Retro electro czyli elektronika z VHS kontraatakuje! - Maurycy - 27 stycznia 2015

Retro electro, czyli elektronika z VHS kontraatakuje!

To były fajne czasy. Siadasz przed telewizorem ze znajomymi, pełen ekscytacji i zapału. Są kanapki z serem żółtym, chipsy Ruffles, czy inne Rebels, jest picie w woreczku. Telewizor podłączony do magicznego pudełka – odtwarzacza kaset wideo. Równie magiczna taśma w pudełku z mega twardzielem na okładce i wystrzałową nazwą filmu -. To będzie dobre kino. Wkładasz kasetę do odtwarzacza, na ekranie pojawia się seria glitchy obraz jest nierówny. Używasz pokrętła dostrajania obrazu, w końcu w Twoim modelu odtwarzacza nie było jeszcze automatycznego. Jeszcze chwila, obraz uspokaja się, ale i tak jest lekko przebarwiony i krzywy po prawej stronie – kaseta odtworzona była chyba sto razy. Ale i tak jest dobrze – zaczyna się seans poprzedzony elektryzującą muzyką. Muzyką doby filmów VHS.

Moda

Filmy z końca lat siedemdziesiątych aż do początku dziewięćdziesiątych były specyficzne. Docierały do Polski z pewnym opóźnieniem na kasetach video przekraczając komunistyczne granice, dając posmak zachodu i egzotycznych Stanów Zjednoczonych, działając na umysły młodych tylko trochę mniej niż nowinki technologiczne. Filmy, które znamy z VHS niosą pewne prawidłowości: to albo apokaliptyczne wizje cyberpunkowych miast i upadku społeczności, opowieści o twardzielach na usługach armii, mistrzach sztuk walki szukających zemsty, gliniarzach rzucających na lewo i prawo śmiesznymi tekstami. Prócz tematyki można też zauważyć pewne ujednolicenie muzyki filmowej. Jeszcze w latach siedemdziesiątych i już w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych panowała muzyka poważna nagrywana przez całe orkiestry, a rozwiązanie to trwa do dziś. W międzyczasie panowała orkiestralna posucha. Trend użycia syntezatorów jako głównych instrumentów w tworzeniu ścieżek dźwiękowych, albo przynajmniej głównych motywów napędzany był przez wielki bum elektroniczny. Do tej pory komputery i mikroukłady były dostępne naprawdę ograniczonej liczbie osób, w tym samym czasie coraz więcej informacji o elektronice i przyszłości z nią związanej trafiało do społeczeństwa. Szaleństwo ogarnęło świat na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, gdy pod strzechy zaczęły napływać konsole do gier, a w barach i klubach pojawiły się automaty do gier. Trzecia generacja konsol datowana na połowę lat osiemdziesiątych tylko potwierdziła sukces elektronicznej rozrywki: oto komputeryzacja sięgnęła zwykłych ludzi i zamieszkała między nami. Fala ta przyniosła nie tylko modę na granie, czy posiadanie konsoli. Kino SF miało się całkiem nieźle, a przemysł muzyczny wręcz pękał od utworów generowanych za pomocą elektroniki...

Reklama syntezatora Yamaha SY-2 Advert (www.matrixsynth.com)

No właśnie. Jeszcze w latach siedemdziesiątych, właściwie w ich pierwszej połowie elektronika wydawała się być muzyką dość niszową. Nie dziwi to, wszak instrumenty te nie należały do najtańszych. Przełomem okazał się do dziś popularny Minimoog dający duże pole do popisu w kwestii generowania dźwięku, a jego cena nie była tak zaporowa. Dopiero w drugiej połowie lat siedemdziesiątych muzyka elektroniczna zaczęła robić się popularna za sprawą ikon takich jak Jean Michel Jarre, Tangerine Dream, czy Vangelis. Pokazali oni, że oparte niemal tylko o syntezatory utwory mają rację bytu, ba, są fantastyczne! Szybki rozwój technologiczny w kolejnej dekadzie pozwolił na wysyp syntezatorów, automatów perkusyjnych, sekwenserów. Za tym poszło wplecenie elektroniki do muzyki popularnej, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Wszechobecne sztuczne dźwięki była wręcz wskazana, były szpanem, modą, falą. Nic nie stało na przeszkodzie, by elektronika prócz klubów, domowych odtwarzaczy i radia trafiła do produkcji filmowych...

Filmy

Ponieważ w tekście chcę tak naprawdę napisać o dzisiejszym renesansie muzyki retro electro, to muszę ograniczyć się nieco w swoich wywodach. Co nieco o filmowej muzyce lat osiemdziesiątych napisał całkiem niedawno DM tu i tu. Ja chcę skupić się na muzyce i filmach, które wydają się silną inspiracją dla dziś tworzących artystów.

Zdecydowanie najsilniejszą z inspiracji były filmy science fiction lat osiemdziesiątych i bardzo wczesnych lat dziewięćdziesiątych. W tym okresie, szczególnie pierwszej jego części popularny stał się cyberpunk, który to krystalizować zaczął się jeszcze wcześniej. Jednak tak naprawdę w świecie filmów wypromował go dopiero Blade Runner w reżyserii Ridley'a Scotta, który trafił do kin w 1982 roku. To oparty na książce „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?” film osadzony w dystopijnej rzeczywistości, gdzie komputery i elektronika wprost stały się częścią tkanki miejskiej, a cyborgi wylądowały między ludźmi. Jest to świat brudny, mroczny, zniszczony. Rozwarstwienie społeczne stało się wyraźnie widoczne, a tłoczne i duszne slumsy płynnie przechodzą w potężne drapacze chmur bogaczy, koncernów i korporacji. Cyberpunk pełną gębą, film zajmujący i przejmujący, w wielu kręgach wręcz ikoniczny. Za ścieżkę dźwiękową odpowiada wspomniany wyżej Vangelis. Dzięki wprowadzeniu elektroniki w soundtrack, film zyskał dodatkową warstwę klimatyczną, a świat przez niego kreowany wciągał jeszcze bardziej. End theme jest wprost kwintesencją tego, co spotykamy w aktualnie tworzonym synthwave: bardzo wyraźny sekwencer, nagromadzenie ścieżek i powtarzający się motyw. Wszystko stworzone syntezatorami, nawet sporadycznie pojawiający się werbel, kocioł i chór, za który odpowiada efekt choir.

Mówiąc o klimatach SF i motywach, które inspirują twórców retro electro nie należy zapominać o drugiej ikonie, kto wie, czy nie większej niż Blade Runner – pierwszej części Terminatora. Trzeci film Camerona otworzył mu wrota Hollywoodu, to legenda do dziś eksploatowana, która wypaliła swój znak w popkulturze. Choć akcja filmu dzieje się w czasach współczesnych, mamy do czynienia z robotami i manipulacjami czasem. Oto robot morderca przybywa z przyszłości, by zabić matkę nienarodzonego jeszcze, przyszłego przywódcę ruchu oporu. Mordercę gra nie kto inny, jak Arnie: bezuczuciowa góra syntetycznych mięśni. Okazuje się, że cała robota nie jest taka prosta. Wielu dzisiejszych twóców retro electro przyznaje, że Terminator jest dużą inspiracją. Słuchając motywu przewodniego napisanego przez Brada Fiedela przed oczami przesuwają mi się te charakterystyczne okładki filmów z pudełek VHS. To smętna, klimatyczna syntezatorowa ścieżka, w której jest nuta jakiejś tęsknoty, a przestrzeń jaką serwuje ma w sobie coś z monumentalności. Metrum utworu będące wynikiem eksperymentów jest dość nietypowe i wywołało sporo dyskusji, jest to 13/16. Na podstawie oryginału z 1984 roku powstały motywy przewodnie kolejnych części Terminatora, z których druga jest jeszcze bardziej przygnębiająca, a trzecia to już zabawy z żywą orkiestrą, która to zdecydowanie dominuje podczas produkcji dzisiejszych ścieżek dźwiękowych.

Klimatów cyberpunkowych, choć już nie tak lepkich i tak odległych jak Blade Runner trzymał się Escape From New York. Choć film, tak jak ten poprzedni, zyskał duży poklask, choć nakręcony został najwcześniej z wymienionych to nie uważa się go za propagatora cyberpunku tak jak Blade Runner. Za film odpowiada John Carpenter, który pracował z naprawdę małym budżetem, w granicach sześciu milionów dolarów (dla porównania Ridley Scott miał do wydania dwadzieścia osiem milionów). Mimo to umiejętności reżyserskie Carpentera i zdolność do prowadzenia fabuły pozwoliły odnieść obrazowi sukces, a atmosfera dzielnicy Manhattan naprawdę jest przygnębiająca. Film, prócz typowego SF serwuje też typowe dla lat osiemdziesiątych kino akcji. Mamy posępne miasto, dużo akcji, misję ważącej losy świata i oczywiście krnąbrnego bohatera o wdzięcznym imieniu i nazwisku Snake Plissken. To twardziel tej ery filmów: niezłomny, ironiczny, nieznający strachu, koniecznie związany w przeszłości z wojskiem mięśniak, dla którego misja jeden kontra reszta świata to tyle co splunięcie. No ale muzyka. Za nią odpowiada sam reżyser i trzeba przyznać skomponował ją w należytym, modnym stylu. Dużo syntezatorów i elektronicznych wtrąceń. Chwytliwy jest motyw przewodni filmu. Lata osiemdziesiąte wprost wylewają się z niego. To połączenie sekwensera, automatu perkusyjnego i chwytliwej melodii złożonej z dźwięków midi, bodaj trumpet. Nie odzwierciedla on klimatu samego filmu, pasuje bardziej do typowych seriali akcji.

Trzeba przyznać, że osoby odpowiadające za synthwave daleko sięgają w poszukiwaniu inspiracji. Ponieważ są to zwykle osoby uwielbiające kino opisywanych czasów, mają na swoim koncie setki obejrzanych filmów. Prócz znanych i lubianych tytułów znajduje się sporo mniej popularnych, czy wręcz undergroundowych. Do tych na pewno należy Tetsuo z 1989 roku (ok, jest to film kultowy w pewnych środowiskach, jednak nie tak znany, jak produkcje powyżej). Japoński film z pogranicza cyberpunku i surrealizmu opowiada historię mężczyzny, który wszczepia sobie w nogę kawał pręta, a po tym wydarzeniu powoli przeistacza się w robota, czy może bardziej istotę z metalu. Film nakręcony został w czerni i bieli, a dziwaczny klimat towarzyszy widzowi przez cały czas. Obraz miejscami ociera się o kicz i groteskę: proszę was, penis niczym wiertło Daddy'ego z Bioshocka? Pokrętnego klimatu nie odzwierciedla go tylko tematyka, ale scenografia, kostiumy, chaotyczna praca kamery i duża brutalność. Muzyka jest miejscami oszczędna, a gdy się pojawia, czasem jest to posępna, monotonna elektronika, tylko podkreślająca powyższe cechy filmu, innym razem to oparty o agresywny kawał świetnego grania, psychodeliczny i ocierający się o industrial.

Pewną niszą filmową czasów VHS, a która jest inspiracją dla niektórych twórców są azjatyckie thrillery sprzed trzydziestu lat – filmy, przy których amerykańskie produkcje wydawały się być przyjemnym kinem familijnym. Często to były produkcje czerpiące z nie mniej niepokojących horrorów: mroczny, lepki klimat, deszcz, krew, seks, gwałt, perwersja i dużo brutalnej przemocy. Mocno ekspresyjne kino, które nie było nigdy popularne w Europie. Jednym z takich filmów jest Shiryo No Wana, niepokojący thriller o dziennikarce, która próbuje rozwikłać tajemnicę mordercy nastolatków, która sama staje się ofiarą tegoż.

Pozostawmy filmy stricte SF i spójrzmy pobieżnie na obrazy, które faktycznie zdefiniowały kiczowatą erę VHS i ich motywów. To okres wylewu filmów sztuk walki wszelkiej maści, od poważnych i brutalnych, do tych lekkich, o zabarwieniu komediowym. Każdy chyba przyzna, że gwiazdą tego rodzaju kina był Jean Claude van Damme. Jednym z jego najważniejszych filmów był Bloodsport opowiadający o wojskowym dezerterze, który bierze udział w brutalnym turnieju walk wykorzystując umiejętności, które nabył podczas nauk swojego mistrza walki. Mimo, że był to obraz bardzo popularny, to na przykładzie van Damme widać, jak krytycy niepoważnie podchodzili do tych raczej niskobudżetowych zapychaczy: aktor był nominowany do Złotej Maliny za najgorszy debiut 1988 roku. Dajcie spokój, każdy chciał być jak Van Damme! Muzyka? Typowa eletronika, która z powodzeniem przedostała się do muzyki popularnej: bardzo charakterystyczna perkusja i bas, elektryzująca i utrzymująca napięcie. Jak już napisałem, filmy kopane były bardzo popularne w tych czasach, skupiały się jednak głównie na scenach walk i ich choreografii niż na wykreowaniu ciekawych postaci, a tym bardziej fabuły, czy artystycznych ujęć. Bo przecież nie tego się wymaga od tego gatunku, prawda?

Jedną z cech charakterystycznych filmów w ogóle jest tworzenie zapadających w pamięć motywów muzycznych, najlepiej, żeby takie przetrwały lata. Gdy z pamięci przywołuje któryś z czasów ery VHS, do głowy jako pierwszy przychodzi zawsze ten sam: Gliniarz z Beverly Hills. Hicior napisany przez Harolda Faltermeyera pokazuje dość popularną modę w ówczesnej elektronice, która bardziej królowała w klubach i na ulicach, niż w formie ścieżek dźwiękowych: chwytliwy motyw, małe skomplikowanie muzyczne i bardzo prosta konstrukcja utworu była kluczem do sukcesu, a w kilku przypadkach film był tylko nośnikiem danego kawałka. Jestem pewien, że motyw przewodni poradziłby sobie sam i utorował drogę na szczyt. Stał się jednak częścią całkiem niezłej, acz krótkiej ściezki dźwiękowej, za którą film był nominowany do nagrody BAFTA w kategorii najlepsza muzyka filmowa.

Podobna zasada tworzenia znakomitych motywów przewodnich tyczyła się seriali. Kto nie pamięta, albo choć nie kojarzy legendarnego już MacGyvera, który potrafił zrobić coś z niczego. Konstrukcja kawałka jest prosta jak budowa cepa, ale ta melodia, ten syntezator, ta cudowna perkusja sprawiają, że zostaje w pamięci na równie długo jak ciekawa kreacja głównego bohatera. A serial Miami Vice? Za całą oprawę muzyczną odpowiada Jan Hammer nominowany dwukrotnie do nagrody Emmy właśnie za muzykę do tego serialu. Jego Crockett's Theme jest do dziś jednym z najbardziej rozpoznawalnych utworów, jednocześnie należy również do kawałków typu „znam to, ale nie wiem skąd to i kto to nagrał”.

Wymieniłem tylko kilka przykładów filmowych, pokazałem najbardziej znane przykłady oraz jawne inspiracje twórców synthwave.  To zaledwie ułamek tego, co można byłoby tu wrzucić, a jest tego na pęczki! Urban Warriors, The Adventures o Buckaroo, Galaxy Destroyer, Cobra, czy sequel Tetsuo to tylko czubek góry lodowej, który obrazem i dźwiękiem oddziaływał na przyszłych muzyków.

Synthwave

No dobrze, przedstawiłem cały szereg filmów z elektroniczną muzyką, a przynajmniej jej motywami głównymi. Czym więc jest synthwave, czy tytułowe retro electro? Właśnie nazw tego stylu jest kilka: synthwave, retro electro, neo 80s, czy new retro, albo new wave retro. Płynnie przechodzi również w pokrewne gatunki: synthpop, czy disco electro. Wszystko to dziś określane jest często żargonowym mianem ejtisy, choć osobiście uważam termin ten za zbyt ogólnikowy i wolę posługiwać się synthwave, albo retro electro.
Kolebką tego gatunku jest najprawdopodobniej Francja. Muzycy tego kraju grający w klubach w połowie pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku zaczęli powoli mieszać house z elektroniką lat osiemdziesiątych. Królował wśród nich niejaki Vincent Belorgey, znany pod pseudonimem Kavinsky, dziś uważany za legendę i swoistego wynalazcę synthwave. Miks tych dwóch gatunków zyskał naprawdę duży poklask i wielu artystów poszło jeszcze dalej: prócz używania gotowych kawałków prosto z Blade Runnera i Terminatora zaczęli wplatać własne kompozycje. Pomysł podłapali inni twórcy napędzani nostalgią związaną z dzieciństwem i zwykłą fascynacją kulturą ejtis, więc dość szybko pojawiły się ciekawe twory z innych zakątków świata. Dziś to wciąż niszowa gałąź muzyki, niszowa, ale stojąca na pewnym gruncie, gotowa zdobyć coś więcej. Co prawda nadal w większości są to twórcy niezależni nagrywający w domowym zaciszu, ale kilka wytwórni muzycznych i producentów wzięła pod swoje skrzydła synthwave, pozwalając na zdobycie większej popularności.

Rex z Blood Dragona wygląda jak podrasowany Plissken (antyweb.pl)

Jej rozkwit, swoisty renesans można nazwać faktem, wystarczy spojrzeć na branżę gier komputerowych. Najpierw, w 2012 roku pojawiła się szeroko komentowana i uznana przez krytyków gra Hotline Miami. Wymagająca produkcja, w której bezlitośnie masakrowaliśmy wrogów (a sposób rozprawiania się z nimi wywołał gorące debaty w sieci) była przesączona klimatem retro. To nie tylko fabularna oszczędność (ale dosadność), grafika rodem z automatów, ale duszny, lepki i pulsujący soundtrack nagrany przez kilku bardzo dobrych muzyków ze sceny retro electro i synthpop. Drgająca miękkość i hipnotyzujący wydźwięk tej ścieżki kojarzy mi się z gorącymi plażami i klubami Miami. Brzmi całkiem inaczej niż muzyka do gry, która wyszła rok później. Blood Dragon był samodzielnym dodatkiem do gry Far Cry 3. Choć działał na tym samym silniku i mianował się „dodatkiem”, trzeba przyznać, że otrzymaliśmy produkcję w całkiem innym klimacie. Fabuła garściami, nie, taczkami czerpie z filmów SF i filmów akcji lat osiemdziesiątych tworząc niemal prześmiewczą mieszankę wszystkiego co w tym kinie charakterystyczne. Oto mamy zniszczony wojną nuklearną świat (!), w którym komandos cyborg (!!) Rex „Power” Colt (Rex – Power – Colt, masakra) wysłany zostaje do tajnej bazy pracującej nad nową bronią biologiczną, która może zmienić życie ziemskie raz na zawsze. Dopawdy, pretensjonalność tej fabuły godna jest kiczowatych filmów i seriali akcji w stylu MacGyver, wybuchy, robopotwory i filtr VHS gwarantowane! Prócz graficznej i fabularnej stylistyki mamy też soundtrack żywcem wyciągnięty i zabarwiony nową formą z filmów akcji – może nie tak dobre jak z Hotline Miami, ale nadal świetnie wpadające w uszy kawałki skomponowane tym razem przez jedną ekipę: Power Glove.

Kadr z klipu Le Perv od Carpenter Brut (bloody-disgusting.com)

Synthwave tworzony przez różnych artystów ma kilka cech wspólnych. Mamy miks dźwięków retro z muzyką house w różnych proporcjach, mamy jawną, nieskrywaną inspirację kulturą lat osiemdziesiątych: filmami, serialami, grami, ich soundtrackami i muzyką taneczną. Prócz tego bardzo ważne jest też wrażenie wizualne. Stylistyka okładek albumów jest bardzo podobna do tej z pudełek VHS: czaderska czcionka, delikatne rozmycie, przygaszone kolory, zwykle futurystyczny klimat i przeładowane treścią. Sporo bardziej liczących się twórców ma też swoje klipy. Są to obrazy złożone zwykle z fragmentów filmów, ale również kręcone od zera, oczywiście inspirowane kinem sprzed lat. Nawiązanie do filmów jest również widoczna w koncepcji całych albumów. Często przypominają one ścieżki dźwiękowe, mają swoje trailery, teasery, zapowiedzi, nawiązują do pewnego wątku, mają myśl przewodnią, a tytuły są bardzo obrazowe: She is young, she is beautiful, she is next, Night Driving Avenger, albo Escape From Midwitch Valley. Jak je czytam, to mam przed oczami okładki z pudełek VHS!

Duże ilości szpanu naraz (fridge.gr)

Muzycznie różni twórcy prezentują się w odmienny sposób, jedni lubią agresywną jazdę bez trzymanki, inni spokojne, niemal balladowe brzmienia, są tacy, którzy korzystają z wokali, podczas gdy większość skupia się głównie na instrumentalnych numerach. Jednak wszystkie wykorzystują dźwięki królujące w dobie filmów VHS. Do produkcji najczęściej wykorzystują komputery zaopatrzone w odpowiedni software do tworzenia muzyki, jednak bardzo często w grę wchodzą instrumenty ówczesnych muzyków. Do najpopularniejszych należą na pewno syntezator Yamaha DX7, Roland Juno 60 , microKORG, różnego rodzaju vocodery do syntezy mowy. Tu i tam pojawia się gitara elektryczna, syntezatorowe fleciki, organy, saksofon i ten charakterystyczny bas. Istotne są również automaty perkusyjne, często z na łożonym pogłosem, mocno wysunięte do przodu, wyeksponowane, zdecydowanie nadające rytm poszczególnym kawałkom. Jest to nie tylko hołd dla dawnych automatów lub perkusji MIDI zaprogramowanych w syntezatorach, ale też naleciałość muzyki house, która w końcu wchodzi w skład synthwave. Jeśli w utworzach pojawiają się wokale (zwykle żeńskie), niejednokrotnie mają one nałożony efekt pogłosu o różnych stopniach nasilenia. Muzyka jest wielowarstwowa, z mnogością ścieżek. Nie można mówić tu o zubożeniu muzyki przez jej, hmmm, analogowy wydźwięk, a tym bardziej mylić synthwave z synth wave, który jest pewną formą minimalistyczną w techno.

Twórcy synthwave

W tym momencie chciałbym przybliżyć kilku twórców synthwave, którzy zrobili na mnie wielkie wrażenie.

Pierwszym i chyba najlepszym jest dla mnie Carpenter Brut. Przyznam szczerze, że jego twórczość poznałem rekomendacji lidera i wokalisty... Wintersun - całkiem inny gatunek! Ten pochodzący z Francji kompozytor miał z góry ustalony przepis: wydać trylogię EP-ek, które poszczególnymi motywami będą zamykać opowiadaną muzycznie historię w całość. Dosłownie kilka dni temu na świat wyszła ostatnia część, III, Carpenter Brut zaczął występować na żywo, a w marcu zostanie wydana cała trylogia na jednej płycie. Pojawianiu się jego minialbumów opatrzone było intrygującymi klipami i trailerami pełnymi przemocy i nagości, świetnie odzwierciedlającymi bezpretensjonalność jego muzyki. To bardzo dynamiczna mieszanka starego horroru, slasherów, futurystycznych i postapokaliptycznych motywów, wszystko spięte klamrą naprawdę dobrej jakości nagrania. Zadziorna i agresywna, brutalna i mroczna w swoim stylu całością jak dla mnie przebija wszystko co słyszałem w synthwave.

Zaraz za nim kroczy Perturbator. Sama nazwa projektu rozwala banię. Perturbator. Per tur bator. James Kent, młody chłopak, który stoi za tym projektem produkuje muzykę w domu, nie koncertuje, a jego albumy w odróżnieniu od Carpenter Brut, można za darmo pobrać na bandcampie (oczywiście są dostępne w formie „pay if you want”, więc można mu co nieco do portfela wrzucić). Od dziecka miał styczność z muzyką dzięki rodzicom, oni też, wraz z setkami kaset VHS, wszczepili w niego fascynację ejtisami. Perturbator (he he) nie tylko zaprasza wielu innych muzyków do udzielenia się w jego produkcjach, tworzy również albumy kompilacyjne, duety, jego kawałek znalazł się również w soundtracku do Hotline Miami. Nie promuje się klipami, za to jego okładki są bardzo klimatyczne, utrzymane w stylistyce okładek gier i filmów interesujących nas lat. Sama muzyka również potrafi pokazać pazura jak Carpenter Brut, wybija się ciekawymi przełamaniami i rozwiązaniami perkusyjnymi (oczywiście automat), wydaje się mieć większy zakres dźwięków i stylistyki. Potrafi z klasą zwolnić, dając trochę przestrzeni świetnym wokalom, po czym znów przyspieszyć w dramatycznym i pompatycznym stylu. W wielu fragmentach czuć, że Kent maczał wcześniej palce w metalu, a wśród jego ulubionych zespołów znajduje się na przykład Cult of Luna. Swoją drogą – przy utworze Minuit palce majstrowała synthwave'owa grupa The Dead Astronauts, a moment wejścia damskiego wokalu podnosi włosy na karku. Magia.

Power Glove to australijski duet, który co prawda wydał do tej pory dwie EP-ki, jednak znany stał się dzięki nagraniu ścieżki dźwiękowej do Blood Dragon. Muzyka została ciepło przyjęta i dopinała całość gry w oldschoolowym klimacie. Autorzy w żaden sposób nie kryją inspiracji
kulturą ejtis, szczególnie filmami i grami. Trudno nie zauważyć, wszak nazwa zespołu wzięła się z owianego złą sławą kontrolera Nintendo.

Bardzo ciekawy jest też duet Dance With The Dead. W ich muzyce, która niewątpliwie zalicza się do synthwave widać dość silne naleciałości współczesnej elektroniki. Nie chodzi mi tu nawet o samo brzmienie, co konstrukcję utworów. Justin i Tony w swoje utwory wplatają ciekawe przejścia i wygaszenia ścieżek instrumentów odchodząc od zbyt częstych zmian melodyjnych w obrębie jednego kawałka. Mam wrażenie, że w ich muzyce w mniejszym stopniu pobrzmiewa brudny klimat cyberpunkowy. Dodatkowo dość często pojawia się gitara elektryczna nadając kawałkom sporo świeżości i iście rockowy klimat, tak jak w kawałku The Deep. Z kolei w utworze Cobra mamy do czynienia z perkusją żywcem wyjętą ze Streets of Fire!

Jako ciekawostkę chciałbym przedstawić kolejnego z przedstawicieli francuskiej sceny muzycznej. Justice jest jednym z tych, którzy obok Kavinsky'ego zapoczątkowali wplatanie retro elektroniki do muzyki house. Co prawda żaden z dwóch dotychczasowo wydanych albumów nie jest stricte muzyką synthwave, ale inspirację czuć bardzo wyraźnie, szczególnie na Audio, Video, Disco z 2011 roku. Muzyk korzysta w dużej mierze z automatu perkusyjnego, przemycone retro wydaje się być raczej wyciągnięte z klubów tanecznych, niż filmów HVS. Więcej w tej twórczości jest też house, w którym za bardzo się nie odnajduję, ale kompozycje Justice wydają mi się bardzo ciekawe i świeże.

Prawda jest taka, że mniejszych i niekoniecznie gorszych twórców jest na scenie synthwave znacznie więcej. Promują się sami na Soundcloud, Bandcamp i serwisach społecznościowych, a tylko niektórym udaje się trafić do większej liczby odbiorców. Mam nadzieję, że tym tekstem zachęciłem kogoś do sięgnięcia w syntezatorowe otchłanie i wciągnięcie się w muzykę kreowaną przez ludzi, których pasję napędza nostalgia za dawnymi czasami, nierzadko czasami dzieciństwa. Dla mnie jest to nie tylko odskocznia od raczej ciężkiej muzyki, której słucham na co dzień, ale też podróż do okresu, kiedy oglądałem na video Jastrzębia Ulicy po parę razy, a komputery były dla mnie czymś równie odległym co teraz podróż załogowa na Marsa – fascynujące, coś w tym kierunku się dzieje, z czasem stanie się faktem, ale jeszcze nie teraz.

Perturbator, Dangerous Days (blood-music.com)
Maurycy
27 stycznia 2015 - 09:03