjnie można było dojść do pewnych rzeczy. Stukasz w ziemię – pojawia się dziura, stukasz w drzewko – dostajesz drewno. Odkrywasz ekwipunek, próbujesz łączenia materiałów i zaczyna się kombinowanie. Z kolei tutaj, z tego co widziałem, grę rozpoczynasz na małym brązowym klocku, z możliwością sadzenia innych, kolorowych klocków, posiadających pewne arbitralnie przypisane właściwości. Jak coś takiego może być łatwiejsze do opanowania?

HS: Nie powiedziałem, że łatwiejsze tylko przyjemniejsze. I zgoda, wrzucany jesteś do świata pełnego arbitralnych reguł bez żadnych wyjaśnień, ale – i to jest ważniejsze niż mogłoby się wydawać – koszty zdobywania wiedzy są bardzo niskie. Ilość możliwych działań jest mocno ograniczona, jak to w platformówkach bywa: ruch w lewo, w prawo, skok, kopanie i to zasadzanie nasion. Gra od razu tłumaczy takie podstawy, a cała trudność leży w czym innym.

Jak sam zauważyłeś, rozgrywka sprowadza się do umiejętnego sadzenia nasion dających różne rodzaje… "klocków". Naciskasz spację i od razu pojawiają się efekty – wizualne i dźwiękowe. Twój kolorowy ogród rośnie i zaczynasz zadawać sobie pytania: „Czy klocki różnią się czymś oprócz koloru?”, „Czy będą na siebie reagować?”, „Skąd brać więcej nasion?”, „Jeżeli z żółtych nasion wyrastają pnące się w górę słupy (zasadzone w odpowiedni sposób), a z niebieskich  cegiełki pozwalające na wysoki skok, to czy można to jakoś wykorzystać?” …i tak dalej. Kluczem do zrozumienia systemu są kolejne eksperymenty i uważna obserwacja, przy czym kara za popełnione błędy jest niewielka, więc nie zniechęca do dalszych prób.

SH: Czyli Starseed Pilgrim to taka platformowa piaskownica, w której uczysz się zastosowania kolejnych nasion, żeby stworzyć sobie jak najfajniejszy klockowy ogród? Wspominałem już o tych gierkach we Flashu...

HS: Ogród to tylko środek transportu… zresztą dokładniejsze opisywanie rozgrywki w tym wypadku będzie najgorszym rodzajem spoilera. Zasady funkcjonowania całego systemu stanowią jedną wielką zagadkę, a poznanie właściwości nasion to dopiero pierwszy etap. Nie zamierzam zdradzać nic więcej, skoro rozgryzanie tych mechanizmów to podstawowa wartość Starseed Pilgrim.

SH: To nawet ma jakiś sens i jak tak patrzę teraz na screeny to muszę przyznać, że chyba się skuszę… tyle że na Don’t Starve, gdzie jest i wizualny urok i wykonanie świetne, a zagubienia też będzie pod dostatkiem. Wybacz, ale z gwiezdnym ogrodnictwem poczekam do następnego indie-bundla.

HS: Śmiało, tak będzie nawet lepiej. Mniejsze zobowiązanie to mniejsze wymagania i otwarty umysł. Przecież wcale nie chciałem przekonywać cię do zakupu czegokolwiek, tylko grzecznie uświadomić. A kiedy wreszcie będziesz miał okazję spróbować ogrodnictwa, może podejdziesz do sprawy uczciwie i dasz grze szansę, na którą zasługuje. Po prostu zasadzam nasiona na suchym gruncie w nadziei, że kiedyś przyniosą efekty.

Sceptyczny Horacy: Przyznaj się, cały tekst powstał dla tej puenty?

Hiperboliczny Serwiusz: ...

Gawełko
29 kwietnia 2013 - 17:30