Chyba będę musiał się powtórzyć. Lata 90. nie były dla mnie wielką niewiadomą po systemie totalitarnym, czasem transformacji ustrojowej czy okazją do zarobienia wielkiej fortuny na raczkującym kapitalizmie bez kapitału. Pamiętam kiedy po raz pierwszy zobaczyłem „Pegazusa”. Była to miłość od pierwszego spojrzenia, ale ciężko było do niej przekonać rodzinę, więc razem z moim przyjacielem B. postanowiliśmy zbierać bezpańskie jabłka z jabłoni posadzonych na miedzach, aby zakupić konsole do gier. Często wędrowaliśmy w odległe miejsca nosząc ze sobą drewniane paczki. Opuszczone, wymarłe domy w górach, z wolna zapadające się w ziemie, miały zazwyczaj przy sobie zapuszczone ogrody, których nikt już nie doglądał. Jabłonie bywały karłowate, nikt ich nie przycinał, pnie nie lśniły się białą barwą, nikt nie przywiązywał konopnym sznurkiem płaskich kamieni do czubków gałęzi, tylko obrazy świętych spoglądały na bujne korony drzew zza wybitych okien. Jeszcze wtedy nie czuliśmy przygnębienia wiszącego w powietrzu, ale to także miało się zmienić. Jabłka smakowały jak jesień, ich skóra była upstrzona rdzawymi piegami, plamki słonecznego światła sypały się przez żółte liście złotą gonitwą na nieskoszoną trawę, ale panów z starego żuka z logiem Tymbarku nie bardzo to obchodziło. Wymieniali nasze paczki i wypłacali nam nasze grosze. Po kilku tygodniach uzbieraliśmy pieniądze na naszego „Pegazusa”. Kupiliśmy nasz obiekt marzeń na odpuście. Stanowiska były kolorowe, przypominały bazary z Dalekiego Wschodu pełne przypraw, fig i granatów. Co prawda na odpuście można było kupić petardy, plastikowe strzelby Winchester, kiszone ogórki z drewnianej beczki i odpustowe cukierki, więc fantazja może mnie ponosi. Co ta historia ma wspólnego z wybitną serią AVGN? Wraz z konsolą otrzymaliśmy kilka gier. W naszym zbiorze znalazły się m. in. Friday the 13th, Silver Surfer Top Gun, Teenage Mutant Ninja Turtles, The Bugs Bunny Birthday Blowout oraz dla odmiany Mario, Contra i jakaś kompilacja pokroju 256 games in one. Tak rozpoczęła się moja przygoda z NES-em. Przygoda pełna przyjemności, frustracji i zdziwienia, otoczona poświatą nostalgii. It’s All coming back to me now.
Mają czas, którego nie boją się poświęcić, mają wyobraźnię, której nie omieszkają uruchomić, mają sprzęt, którego nie zawahają się użyć! Witam w trzecim odcinku z cyklu „Creative Nerds!”. Ostatnio mieliście okazję poznać gamingowego reżysera: freddie’gow oraz rasowego szydercę: Ebeeto. Pora na króla zestawienia. Przedstawiam Wam twórcę kultowego już cyklu „Angry Video Game Nerd” – genialnego komentatora, króla wyszukanych bluzgów, niezrównanego retro-speca: Jamesa Rolfe!