Recenzje(2) - Nick Cave and the Bad Seeds - Push the Sky Away. - Bartek Pacuła - 16 września 2013

Recenzje(2) - Nick Cave and the Bad Seeds - Push the Sky Away.

Kiedyś przeczytałem, że Nick Cave, w latach 80, w berlińskim metrze wstrzykiwał sobie swoją własną krew. Czemu? Być może po to, by móc dalej imprezować. Słuchając jednak jego ostatniej płyty nie zobaczymy "kolesia od krwi". Zobaczymy człowieka stonowanego, może trochę melancholijnego, zmęczonego, ale mającego nadal coś ciekawego do powiedzenia. I bardzo cieszy mnie kierunek obrany przez Cave’a bo Push the Sky Away to bardzo dobra płyta, naprawdę dobra.

Cave, jako artysta, jest człowiekiem nie do podrobienia. Jest on muzykiem, pisarzem, aktorem, scenarzystą, poetą. Jego teksty, choć wydają się absolutnie bez sensu, są intrygujące, intrygujące jest również jego życie, wyczyn z berlińskiego metra jest tylko jednym z wielu, które mogą kogoś zaszokować. Współtworzył zespół punkowy(lub jak upierają się niektórzy – post punkowy) The Boys Next Door (potem zespół nazywał się The Birthday Party), a w 1984, po różnych przekształceniach powstała grupa Nick Cave and the Bad Seeds. Z ich muzyką nie miałem wiele kontaktu, znałem kilka ich piosenek(świetna Deanna, równie udana Do You Love Me?), lecz wszystkie moje kontakty z Nickiem były raczej ograniczone w czasie i intensywności. Tymczasem jego najnowsze dzieło, Push the Sky Away, spodobało mi się bardzo, co więcej – jako całość, złożona z kilku kompozycji, utrzymanych w podobnej stylistyce, intrygujących, czasami niepokojących, zawsze wprowadzających słuchacza w stan zamyślenia i delikatnego smutku(co jest jak najbardziej pozytywne). Ale po kolei.

Edycja podstawowa.

Na płycie mamy 9 kompozycji, całość trwa ok. 43 minut, co jest czasem przyzwoitym. Nie jest to krótka płyta, ale trwa akurat tyle, by przez cały czas przyciągać uwagę słuchacza. Płytę otwiera piosenka We No Who U R, która była również pierwszym z dwóch singli poprzedzających płytę. Utwór ten od razu pokazywał, jaką ścieżką postanowił kroczyć Cave podczas nagrywania tej płyty. Utwór rozpoczyna się delikatnie, po kilkunastu sekundach wchodzi głos Cave’a, stonowany, spokojny, a piosenka ciągnie się powoli, bez żadnych fajerwerków w postaci „darcia ryja”, niesamowitych solówek, refrenu, który zmiata mocą i głośnością. Piosenka świetna na otwarcie, trzyma ona dobry poziom, zwiastuje co się będzie dziać dalej, jest klimatyczna i pozwala po prostu „poczuć” tę płytę.

Fragment Jubilee Street z książeczki.

Następne dwie piosenki, Wide Lovely Eyes i Water’s Edge, również nie pozostawiają wątpliwości, jaki klimat będzie dominował na tej płycie, choć dzieje się w nich odrobinę więcej, niż w We No Who U R. I pomimo tego, że spodobały mi się mniej, niż wspomniana pierwsza kompozycja, stanowią idealny pomost między nią, a następną piosenką, czyli Jubilee Street. Jest to drugi singiel poprzedzający płytę i jest to zdecydowanie najlepsza piosenka na całej płycie. Również zaczyna się powoli, ale z każdą chwilą przyspiesza, podczas gdy Cave snuje swą opowieść. Piosenka kończy się szybką(jak na tę płytę) częścią instrumentalną. Całość  jest niezwykle nastrojowa, ma wpadającą w ucho melodię, ciekawy tekst, a głos Cave’a do tej piosenki pasuje idealnie. Po tym punkcie emocje odrobię spadają, ale tylko odrobinę, ponieważ nadchodzi kolejna bardzo dobra piosenka, Mermaids(trzeci singiel z tej płyty, lecz wydany już po jej premierze). Ponownie klimat jest na pierwszym miejscu, całość jest jednak wolniejsza niż w wypadku Jubilee Street, choć również odrobinę „przyspiesza” pod koniec, co w porównaniu do początków tego utworu, wydaje się dzikim pędem.

20-stronicowa książeczka.

Kolejną piosenką jest We Real Cool. Jak można było się spodziewać ona również jest bardzo spokojna, na dodatek jest to piosenka, gdzie Cave nie tyle śpiewa, co mruczy i wychodzi mu to naprawdę nieźle. Niestety, po tym utworze następuje jedyny większy zgrzyt – Finishing Jubilee Street. Piosenka ta nie spodobała mi się w ogóle, co więcej, zniszczyła odrobinę klimat budowany przez 6 poprzednich kompozycji. Wydaje się być wciśnięta na siłę, jakby ktoś powiedział: „Hej, ludzie! Nasza płyta nie ma nawet 40 minut, wrzućmy tam coś jeszcze”. I wrzucili. Na szczęście klimat nie ucierpiał(za bardzo), a następna piosenka, Higgs Boson Blues spełnia podobną rolę co Wide Lovely Eyes i Water’s Edge – stanowi idealny pomost do ostatniej kompozycji – tytułowej Push the Sky Away. Piosenka ta jest niesamowita. Klimatem bije na głowę wszystko, co usłyszałem na tej płycie, jest również jedną z najbardziej nastrojowych piosenek, jakie kiedykolwiek słyszałem. Niesamowita melodia, świetny refren oraz uczucie niepokoju i smutku, które towarzyszą słuchaczowi przez cały czas tej piosenki, sprawiły, że kiedy płyta się skończyła, przez kilka minut siedziałem na krześle i nie byłem w stanie podjąć jakiegokolwiek sensownego działania. Piosenka ta utkwiła mi bardzo w głowie, myślałem o niej sporo – a taka jest przecież rola sztuki – prowokowanie do myślenia.

Płyta wyszła w czterech edycjach. W edycji zwykłej(ja mam taką), gdzie mamy do dyspozycji plastikowe pudełko, płytę i 20-stroncową książeczkę ze zdjęciami i tekstami(wydrukowaną na bardzo ładnym papierze). Drugie wydanie, „Limited Deuxe CD/DVD” jest wydaniem „książkowym”. Otrzymujemy bowiem 32-stronicową książkę w twardej oprawie, ze zdjęciami i tekstami z płyty, album na CD i płytę DVD z dwoma bonusowymi utworami. Trzecią edycją, wyraźnie droższą, bo kosztującą aż 90 funtów, jest „Super Deluxe Box Set”. Jest to zestaw przeznaczony zdecydowanie dla największych fanów Cave’a i jego zespołu. W skład tego pudła wchodzi album na CD i na winylu, DVD z „Limited Deluxe…”, dwa 7-inchowe winyle z bonusowymi utworami, 120-stronicową książkę, będącą repliką tej, którą stworzył Cave, zapisując różne rzeczy podczas tworzenia tego albumu oraz certyfikat autentyczności(a dla pierwszych 400 z dodatkowym autografem Cave’a). Czwartą edycją jest po prostu 180-gramowa płyta winylowa. Jednym słowem – każdy może wybrać sobie co mu pasuje i na co go stać. Bardzo dobra inicjatywa(choć oczywiście podyktowana względami finansowymi, a nie fanami), nie ograniczono się tylko do zwykłego wydania, wciśniętego łaskawie fanom.

Super Deluxe Box Set.

Reasumując – płyta jest naprawdę dobra i broni się jako całość, nie tylko jako nośnik kilku hitów w towarzystwie kilku zapychaczy-crapów. Płytę polecam, niezależnie od wydania, ponieważ jest to jedna z najbardziej udanych płyt w(i tak dobrym) roku 2013.

Bartek Pacuła
16 września 2013 - 12:49