15 najgorszych momentów w życiu gracza - Buja - 23 maja 2013

15 najgorszych momentów w życiu gracza

Dwa tygodnie temu napisałem tekst „15 najlepszych momentów w życiu gracza”, który wcześniej długo chodził mi po głowie i narodził się z chęcią gloryfikacji najprzyjemniejszych wydarzeń w gamingowej codzienności. Lubię kiedy moje wpisy żyją. Cieszy mnie każdy komentarz na forum i na facebooku. Czytam wszystkie, czasem nawet po kilka razy. To właśnie w komentarzach pod tamtym tekstem U.V. Impaler napisał „Warto spojrzeć na temat z drugiej strony, o momentach najgorszych.”. Pomyślałem sobie wtedy, że to trochę nie w porządku robić zły PR mojemu hobby, które nie zawsze i nie przez wszystkich jest postrzegane pozytywnie. Przecież gry to zabawa. Z dziennikarskiego obowiązku wypada spojrzeć na temat z drugiej strony. Gry to nie tylko zabawa. To bardzo często źródło zażenowania i frustracji. To rozrywka, która potrafi mocno wkurzyć. Tak jak beznadziejna gra ulubionego zespołu piłkarskiego. Zbierając do kupy te piętnaście momentów starałem się, żeby nie były to przeciwieństwa punktów z poprzedniego tekstu. Przeczytaj co mnie wkurwia i załamuje w grach wideo.

1. Prace nad tytułem zostają zawieszone

Niedawno Disney, który jest teraz właścicielem studia Lucas Films zamknął LucasArts, znane i lubiane studio developerskie. Oznaczało to, że światła dziennego już nigdy nie ujrzy ani Star Wars Battlefront 3, ani inna świetnie zapowiadająca się produkcja ze świata Gwiezdnych Wojen – 1313. Łzy graczy rzewnie polały się na całym świecie. Choć nie grałem w dwie poprzednie części Battlefront, to jestem fanem SW Knights of The Old Republic i cały czas czekam na kolejną genialną grę z uniwersum Star Wars. Szkoda, bo 1313 zapowiadało się świetnie. Podobny los spotkał Pirates of the Caribbean: Armada of the Damned, tytuł, który również cieszył się dużym zainteresowaniem. Przykłady można oczywiście mnożyć bez końca. Jaki jest powód kasowania tytułów? Najczęściej kończą się pieniądze, studia nie mogą znaleźć wydawcy albo produkt nie spełnia oczekiwań jeszcze w fazie produkcji i łatwiej jest go zawiesić niż zaczynać wszystko od nowa. Cierpią nie tylko programiści, których robota idzie na marne, ale i my, gracze. To tak jak gdyby ktoś pokazał nam cukierka w bardzo ładnym opakowaniu, po czym wyrzucił go do kosza.

2. Długo oczekiwany tytuł okazuje się crapem

Sytuacja trochę podobna do poprzedniej. Są gry, na które czeka się długimi miesiącami. Ktoś przez cały czas pokazuje nam cukierka w bardzo ładnym opakowaniu, sprzedaje go nam i co się okazuje? Cukierek smakuje jak gówno. Przypomnijcie sobie co było z Aliens: Colonial Marines. Wielu graczy nakręcało się na ten tytuł jak stonka na wykopki, bo uniwersum Obcego to gwarancja świetnego, mrocznego klimatu SciFi. Nad wszystkim czuwał GearBox, który poza słabym powrotem Duke Nukema nie zaliczył żadnej innej wtopy – seria Borderlands była przecież świetna. W końcu widzieliśmy trailery, które pokazywały grę z naprawdę dobrej strony. Każdy czekał na hit na miarę pierwszego Alien versus Predator. Byłoby dobrze, gdybym mógł teraz napisać, że wyszło jak zwykle. Gdyby gra była fajna, ale bez szału i zdobyła średnie oceny na poziomie 7/10. Wtedy wszyscy pisaliby, że hype był za duży, że to wina rozdmuchanego marketingu. Niestety dostaliśmy do rąk jedno wielkie rozczarowanie. Finalny produkt, który nie miał za dużo wspólnego nawet ze wspomnianymi wcześniej trailerami. Średnia na metacriticu poniżej 50, sprawy w sądzie, wielki zawód. Lepiej, żeby Aliens spotkał taki sam los, jak te tytuły, o których pisałem w pierwszym punkcie.

3. Strata zapisu gry

Podczas dodawania wpisu „Zobacz arcydzieła fanów gier” wygasła mi sesja w panelu administracyjnym gameplay.pl. Pół godziny roboty z podpisami i robieniem linków do pełnych wersji zdjęć poszło się paść. Od razu przypomniała mi się sytuacja, w której z różnych powodów traciłem zapisy gier. A to zapomniałem zrobić backupu danych przed formatem, a to wyłączyli mi prąd na 15 minut czy wyczerpała się bateria w handheldzie albo laptopie. Powody są różne. Różna może być też ilość czasu, która w ten sposób przepada. Może być to dziesięć minut, godzina, a nawet kilka. Wszystko zależy od tego, kiedy ostatni raz zapisaliśmy grę. Jeżeli tracimy zapis, to zawsze jest to dobra nauczka, żeby tworzyć odrębne pliki zapisów i często zapamiętywać stan gry. Najgorsza sytuacja z najgorszych: jedyny zapis albo profil gracza ulega uszkodzeniu i tracimy cały postęp od samego początku gry. Wszystko trzeba zaczynać od nowa…

4. RRoD i inne awarie sprzętu

To boli najbardziej, zwłaszcza kieszeń. Wymiana spalonej karty graficznej albo oddanie konsoli do serwisu to często niemały wydatek. Microsoft strasznie nawalił z pierwszymi partiami Xboxów i w Internecie można było znaleźć mnóstwo wkurzonych ludzi, którym przytrafił się nieszczęsny Red Ring of Death. Znam przypadki ludzi, którym psuło się kilka konsol z rzędu. Mój x360 w wersji Slim na szczęście jest bezawaryjny, ale dobrze pamiętam wszystkie usterki, które przytrafiały się mojemu poczciwemu blaszakowi. Dla nałogowych graczy najgorsze jest to, że na czas awarii nie ma jak pograć. Teraz każdy ma smartfona, który robi za przenośną konsolę, ale kilka lat temu było inaczej. Ile w końcu można grać w Snake’a? Ludzie z zepsutym sprzętem do grania musieli jakoś sobie radzić. W czasie kiedy nasze maszyny przymusowo lądują w serwisach, my sięgamy po książki, rozwijamy zainteresowania, poznajemy fajnych ludzi i poprawiamy wyniki w nauce. To straszne.

5. Ragequit w grach multiplayer

Gram mecz on-line w którąś z odsłon fify. Do przerwy jest 1:1, ale w drugiej połowie szybko strzelam drugą bramkę i zaczynam coraz bardziej dominować na boisku. Mecz już prawie dobiega końca. Minutę przed ostatnim gwizdkiem mój przeciwnik rozłącza się. Tak kiedyś wyglądało 50% moich rozgrywek. W najgorszym wypadku nie posiadający za grosz honoru i jaj przeciwnik rozłącza się gdy tylko uzyskujemy nad nim przewagę. Ludzie, dorośnijcie. Są na szczęście fajne społeczności, gdzie zjawisko to jest zmniejszone do minimum. Często też system gry jest tak zbudowany, że karze nas za opuszczanie serwera przed czasem i możemy wyłapać kilkugodzinnego bana na grę on-line. Żeby honorowa gra do końca stała się normą, proponuję obcinać łapy tym, którzy za wszelką cenę nie chcą przegrać. Niech giną.

6. Beznadziejnie zoptymalizowana gra

Wydajesz kilka tysięcy złotych na potężny sprzęt, z czego połowa idzie na zakup karty graficznej. Odpalasz najnowszy tytuł, który wygląda tak, że konsolowcy czerwienieją zazdrości. Framerate spada co kilka minut, gra regularnie gubi klatki i nie da się grać, mimo że masz sprzęt o klasę lepszy niż zalecany. Pół biedy jeżeli po jakimś czasie można ściągnąć patcha, który to naprawia. Uczucie bycia wyrolowanym po zakupie źle działającego produktu jest beznadziejne. Słaba optymalizacja psuje nerwy pecetowcom, ale na konsolach też można jej doświadczyć – i tam nie ma możliwości wymiany sprzętu na lepszy. Grając w Dark Souls aż mnie skręcało kiedy musiałem wybrać się do lokacji Blighttown. Ilość klatek na sekundę spadała dramatycznie w dół i momentami odnosiłem wrażenie, że oglądam pokaz slajdów ze zrzutami ekranu. Tragedia.

7. Zbyt trudne momenty

Bossowie, poziomy, sekwencje. Tak jak kiedyś pisałem – lubię trudne gry. Ale do cholery, kiedy próbuję zrobić coś 1000 razy, to za 1001. razem powinno się udać. Niestety, niektóre momenty są tak trudne, że nawet ja poddaję się i już nigdy nie wracam. Ostatnio spotkało mnie to w Call of Duty: Modern Warfare na poziomie Veteran, podczas misji w Czarnobylu. Pod sam koniec czekamy na przylot helikoptera, który ma zabrać nas i naszego rannego towarzysza z daleka od napromieniowanego miasteczka. Przez bite pięć minut musimy odpierać ataki setek ciągle odradzających się żołnierzy, którzy prują do nas ze wszystkich stron. Można co prawda schować się w jakimś dobrze ukrytym miejscu i zabijać tylko tych, którzy podejdą wystarczająco blisko, ale kiedy przylatuje śmigłowiec, w ciągu jakichś 30 sekund musimy zgarnąć rannego ziomka i jakoś się do niego załadować. Jest to po prostu niewykonalne, bo przeciwników jest tyle, że na pewno zarobimy jakąś kulkę. Poddałem się i już nigdy nie włączyłem. Mogłem obniżyć poziom trudności, ale to nie o to chodzi. Lubię wyzwania, ale takie, które są wykonalne.

8. Zderzenie z niewidzialną ścianą

Ile razy natknęliście się na płotek o wysokości pół metra, którego nie da się przeskoczyć, tylko trzeba leźć naokoło? Albo próbowaliście podejść pod górę, ale kąt nachylenia był o jeden stopień za duży i wirtualny bohater po prostu się zsuwał? To jeszcze nic. Najgorsze są niewidzialne ściany, które jasno mówią: „To tylko gra. Nie przewidzieliśmy żadnej atrakcji w tym miejscu. Nie możesz tam iść”. Można to rozwiązać na mnóstwo sposobów, ale postawienie niewidzialnej ściany to policzek wymierzony w gracza. Wtedy cała immersja się sypie, a ja jestem zażenowany, bo twórcy dalej stosują rozwiązania sprzed dwóch dekad.\

9. Gol w ostatniej minucie

Znowu Fifa. Prowadzę 1:0 i mam przewagę nad przeciwnikiem. W ostatniej minucie jakimś cudem on dostaje rzut rożny. Piłka wędruje w środek pola karnego, jego napastnik główkuje i mamy remis. A wygrana już była w kieszeni… Druga sytuacja. Przeciwnik jest mocny. Udało się doprowadzić do remisu i liczę na to, że w dogrywce pokażę na co mnie stać. W ostatniej minucie dostaję druzgocącego gola. Nie ma mowy o dogrywce, a ja siedzę załamany na kanapie. Było tak blisko… Z przegraną w ostatniej chwili możemy się spotkać w każdej grze wieloosobowej. Emocje są duże, ale rozczarowanie po przegranej – jeszcze większe.

10. Wyzwiska ze strony gimbazy

YOU FUCKIN SHIT, I WILL RAPE YOUR MOTHER!

YOU SUCK YOU LIL FAGOT!!!!!

I tym podobne wiązanki to codzienność w multiplayerowych strzelankach Halo i serii Call of Duty. Naprawdę chciałbym, żebym mógł po założeniu headsetu usłyszeć dorosłych graczy, którzy wymieniają się taktycznymi komendami i tworzą zgrany zespół. Tymczasem jedyne co słyszę to wyzwiska angielskich dwunastolatków przed mutacją. A jak nie daj Boże za bardzo będę ich gromił, to dostanę dziesięć wiadomości, w których te szczyle opisują co i jak będą robić z członkami mojej rodziny. Żenujące.

11. Zakończenie Mass Effect 3

Pierwsze dwie gry z serii Mass Effect były świetne. Po premierze trzeciej części wszyscy mówili tylko o tym, jak bardzo spieprzone zostało zakończenie. Ja jeszcze nie grałem, ale ten temat pojawił się w ostatniej dyskusji o grach, którą nawiązałem z przypadkowymi ludźmi na jakiejś imprezie w zeszłym tygodniu. Skoro twórcy posunęli się do tego, że wypuścili alternatywną wersję wydarzeń w formie DLC, to znaczy że sami przyznali się do błędu. Dlaczego nikt wcześniej nie powiedział im „Chłopaki, wszystko jest super, ale końcówka ssie. Zmieńcie to.”? Byłoby mniej narzekania i więcej sprzedanych kopii. Niech to będzie nauczką dla innych developerów.

12. Misje typu eskorta i śledzenie postaci

Rzadko kiedy postacie NPC są zaprogramowane tak, że nie można się do nich przyczepić. Najlepiej, gdyby wszyscy nasi towarzysze byli nieśmiertelni. Wtedy nie musielibyśmy się nimi przejmować i nie byłoby tylu nerwów. Nerwów, których najwięcej przysparzają mi misje typu eskorty. Musimy pilnować gostka, którego wszyscy chcą zabić, osłaniać jego tyłek w drodze z punktu A do punktu B, w międzyczasie samemu starać się jakoś przeżyć. Jeśli skrypt sterujący gostkiem jest ok, to nie mam nic przeciwko. Przeważnie jednak te sieroty pchają się pod ogień przeciwnika, sami nie dysponują żadną bronią, gubią drogę i zacinają się na jakichś przypadkowych przeszkodach. Kiedy pojawia się przede mną zadanie eskorty, to od razu wiem, że kilka razy będę musiał wczytać stan gry. Drugim beznadziejnym rodzajem misji jest śledzenie. Wydaje się proste. Podążaj za celem tak, żeby nie zostać zauważonym. Tyle że kiedy idziesz normalnym tempem, cel szybko oddala się i znika z pola widzenia. Kiedy biegniesz, po prostu doganiasz go i całą misję trzeba zaczynać od nowa. Odnoszę wtedy wrażenie, że ten element jest wciskany do gier tylko po to, żeby zepsuć mi humor.

13. Śmierć w rogaliku

Wyjaśnię ten tajemniczo brzmiący tytuł osobom nieznającym tematu: rogalik to potoczna nazwa dla gier typu „roguelike”. Polegają one na eksploracji losowo generowanych poziomów, a śmierć w nich zawsze jest permanentna. Czysty hardcore. Współczesne gry, które można podciągnąć do tego gatunku to chociażby Binding of Isaac, Faster Than Light i Don’t Starve. To małe produkcje, w których nie wczytamy gry po tym jak zostaniemy unicestwieni. Musimy wtedy zaczynać od nowa. Jeśli była to wpadka po zaledwie kilkuminutowej sesji, to wystarczy zacząć od nowa i szybko znajdziemy się na podobnym etapie. Jeżeli zaś giniemy po kilku godzinach gry, to boli. Uczucie zmarnowanego popołudnia i utraconej potęgi jest  dołujące. Na szczęście mija szybko. Wystarczy zacząć od nowa.

14. Przeczytanie spoilera

Graliście w Bioshock: Infinite? Nie? Elizabeth ginie w połowie gry.

Żartowałem.

Jednak takie zagrywki często zdarzają się na forach i w komentarzach, a administracja internetowych serwisów nie zawsze wszystkie wyłapuje. W rozmowie w cztery oczy też można nieźle popsuć komuś zabawę. Jakiś czas temu wybrałem się na grilla ze znajomymi. Po dotarciu na miejsce kumpel powitał mnie słowami „Stary! Dobrze, że się spóźniłeś. Przed chwilą ktoś walnął zajebisty spoiler do Gry o Tron…”. Za spoiler można zabić. To psuje całą zabawę, która wynika z tajemnicy powoli odkrywanej przez całą książkę, grę albo film. Najlepiej zaraz po premierze tytułu nie wchodzić do Internetu ani nie rozmawiać ze znajomymi.

15. Wczorajsza konferencja Microsoftu

Trochę jestem fanbojem Xboxa. Uznaję wyższość pada od „klocka” nad DualShockiem, wolę też Halo niż exclusivy z PS3. Nowy Xbox miał być lepszy niż PlayStation 4. Dużo lepszy. Wczorajsza konferencja, New Xbox Reveal, była jeszcze gorsza niż konferencja Sony. Microsoft pokazał, że ich kolejny next-gen będzie multimedialnym kombajnem z Windowsem 8, telewizją i skajpem. Może też służyć do grania. Może. Wiadomo, że u nas wszystkie funkcje multimedialne nie będą dostępne, a dla graczy schodzą na drugi plan. Zamiast zadbać przede wszystkim o graczy, M$ wypina się na nich i zakulisowo ujawnia kilka niuansów: konsola nie będzie wstecznie kompatybilna. Na Xbox One nie odpalimy żadnej gry z x360. Szkoda, bo mogli w ten sposób uzyskać przewagę nad konkurencją. Jednak najgorsza wiadomością dla mnie jest konieczność instalacji gier, przypisanie ich do profilu gracza i wprowadzenie opłat za granie w używki. Przez 2,5 roku posiadania konsoli rozpakowałem jakieś dziesięć zafoliowanych gier. Używek w napędzie wylądowało pięćdziesiąt. Uważam, że takie utrudnianie drugiego obiegu jest beznadziejnym posunięciem. W chwili obecnej, mimo całej mojej sympatii do Xboxowego pada i do samego systemu, bardziej skłonny byłbym ku zakupowi konsoli Sony. Niestety.

Tym gorzkim akcentem kończę to zestawienie. Na pewno nie będzie następnej części. Opisanie 15 najgorszych momentów w życiu gracza było dla mnie najgorszym momentem w życiu blogera. Gry są fajne. Zapomnijcie, że przeczytaliście ten tekst.

Podoba Ci się mój wpis? Subksrybuj mnie na fejsie, a na pewno nie przegapisz następnego.

Buja
23 maja 2013 - 11:34