Biblioteczka Adriana - Harry Dresden: król urban fantasy - - 1 kwietnia 2012

Biblioteczka Adriana - Harry Dresden: król urban fantasy

Ostatnie kilka lat to prawdziwa eksplozja gatunku urban fantasy, co w dużej mierze jest zasługą adaptacji książkowego cyklu Zmierzch. Na szczęście ten nurt literacki ma do zaoferowania znacznie lepsze powieści niż to naskrobała Stephenie Meyer. Wśród nich jedną z najpopularniejszych i najlepszych jest seria o przygodach Harrego Dresdena autorstwa Jima Butchera. Wiele lat temu wydawnictwo Amber przetłumaczyło pięć pierwszych tomów, ale kolejne już się niestety nie ukazały. Teraz nadarza się doskonała okazja, aby opowiedzieć więcej o tym, co czyni przygody Harrego Dresdena wyjątkowymi, ponieważ wydawnictwo MAG od zeszłego roku ruszyło z własnym tłumaczeniem cyklu.

Harry Dresden to mieszkający we współczesnym Chicago mag i jest to jedyny przedstawiciel tej profesji, którego można znaleźć w książce telefonicznej. W praktyce wykonuje zawód detektywa od spraw dziwnych i niewyjaśnionych. Stworzony przez Jima Butchera świat na pierwszy rzut oka prezentuje standardy urban fantasy - mamy wampiry, wilkołakami, fae i wiele innych stworów. Standardowość tego uniwersum kończy się jednak tam, gdzie zaczynają się szczegóły. Autor nie zaserwował nam bowiem prostych archetypów tych istot. Zamiast tego prawie każdy gatunek podzielony został na wiele różnorodnych ras, najczęściej bardzo sobie niechętnych. Przykładowo – wampiry dzielą się na trzy dwory – czerwony, czarny i biały. Pierwszy z nich to obrzydliwe nietoperzo podobne monstra, które potrafią schować się za cienką skórą imitującą ludzi. Druga frakcja przypomina nadgniłych nosferatu. Natomiast Biały dwór jest najbardziej ludzki i żywi się nie krwią, a emocjami i siłami życiowymi. Nie brakuje też bardziej oryginalnych ras, a pomysł na demony jest jednym z najlepszych jakie kiedykolwiek spotkałem.

Po kilku tomach Chicago jest już kompletnie zapełnione kilkunastoma tego typu mniejszymi lub większymi grupami, ale Butcher potrafi to wszystko utrzymać w ryzach i zamiast chaosu mamy prześliczną mozaikę, która dostarcza niekończących się sposobności do wpakowania Dresdena w kolejne kłopoty. W skład cyklu wchodzi obecnie trzynaście powieści (plus sporo opowiadań):

  1. Storm Front (Front burzowy)
  2. Fool Moon (Pełnia księżyca)
  3. Grave Peril (Upiorne zagrożenie)
  4. Summer Knight (Rycerz królowej)
  5. Death Masks (Śmiertelne maski)
  6. Blood Rites
  7. Dead Beat
  8. Proven Guilty
  9. White Night
  10. Small Favor
  11. Turn Coat
  12. Changes
  13. Ghost Story

Jesteśmy mniej więcej na półmetku całej zaplanowanej przez autor historii. Każdy tom stanowi samodzielną zamkniętą całość, choć jednocześnie zawiera sporo wątków, które popychają główną opowieść naprzód. W połączeniu z faktem, że Butcher wie jak delikatnie przypominać o najważniejszych wydarzeniach z przeszłości powoduje to, że przed rozpoczęciem lektury kolejnej książki nie trzeba przekopywać się przez fanowskie wiki w celu odświeżenia sobie pamięci.

Cały cykl jest mocno inspirowany detektywistycznymi powieściami noir, zwłaszcza dokonaniami Raymonda Chandlera. Powieści pisane są w pierwszoosobowej narracji, a sam Harry najczęściej wiele razu zostaje mocno obity nim dotrze do prawdy. Postać Dresdena to najmocniejszy punkt całego cyklu. Ma on niesamowite poczucie humoru i szlachetne serce, choć jednocześnie potrafi popełniać olbrzymie błędy. To ten typ bohatera, któremu kibicuje się od pierwszych stron. Taki, który potrafi zarówno rozbawić do łez, jak i zasmucić w tragicznych momentach. Butcher ma bardzo lekki styl pisania i z łatwością przychodzi mi wręcz pożeranie kolejnych stron. Poza tym, autor ma niesamowity wręcz talent to pisania scen walki. W niektórych tomach zdarzają się kilkunastostronicowe starcia, w których bierze udział masa postaci o różnych mocach, a powietrze gęsto wypełniają magiczne eksplozje i wszystko to napisane jest w czytelny i ekscytujący sposób, który nawet na chwilę nie wywołuje dezorientacji czytelnika.

Jak już wspomniałem na początku, pierwsze pięć tomów wydał w Polsce Amber. Prawdę mówiąc nie mogę winić tej firmy za porzucenie cyklu. Pierwsze dwa tomy prezentują bowiem znacznie niższy poziom niż reszta cyklu. Napisano je, gdy autor wciąż jeszcze uczęszczał na uniwersyteckie kursy literackie i to widać. Mają one świetny styl pisania, ale fabuła nie oferuje rozmachu i pomysłowości z których słynie cała seria. Dwa pierwsze tomy to po prostu solidne urban fantasy i nic więcej. Trzeci tom stanowi już znaczną poprawę, a czwarty to gigantyczny skok jakościowy w porównaniu z trzecim. Nawet czwarty blednie jednak w porównaniu z piątym, a wraz z szóstym cykl osiąga poziom, do którego moim zdaniem żadne inne urban fantasy nie ma co się nawet porównywać. Dziesięć lat temu Harry Dresden nie cieszył się taką renomą jak dzisiaj, wiec zapewne sporo czytelników Amberu po przeczytawszy pierwszego tomu porzuciło cykl i tym samym nie miało okazji zobaczyć w jakie cudeńko ostatecznie się przeobraził.

Zresztą, wydania MAGa są znacznie lepsze. Tłumaczeniem zajął się Piotr Cholewa, który ma spory talent do przenoszenia anglojęzycznego humoru na polski, a okładki opatrzone są wspaniałymi ilustracjami Chrisa McGratha. Na chwilę obecną wydano dwa pierwsze tomy, a kolejne są w drodze. Z całego serca polecam spotkanie z Dresdenem. To obecnie moja ulubiona seria powieściowa i wyczekiwanie na każdy kolejny tom jest prawdziwą torturą, a jak wiadomo – w dużej grupie cierpi się przyjemniej ;).

Sporo z Was może kojarzyć Harrego Dresdena z fatalnego serialu sprzed kilku lat. Poza samym aktorem (który całkiem nieźle nadawał się do tej roli), całość była małym potworkiem i szkoda byłoby gdyby odstraszyła kogokolwiek od powieściowego pierwowzoru. Choć gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że summa summarum serial wyszedł autorowi na dobre i uczynił cykl powszechnie znanym. Dzięki temu od wielu lat każdy nowy tom przez kilka tygodni szaleje na liście bestsellerów New York Times’a. W zeszłym roku to właśnie trzynasta część serii (Ghost Story) była książką, która zwaliła z pierwszego miejsca Taniec ze smokami George’a Martina.

1 kwietnia 2012 - 12:07