Iron Man 3 – Faza Druga startuje z wykopem. Recenzja bezspoilerowa. - Czarny Wilk - 10 maja 2013

Iron Man 3 – Faza Druga startuje z wykopem. Recenzja bezspoilerowa.

Mimo bycia samozwańczym „naczelnym komiksomaniakiem GOLa”, nie darzę Pierwszej Fazy filmów Marvela takim uwielbieniem jak wiele osób. Pierwszy Iron Man był bardzo dobry, Incredible Hulk całkiem niezły, ale już Iron Man 2 bronił się wyłącznie aktorstwem Downey’a Juniora, a Thor i Kapitan Ameryka to  zwyczajne średniaki, które można było bez bólu obejrzeć i szybko o nich zapomnieć. Dopiero Avengers skopało tyłki i wywołało to piękne uczucie, które fani zwykli określać mianem nerdgazmu. Na szczęście Faza Druga szykuje się znacznie konkretniej. Thor: Dark World i Captain America: Winter Soldier, nieobarczone koniecznością przedstawiania genez bohaterów, zmierzają w kierunku ciekawszych historii, nadal nie mogę uwierzyć że doczekam się ekranizacji małego dzieła sztuki, jakim był komiks Guardians of the Galaxy, a Avengers 2… no cóż, kto jak kto, ale Whedon kredyt zaufania zdobył i jest to raczej pewniak. No i jest jeszcze mający premierę w ubiegły czwartek Iron Man 3 rozpoczynający całą Drugą Fazę. Rozpoczynający w wielkim stylu!

Kampania reklamowa prezentowała trzecią część Człowieka Żelazka jako film mroczniejszy od poprzedników. Niepozbawiony humoru charakterystycznego dla swoich poprzedników, ale skupiający się raczej na problemach Tony’ego Starka. Sporo się mówiło też o tym, że Mandaryn, główne arcynemezis, będzie niesamowitą postacią, złoczyńcą, jakiego jeszcze w kinie superbohaterskim nie było. Ponadto ważną postacią miała być Maya Hansen, wprowadzając wątek trójkąta miłosnego między nią, Pepper i Tonym. Główny wątek krążyć miał wokół „Extremis”, historii, która kilka lat temu dość mocno namieszała w komiksach o Iron Manie. Siedząc dość głęboko w obrazkowych opowieściach, znając poszczególne postacie i obserwując kampanię reklamową, zdawało mi się, że wiem, czego się po filmie spodziewać.  Marvel jednak zaskoczył. Iron Man 3 zaskoczył. Kampania reklamowa okazała się sprytnym taktycznym zagraniem, które pozwoliło sobie stworzyć obraz filmu, tego, o czym będzie, a następnie wszystko to wywrócić do góry nogami, wywołując co krok zaskoczenie.

I tak, Tony Stark po wydarzeniach z Avengers ma spore problemy ze sobą. Nie może spać, dręczą go stany lękowe, całymi nocami przesiaduje tworząc kolejne prototypy swoich zbroi, dostosowując je do najróżniejszych sytuacji i żadnego modelu nie dopracowując do końca. Jest przytłoczony byciem zwykłym człowiekiem w efektownej zbroi w świecie, gdzie po ziemi chadzają bogowie, a Nowy Jork w każdej chwili może stać się celem ataku armii kosmitów. Kiedy jednak z przyczyn osobistych miesza się w walkę z nieuchwytnym terrorystą zwanym Mandarynem, by wygrać, będzie musiał zmierzyć się ze swoimi ograniczeniami a także przekonać się, czy to zbroja czyni go bohaterem i jak wiele może zdziałać bez niej.

 

Wątek główny, choć dość wyraźny, nie jest na szczęście łopatologicznie podkreślany drętwymi dialogami. Przemiana Tony’ego i jego walka z samym sobą odbywa się naturalnie, spójnie z fabułą, jednocześnie będąc przeplataną szeregiem innych wątków. Nie braknie tu też humoru, w którym standardowo prym wiedzie Robert Downey Junior. Ponownie nie gra on Tony’ego, on nim po prostu jest. Natomiast to, co zrobiono z Mandarynem jest… niesamowite. Marvel miał duże cojones, decydując się na takie przedstawienie najbardziej rozpoznawalnego komiksowego wroga Iron Mana i wyszło to, moim zdaniem, fenomenalnie. Nie wszystkim przypadnie to do gustu, ale jak dla mnie, fenomenalny motyw i jeden z mocniejszych punktów filmu. Dużo bladziej wypada trójkąt Pepper-Tony-Maya, jest to chyba najbardziej zmarnowany wątek w filmie, chemii między Mayą a Tonym nie widać wcale. Wątki związane z Extremis poprowadzono solidnie, a przy tym zdecydowano się na zmiany w stosunku do komiksów, dzięki którym, mimo znajomości materiału oryginalnego, nadal bywałem zaskoczony. Przede wszystkim jednak fabuła oraz zakończenie filmu są świetnym zwieńczeniem trylogii Iron Man. Tony przechodzi znaczną przemianę wewnętrzną, staje się prawdziwym bohaterem, a nie jedynie rozkapryszonym bogaczem spędzającym wolny czas na ratowaniu świata. Niektórzy twierdzą, że - jako zakończenie trylogii - Iron Man 3 spisuje się lepiej niż Mroczny Rycerz Powstaje Nolana. Nie rozpędzałbym się z tak pochopnym stwierdzeniem, ale faktem jest, że gdyby miał to być ostatni solowy film o Iron Manie, to jest to godne zakończenie serii.

W przeciwieństwie do „dwójki”, IM3 posiada sporo scen akcji i nie ma w nim takich dłużyzn. Co ciekawe, sporo z nich bardziej niż kino superbohaterskie przypomina sekwencje wyrwane wprost z któregoś z filmów o agencie 007. Ciekawe urozmaicenie, zwłaszcza że sceny te wypadają całkiem nieźle. Same zbroje, gdy już się pojawiają, okazują się znacznie mniej odporne niż te spotykane w poprzednich filmach i destrukcji ulegają wręcz masowo, ale ma to swoje uzasadnienie w tym, że, jak już wcześniej wspomniałem, większość z nich to jedynie niedopracowane prototypy. Istotnym jest też fakt, że sami przeciwnicy w końcu okazują się wrogami rzeczywiście mogącymi konkurować ze Starkiem na polu bitwy. Po obejrzeniu Avengers zastanawiałem się, w jaki sposób w kolejnych filmach twórcy zamierzają dorównać albo nawet przebić poziom widowiskowości scen akcji. Finałowe starcie w IM3, choć zdecydowanie najbardziej efektowne z całej trylogii, moim zdaniem, nie zdołało dorównać bitwie o Nowy Jork z filmu Whedona. Tym niemniej, to nadal imponująca rozmachem wizualnym scena. Jeden minus standardowo za 3D. Serio, skoro prawie nikt tego cholerstwa nie trawi, jego użycie okazuje się uzasadnione w może 2-3 statycznych scenach, bo w tych bardziej dynamicznych tylko irytuje i przeszkadza, to dlaczego dystrybutor musi nas tym katować? Tak, wiem, pytanie retoryczne, na które odpowiada cena biletów, ale tym bardziej jest to minus.

 

Jeśli idzie o aktorstwo, to standardowo Robert Downey Junior kradnie cały film i przyćmiewa wszystkich dookoła. No, może Ben Kingsley w roli Mandaryna momentami mu dorównuje, ale to chyba bardziej zasługa tego, co dla niego przygotowano w scenariuszu. Gwyneth Paltrow, Jon Favreau i Don Cheadle jak zwykle zagrali dobrze, ale nie tak dobrze, żeby odciągnąć uwagę od Downey’a Juniora. Rebecca Hall wcielająca się w rolę May’i Hansen to chyba najsłabsze ogniwo, gdyż, jak już wspominałem, chemii między nią a Tonym odczuwać się zwyczajnie nie dało. Guy Pearce w roli Aldricha Killiana, kolejnego przeciwnika Tony’ego, również zagrał dobrze, ale nie wybitnie.

 

Gdybym miał ulokować Iron Mana 3 w rankingu najlepszych produkcji Marvel Studios, to znalazłby się gdzieś obok pierwszej odsłony cyklu tuż za Avengers i przed całą resztą filmów Pierwszej Fazy. Żeby móc wyraźnie wskazać, czy lepszy jest IM1 czy IM3, potrzebowałbym prawdopodobnie jeszcze jednego seansu obu filmów, ale różnica na korzyść któregokolwiek z nich byłaby niewielka. Iron Man 3 to świetne kino akcji z ciekawymi twistami fabularnymi, solidnym humorem i dobrze zarysowanym rozwojem głównego bohatera. A przy tym jest to świetne zakończenie trylogii oraz doskonały start Drugiej Fazy filmów Marvel Studios.

 PS. Standardowo, warto odsiedzieć kilka minut dłużej po pozornym zakończeniu filmu - na wytrwałych czeka dodatkowa scena po napisach końcowych!

Jeśli spodobał Ci się mój wpis, byłoby miło, gdybyś zalajkował/a moją stronę na FaceBooku. Pojawiają się tam informacje o moich tekstach nie tylko z GP, ale także prywatnego bloga oraz z GOLa. Za korektę moich tekstów odpowiada Polski Geek, zachęcam też do odwiedzenia jego bloga.

 

 

Czarny Wilk
10 maja 2013 - 15:14