Moja kolekcja: Evanescence - Kamil Brycki - 14 czerwca 2014

Moja kolekcja: Evanescence

Z łezką w oku wspominam czasy, kiedy Internet nie był czymś absolutnie wymaganym do życia. Kiedy zaczynałem interesować się muzyką „na poważniej”, nowe piosenki oraz zespoły poznawałem z pomocą radia oraz telewizji pełnej kanałów muzycznych. Utwory miały za zadanie wpadać w ucho i niekoniecznie należały do najambitniejszych. Mimo wszystko udało mi się znaleźć zespół, w którym dosłownie się zakochałem, i który skusił mnie do zakupu swojej pierwszej płyty (co wśród moich równieśników w gimnazjum było nie lada wyczynem). Fallen, bo tak nazywa się wybrany krążek, zajmuje honorowe miejsce na mojej półce.

Evanescence jest pewnie wszystkim świetnie znane. Wielki hit, Bring me to life, został wyróżniony na Grammy w 2004 roku, a jeszcze dziś zdarzy się usłyszeć go w radiu. Wokalistka zespołu, Amy Lee, jest co prawda pianistką, lecz jej niezwykły talent wokalny nie mógł pozostać niezauważony. Na kościelnym obozie młodzieżowym poznała Bena Moody’ego, gitarzystę, z którym jeszcze tego samego roku nagrała kilka piosenek jako Evanescence.

Fallen jest prawdopodobnie jedyną płytą, którą bez żadnego problemu przesłuchuję od początku do końca, nie omijając żadnych piosenek. Krążek zawiera jedenaście utworów i każdy z nich jest czarujący, na swój sposób. Mamy tutaj wyżej wspomniane Bring me to life, które podbiło serca nawet niedzielnych słuchaczy muzyki rockowej; wściekłe Going Under, mroczne Haunted nadające się na ścieżkę dźwiękową jakiegoś dreszczowcai złowieszcze Tourniquet (swoją drogą, przerobione ze scream-metalowej wersji jednego z członków zespołu); wreszcie znajdą się i bardzo smutne i osobiste piosenki wykonane tylko z akompaniującym pianinem, takie jak Hello (nigdy nie wykonywane na żywo ze względu na bardzo bolesną historię) oraz równie popularne, co piękne My Immortal. Płyta jest utrzymana w gotyckiej atmosferze, jednocześnie nie wykorzystując bardzo ostrych gitarowych brzmień, co bardzo mi odpowiada.

The Open Door nie jest aż tak dobre, jak Fallen – znajdą się tutaj piosenki, które zazwyczaj przełączam, ponieważ nie jestem w stanie się do nich przekonać. Bardzo podobają mi się takie tracki jak Your Star, Lithium czy Weight of the World, które potrafią przyprawić o ciarki. Nie mogę się jednak przekonać chociażby do promowanego Good Enough lub Call me when you’re sober i nawet nie jestem w stanie określić, dlaczego. Cała płyta jest zdecydowanie mroczniejsza niż Fallen i przez jednych uznawana jest za fenomenalną, a przez innych za spadek formy. Jeśli o mnie chodzi, to The Open Door jest z pewnością bardzo dobrym krążkiem (na 13 piosenek nie podobają mi się ze 3?), lecz większym sentymentem darzę wyżej opisane Fallen.

Najnowszy krążek zatytułowany Evanescence niestety absolutnie mi się nie podoba. Znalazłbym może dwie czy trzy piosenki (Lost in Paradise albo My Heart is Broken), które są naprawdę dobre, lecz cała reszta nie wpasowuje się w mój muzyczny gust. Nie wiem, czy to z powodu wymiany praktycznie całego zespołu, czy z powodu kłótni z wydawcą, lecz według mnie ostatnia płyta nie trzyma poziomu swoich poprzedniczek.

Jest jeszcze album koncertowy, Anywhere But Home, na którym znajdują się koncertowe (jakżeby inaczej!) wersje najlepszych utworów z pierwszej płyty, cover Kornu oraz jedna studyjna, mroczna i przygnębiająca piosenka zatytułowana Missing. Śpiew Amy Lee jest tutaj potężniejszy niż w studyjnych kawałkach – jeżeli komuś bardziej odpowiadają piosenki śpiewane na żywo, to album zapewni mu masę dobrej zabawy, jeśli jednak ktoś preferuje utwory nagrane w szczelnie zamkniętym studio, gdzie każdy dźwięk został odpowiednio przygotowany, to nie jest do dla niego absolutny must-have.

Jestem strasznym fanboyem Evanescence. Uwielbiam kobiecy wokal w każdym wydaniu, a Amy Lee śpiewa na bardzo wysokim poziomie. Na dodatek jest to zespół, który rozpoczął moją „muzyczną podróż”, więc nie mogę tak po prostu o nim zapomnieć. Gdybym usłyszał Ev niedawno, pewnie spodobałby mi się, lecz nie znalazłby miejsca aż tak wysoko w moim osobistym rankingu. Nie zmienia to faktu, że gdyby nie Evanescence, nie wiem, kiedy zacząłbym kupować płyty i zagłębiać się w ciekawszą muzykę niż popowe przeboje. 

Linki:
Strona internetowa Evanescence

Kamil Brycki
14 czerwca 2014 - 20:17