Co się dzieje z trailerami? - Joorg - 10 października 2013

Co się dzieje z trailerami?

W świecie kinematografii zapanował ostatnio nowy trend na wypuszczanie zwiastunów, które zdradzają bardzo dużo szczegółów z filmu. O wiele za dużo...

Podręcznikowym przykładem trailera, który spojleruje większość filmu bądź pokazuje nam jego najlepsze sceny, jest ostatnia wielki blockbuster z Bradem Pittem w roli głównej - "World War Z". Produkcja w mojej opinii była średnio udana, żeby nie powiedzieć strasznie nudna. Na seans w kinie postanowiłem wybrać się po obejrzeniu zwiastuna, który pokazywał ciekawe wykorzystanie motywu z zombie. Mam tu na myśli przedstawienie sposobu w jaki funkcjonuje horda żywych trupów, która jest w stanie w kilka minut zamienić się w wielką górę, tylko po to by przebić się przez wysoki mur. Ten właśnie pomysł mnie kupił, więc po filmie oczekiwałem czegoś więcej, właśnie w tym stylu.

Niestety, jak już wcześniej wspomniałem, podczas projekcji niesamowicie się wynudziłem oglądając nieciekawy wątek śledztwa prowadzonego przez Brada Pitta, jednak mimo wszystko czekałem na te wielkie, efektowne sceny z hordami zombie. I owszem doczekałem się, jednak - JA JUŻ JE WIDZIAŁEM! Gdzie? Na trailerze! Zamiast iść do kina, mogłem sobie raz jeszcze zobaczyć zwiastun, nie dość że wyszło by na to samo, to zaoszczędziłbym na bilecie.

Niestety, dziś większość zapowiedzi większych hollywoodzkich produkcji zdradza nam jakieś 80% całego filmu i pokazuje co lepsze sceny. Czy nie da się zrobić dobrego zwiastuna, który nie dość, że nas zainteresuje, to nie zdradzi ponad połowy fabuły? Oczywiście, że się da! Tutaj również mogę posłużyć się całkiem świeżym przykładem, mowa o "Gravity". Trailer zobaczyłem bezpośrednio w kinie i już wtedy zrobił na mnie ogromne wrażenie. Nie pokazuje "tysiąc pięćset sto dziewięćset" ujęć z filmu. Tutaj wykorzystano ciekawszy zabieg! Twórcy postanowili zaprezentować długą, emocjonującą scenę, prawdopodobnie z początku filmu, która urywa się w najciekawszym momencie. Nie jest to nic rewolucyjnego, ale sprawdza się jak nic. Do kina wybieram się na dniach.

Ostatnimi czasy coraz częściej omijam wszelakie zwiastuny filmowe, ale czasem chęć ich obejrzenie jest silniejsza ode mnie. Warto przecież wiedzieć na co idzie się do kina. Skoro jednak trailer stał się kilkuminutowym streszczeniem filmu, trzeba znaleźć sposób na ten problem. Możemy całkowicie zrezygnować z oglądania zwiastunów i kierować się tekstowymi zapowiedziami lub wrażeniami osób trzecich. Wiadomo jednak, że nic jak efekciarskie obrazki, nie zachęca do obejrzenia danego tytułu. Jeśli więc koniecznie musimy zobaczyć zwiastun, to najlepiej zrobić to na pół roku przed premierą filmu. Aktualnie tak właśnie staram się robić, po kilku miesiącach zdążę zapomnieć widziane już sceny, a w głowie zostanie mi to, że film zapowiada się ciekawie. Dobrym rozwiązaniem są również krótkie teasery, czyli zwiastuny skrócone do trzydziestu sekund. W tym wypadku i wilk syty i owca cała, ale tylko jeśli taka zapowiedź jest ciekawie zmontowana.

Niestety kinomaniacy, musimy sobie jakoś z tym radzić...

A może by tak powrócić, do starej, dobrej formy trailerów z epickim głosem lektora w tle? To by było coś!

Joorg
10 października 2013 - 01:08